publikacja 16.06.2016 00:00
Przez wiele lat leżeli w dołach pogrzebani bezimiennie. Żołnierze AK, profesorowie, duchowni i młodzież. Po blisko 75 latach zbrodnia w Ponarach to wciąż mało znany fragment historii. Zarówno polskiej, jak i litewskiej.
Zdjęcie na sąsiedniej stronie przedstawia Marię Wieloch z rodzicami. Ojciec pani Marii zginął w Ponarach.
Archiwum Marii Wieloch, reprodukcja Jan Hlebowicz /Foto Gość
Przez lornetę widać było więcej szczegółów. Kazimierz Sakowicz dzień w dzień podchodził do okna na poddaszu swojego domu i obserwował ponarski mord. – Strzelano do dwóch osób naraz. Rozebranych. Byli okropnie zmęczeni, katowani wcześniej w więzieniu na Łukiszkach – zapisywał pospiesznie na skrawkach papieru przedwojenny dziennikarz. Notatki zwijał i zakopywał w ogródku w butelkach po lemoniadzie.
Odkąd w 1941 r. Wilno zajęli Niemcy, w podwileńskich lasach rozpoczęła się masowa rzeź: przede wszystkim Żydów, ale także polskiej inteligencji i działaczy niepodległościowego podziemia. Z katowni na Łukiszkach więźniów politycznych przywożono ciężarówkami od strony traktu grodzieńskiego. Pod osłoną brezentu, narzuconego na transportery, początkowo zwożono na mord gimnazjalistów i licealistów. To właśnie w założonym przez nich Związku Wolnych Polaków powstawały plany zbrojnego powstania przeciw okupantowi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.