Samotność jak pusty grób

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 14.05.2016 12:00

W Koszalinie zakończyły się rekolekcje kapłańskie. Niemal wszyscy księża z diecezji, przez prawie tydzień, słuchali francuskiego rekolekcjonisty. W okresie rocznic święceń kapłańskich o pięknie i trudach tego powołania, z o. Danielem Ange rozmawia ks. Wojciech Parfianowicz.

Samotność jak pusty grób ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość o. Daniel Ange

Ks. Wojciech Parfianowicz: W seminarium koszalińskim był ojciec ostatnio ponad 20 lat temu. Wtedy było tu ponad 120 kleryków. Dzisiaj jest ich nieco ponad 40, a więc dużo mniej. Co zrobić, żeby powołań było więcej?

Daniel Ange: Dzisiaj, młody człowiek, aby zostać kapłanem, musi dokonać bardziej radykalnej rezygnacji ze świata niż kiedyś. Życie w świecie stało się tak bardzo pociągające, że czasami zostawienie go jest dużo trudniejsze. Ci, którzy dzisiaj odpowiadają na Boże powołanie, są naprawdę godni uszanowania. Może być tak, że głębia i entuzjazm niektórych powołanych dzisiaj, zrekompensuje niewielką liczbę.

Jednak liczba też jest ważna.

Myślę, że Pan nadal powołuje wielu, ale oni często rezygnują z powołania. To dowodzi też pokory Boga, który nie może pogwałcić naszej wolności. On nie może zrobić nic innego, jak tylko zapraszać, proponować, w dodatku z wielką czułością, delikatnością, wręcz z nieśmiałością.

My, już powołani, też mamy tu coś do zrobienia. W pewnym sensie mamy powtarzać powoływanie Jezusa, tzn. niejako powoływać razem z Nim, przede wszystkim poprzez pokazywanie piękna kapłaństwa. Musimy pokazać, jakie to jest szczęście być kapłanem, dać całe swoje życie Jezusowi, żyć całkowicie z Nim i w Nim. Powoływać oznacza więc także pociągać przez piękno.

My, księża, jesteśmy czasami za smutni?

Kiedy młody człowiek widzi kapłana naprawdę szczęśliwego, pełnego entuzjazmu i radości, z pewnością zrozumie, że życie z Jezusem to jest szczęście. Również w tekstach liturgicznych obrzędu święceń pada takie zdanie: "Wszystkim głoście słowo Boże, które sami z radością przyjęliście". Jezus w Wielki Czwartek, w modlitwie arcykapłańskiej, modli się za uczniów: "aby moją radość mieli w sobie w całej pełni" (J 17, 13). Jezus prosi o radość dla swoich apostołów.

Chcę powiedzieć jeszcze jedną ważną rzecz. Kiedyś, większość powołań rodziło się w rodzinach, dzięki modlitwie najbliższych. Dzisiaj jest coraz mniej rodzin, które modlą się razem. Brakuje Bogu tego rodzinnego terenu do uprawiania powołań.

Są na szczęście nowe ruchy w Kościele. Tam dzisiaj rodzi się wiele powołań. Podobnie jest w miejscach świętych, do których przybywają pielgrzymki, np. w Medjugorie. Ale przede wszystkim powołanie rodzi się w chrześcijańskiej rodzinie.

Niektórzy mówią, że przyczyną spadku liczby powołań jest celibat.

No cudownie (śmiech). Faktycznie, mówi się, że gdyby tylko księża mogli się żenić, byłoby więcej powołań. To fałszywy trop. Jest dokładnie odwrotnie. Przecież kryzys powołań odczuwa się także we wspólnotach protestanckich, w których pastorzy mogą się żenić. Podobny kryzys jest też u grekokatolików, czy u prawosławnych.

Oczywiście, w Kościołach wschodnich są tacy, którzy wspaniale przeżywają swoje kapłaństwo, łącząc je z małżeństwem. Bardzo szanuję tych braci. Oni naprawdę są oddani swojej posłudze w parafiach. Ale wielu z takich żonatych księży zwierzało mi się, że przeżywają nieustanne rozdarcie wewnętrzne. Kapłaństwo i małżeństwo to są bowiem dwie całości.

Trudno być w całości ojcem rodziny i w całości księdzem. To jest nieustanne rozdarcie, ponieważ potrzebna jest całkowita dyspozycyjność wobec rodziny i jednocześnie całkowita dyspozycyjność wobec posługi kapłańskiej. To rodzi wiele problemów, nawet czysto praktycznych.

Wyobraźmy sobie np. czas prześladowań. Czy np. gdyby ks. Jerzy Popiełuszko miał żonę i dzieci, miałby jednocześnie prawo do wygłaszania takich mocnych kazań? Miałby prawo tak ryzykować? Prawosławni księża w Rumunii opowiadali mi, że w czasach prześladowań komunistycznych, katoliccy księża byli najodważniejsi.

Ale są ważniejsze sprawy. Przede wszystkim patrząc na celibat, trzeba zobaczyć, że to sam Jezus uznaje mnie za godnego, abym dzielił z Nim Jego życie. Przecież Jezus mógł się ożenić. Był w pełni człowiekiem. Ale wybrał w sposób wolny inne życie. Tego samego daru udziela swoim najbliższym. To jest przywilej, dar.

Poza tym, fakt, że jestem konsekrowanym w celibacie, stawia mnie po stronie osób, które muszą znosić celibat bez własnego wyboru. Wśród nich są także osoby upośledzone i niepełnosprawne. Mogę im wszystkim pokazać, że celibat może stać się drogą szczęścia, jeżeli przeżywany jest z Bogiem.

Jako celibatariusze stajemy też po stronie młodych, których Pan prosi, aby zachowali czystość przed ślubem. Mogę ich prosić o ten dar bardziej wiarygodnie, bo sam nim żyję. Mogę powiedzieć: "Ja muszę wytrwać aż do godów Baranka, do moich zaślubin z Bogiem, które nastąpią w momencie mojej śmierci. Wy wytrwajcie do waszego ślubu, który już niedługo".

A zatem celibat daje wolność, dyspozycyjność, jest naśladowaniem Jezusa. Czy daje też możliwość wejścia w głębszą relację z Jezusem?

Oczywiście, bo On staje się jedynym Oblubieńcem mojej duszy. To jest też dowód na zmartwychwstanie. Człowiek nie może być szczęśliwy, jeśli nie kocha i nie jest kochany. Chodzi tu o miłość nie do idei, ale o miłość osobową. Nie mogę kochać, ani być kochanym przez szkielet, który jest w grobie. Jeśli osoby konsekrowane, które żyją w celibacie, są w pełni szczęśliwe to dlatego, ponieważ ich Oblubieniec żyje. Celibat jest dowodem zmartwychwstania. Pustka samotności, puste miejsce obok mnie, które wyraża się brakiem kobiety i dzieci, jest pustką pustego grobu.

Co dla ojca jest największym szczęściem w kapłaństwie?

Ciało i Krew Chrystusa. To jest coś niewyobrażalnego, że Jezus całkowicie składa się w moich rękach. Ojciec daje mi Go, powierza mi Go, a ja mam "władzę" ofiarować Go Bogu i światu. Boże przebaczenie rozlewa się na cały świat przez kapłana. To tylko sam Bóg ma prawo i moc, aby zniszczyć grzech u samego źródła, czyli w sercu konkretnej osoby. I On chce robić to przeze mnie... To jest nie do pomyślenia. Jestem człowiekiem, któremu Bóg powierza tak wielką misję. Bóg powierza mi swoją moc, swoją władzę nad grzechem.

A więc kapłaństwo to najbardziej odpowiedzialne i chyba najważniejsze zajęcie na świecie.

Tak. Absolutnie. To jest naprawdę zajęcie... Boskie. Ale trzeba też powiedzieć, że ono stoi obok równie ważnego powołania: do ojcostwa i macierzyństwa. To są również Boskie powołania. Ojciec i matka nie mogą dać życia bez udziału Boga, a Bóg chce dawać życie poprzez nich, tak jak przez kapłana chce obdarzać świat swoją łaską w sakramentach.

Dlaczego więc kapłani, tak szczególnie wybrani i obdarowani, przeżywają kryzysy?

Kryzysy przychodzą m.in. dlatego, że jesteśmy zanurzeni w świecie, który jest coraz bardziej przeciwny Ewangelii. Nie jesteśmy już, tak jak kiedyś, niesieni przez społeczeństwo zasadniczo chrześcijańskie, gdzie oczywiste dla wszystkich było istnienie Boga. Teraz, kapłan musi być wojownikiem, musi wejść niejako do ruchu oporu. Jest bardziej atakowany niż kiedyś, dlatego jeszcze bardziej musi stawać się człowiekiem modlitwy. Kapłan musi odnajdywać całą swoją siłę w Bogu, w Duchu Świętym. Weźmy np. celibat, o którym już mówiliśmy. Dzisiaj, teren miłości, czystości, seksualności, jest zagarnięty przez nieprzyjaciela człowieczeństwa. To jest walka, którą jednak, mogę to zaświadczyć, da się wygrać.

Kryzysy w kapłaństwie są też potrzebne, tak jak w małżeństwie, aby potem odnaleźć się w miłości jeszcze głębszej i dojrzalszej. Złoto oczyszcza się w ogniu. Ważne, żeby kapłan nie był sam, żeby wspierany był przez rodziny, które go otoczą, zaproszą do siebie; żeby znaleźli się bracia kapłani, którzy okażą się wsparciem; żeby znalazł się biskup, który jest naprawdę ojcem, któremu można powiedzieć: "Ojcze, pomóż mi".

Ojciec mówi o zależności ewangelizacji od kontemplacji. O tym, że także u papieża Jana Pawła II, zgodnie z imieniem, najpierw był Jan - a więc kontemplacja, a potem Paweł - czyli aktywna ewangelizacja. Jak znaleźć czas na modlitwę w świecie, który także dla nas kapłanów, kręci się coraz szybciej?

Potrzeba wysiłku, aby uregulować swój czas. Bóg nie prosi o coś, co jest niemożliwe. Trzeba ustawić hierarchię spraw. Są rzeczy mniej i bardziej pilne, mniej i bardziej ważne. Problemem jest na przykład to, że księża ciągle robią rzeczy, które świeccy mogliby zrobić doskonale, a już na pewno lepiej. My ciągle musimy zajmować się wszystkim: administracją, finansami. Od finansów jest księgowy, a ksiądz ma mieć czas na modlitwę. Najpierw Bóg, zawsze. Jan Paweł II miał nieraz wiele pilnych spraw, ale potrafił zatrzymać się na brewiarz, na różaniec, na drogę krzyżową. On był taki skuteczny, bo miał głębokie życie modlitwy. Trzeba się zorganizować. Warto sobie wyznaczyć np. jeden dzień na dwa tygodnie na zostawienie wszystkiego i na skupienie. A już na pewno, to podstawa, trzeba znaleźć jedną godzinę dziennie na adorację Najświętszego Sakramentu. Jeżeli to możliwe, najlepiej zrobić to wcześnie rano, zanim zacznie się dzień.

Jak ojciec przeżywa swoją godzinę adoracji?

W bardzo prosty sposób. Adoruję Jezusa zgodnie z rokiem liturgicznym. W Adwencie myślę o Jezusie w łonie Maryi, w okresie Bożego Narodzenia patrzę na Niego w żłóbku, potem na krzyżu itd. Pomagam sobie przez czytanie konkretnego tekstu Ewangelii. Właściwie to biorę taki tekst i zmieniam go w modlitwę. Np. gdy tekst podaje, że Jezus wszedł do łodzi, ja zwracam się tym tekstem do Jezusa tu i teraz, i mówię: "Ty wchodzisz do łodzi". Rozmawiam z Nim, a nie po prostu czytam. Ewangelia zmienia się w modlitwę. Mi bardzo to pomaga. Jeśli chodzi o Różaniec, modlę się często tzw. dopowiedzeniami. To ożywia tę modlitwę. Każde "Zdrowaś" jest inne. Nie trzeba bać się nudy na adoracji. On się nie nudzi. Modlitwa to podstawa!