Czy wojna w Sudanie kiedykolwiek się skończy?

PAP |

publikacja 19.09.2009 10:40

Podczas gdy dowództwo oenzetowskich sił pokojowych zapewniło pod koniec sierpnia, że w Darfurze na zachodzie Sudanu działania wojenne się zakończyły, coraz bardziej niepokoją doniesienia o potęgujących się na południu Sudanu międzyplemiennych konfliktach o ziemię, bogactwa naturalne i bydło.

Sudan Vardion, Rei-artur/commons.wikimedia.org (CC 3,0) Sudan

Według ONZ, od początku roku w starciach na południu kraju zginęło około 2 tysięcy ludzi, a 250 tysięcy straciło dach nad głową. Wśród ofiar coraz częściej są kobiety i dzieci próbujące powstrzymać walczące strony.

ONZ utrzymuje, że więcej ludzi zginęło w ostatnich miesiącach właśnie na południu w wyniku toczących się od pokoleń walk niż w targanym wojną Darfurze. Niektórzy ostrzegają, że nie są to zwykłe lokalne potyczki, lecz zaledwie krok od krwawego konfliktu, z którego region ten właśnie wychodził. Wielu obawia się o stabilność wynegocjowanego przez USA porozumienia pokojowego z 2005 roku, kończącego trwającą 22 lata wojnę domową w Sudanie między północą a południem. W wojnie tej śmierć poniosło około 2 milionów ludzi.

Zgodnie z postanowieniami porozumienia wytyczono granicę między południem a północą Sudanu, podzielono dochody z leżących głównie na południu pól naftowych, dawni rebelianci z południa stworzyli w Chartumie rząd wspólnie z prezydencką partią Kongres Narodowy (NCP), a w swojej stolicy, Dżubie, na południu - rząd autonomiczny. Najbliższe, pierwsze od ponad 20 lat wolne wybory parlamentarne w Sudanie odbędą się w kwietniu 2010 roku.

W 2011 roku z kolei mieszkańcy południa mają się wypowiedzieć w referendum, czy chcą pozostać w sudańskim państwie, czy też ogłosić niepodległość. Jednak im bliżej wyborów i referendum, tym częściej na południu dochodzi do walk.

Lecz te dobrze zaplanowane ataki na południu nie są tylko zwykłymi zatargami o skradzione bydło - ocenia BBC. Obecnie bezpośrednim celem ataków stały się kobiety i dzieci, do czego - jak twierdzi starszyzna plemienna - nigdy wcześniej nie dochodziło.

"Zaatakowali nas w nocy, kiedy spaliśmy. Strzały padały zewsząd. Postrzelono mnie w nogę" - opowiadała BBC 22-letnia dziewczyna o ataku plemienia Lou na wioskę Torkech.

Mały zespół lekarzy w lokalnym szpitalu, prowadzonym przez organizację Lekarze bez Granic, jest wycieńczony z powodu napływu kolejnych ofiar - pisze BBC. Placówka ta, powstała w dawnym budynku misyjnym z lat 30., jest jedynym ośrodkiem opieki zdrowotnej w promieniu wielu mil. Szpital musi sobie radzić z codziennymi przypadkami niedożywienia, malarii, biegunki czy zapalenia płuc. Jak podkreśla BBC, południe Sudanu jest rażąco słabo rozwinięte.

"Hospitalizowaliśmy 33 osoby z ranami postrzałowymi odniesionymi w ataku na łodzie" - powiedział Sebastian Lawrenz, szpitalny chirurg. Nie sprecyzował, gdzie i kiedy do tego doszło. "W maju leczyliśmy 54 osoby po ataku we wsi Torkech. Tragiczne jest to, że prawie wszyscy tamci pacjenci to kobiety i dzieci; najmniejsze miało dwa miesiące" - dodał.

Między północą i południem, wciąż podzielonymi pod względem religijnym, etnicznym, ideologicznym i kulturowym, przez co latami toczyła się krwawa wojna, wciąż panuje brak zaufania - pisze BBC.

Politycy z południa twierdzą, że północny rząd w Chartumie nie tylko nie chce dopuścić do secesji południa, lecz także udaremnić referendum, wzniecając podziały plemienne na samym południu. Południowcy uważają, że północ chce przejąć kontrolę nad polami naftowymi na południu wzdłuż wspólnej granicy. Tymczasem północ oskarża południowy rząd w Dżubie m.in. o roztrwonienie milionów dolarów pochodzących z udziałów z wydobycia ropy naftowej i mających wspomóc rozwój tego targanego wojną regionu.

Co do sytuacji w Darfurze, z doniesień przedstawicieli Narodów Zjednoczonych wynika, że chociaż wojna się skończyła, to nie można jeszcze mówić o pokoju. Z szacunków ONZ wynika, że od początku konfliktu w 2003 roku, uważanego powszechnie za jeden z największych kryzysów humanitarnych na świecie, zginęło około 300 tysięcy ludzi, a 2,7 mln zostało zmuszonych do opuszczenia domów i ucieczki w inne rejony Sudanu, Republiki Środkowoafrykańskiej i Czadu.

Konflikt w Darfurze wybuchł, gdy czarnoskórzy rebelianci wystąpili przeciwko zdominowanym przez Arabów władzom w Chartumie oraz arabskim milicjom dżandżawidów, dokonującym czystek etnicznych na terenach zamieszkanych przez czarnych Afrykanów.

Pracownicy organizacji humanitarnych w regionie twierdzą, że spotykali się z wrogością sudańskich władz, od kiedy w marcu Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) w Hadze wydał nakaz aresztowania prezydenta Sudanu Omara Hasana al-Baszira, oskarżając go o zbrodnie wojenne w Darfurze. Chartum nakazał wtedy opuszczenie kraju 13 organizacjom humanitarnym, w tym tak znanym, jak Oxfam i Lekarze Bez Granic, pod zarzutem, że przekazują informacje prokuratorom MTK.

Większość międzynarodowych organizacji charytatywnych zajmowała się dostarczaniem pomocy właśnie do Darfuru. W czerwcu Chartum zgodził się na powrót organizacji humanitarnych (część z nich chce wznowić swoje misje), a także przyjazd zupełnie nowych.

Wielu ekspertów twierdzi, że siły pokojowe w Darfurze są niewystarczające, gdyż ONZ nie mogła doprosić się u państw członkowskich ani pieniędzy, ani żołnierzy. Pod koniec lipca w Darfurze rozlokowano około 60 proc. sił UNAMID, które docelowo mają liczyć 26 tys. żołnierzy. ONZ ma nadzieję że do końca roku będzie ich 90 proc.