Relacja z inwazji 
na Kraków

Grażyna Myślińska

GN 32/2016 |

publikacja 04.08.2016 00:00

W ostatnim tygodniu lipca 2016 roku Kraków stał się obiektem inwazji. Przewodził jej papież Franciszek. Główną bronią najeźdźców były: uśmiech, życzliwość i modlitwa. Za ich sprawą miasto i okolice przeżywały stan wyjątkowy. Zakończył się on w niedzielę ulewnym deszczem.

Tłumom uśmiechniętych ludzi stale towarzyszyła modlitwa, zwłaszcza w drodze na Błonia 
i do Brzegów. roman koszowski /foto gość Tłumom uśmiechniętych ludzi stale towarzyszyła modlitwa, zwłaszcza w drodze na Błonia 
i do Brzegów.

Gdyby ktoś szukał odpowiedzi na dawno temu zadane pytanie: „Ile dywizji ma papież?”, w Krakowie mógł się przekonać, że bardzo wiele i bardzo różnorodnych. Wszyscy byli szczęśliwi i radośni, bo jak naucza papa Francesco: „(...) taki jest obowiązek idących za Chrystusem”. Uczestnicy ŚDM wywiązywali się z tego obowiązku nadspodziewanie dobrze, zaskakując samych siebie. – To jest najpiękniejszy dzień w moim życiu – powiedziała Ewelina z Ejszyszek po dotarciu z dworca na krakowski Rynek. Ewelina przyjechała do Krakowa z grupą koleżanek i kolegów z Wilna. W tłumie pielgrzymów wyróżniali się eleganckimi czapeczkami. – Czapki kupiliśmy sami, ze składek. Nadruki wykonał nam za darmo zaprzyjaźniony zakład poligraficzny – wyjaśniały organizatorki wyjazdu Alicja i Jordana, siostry misjonarki Świętej Rodziny. – A sam nasz wyjazd był możliwy dzięki państwu Oldze i Zbigniewowi Andruszkiewiczom, którzy pokryli koszty przejazdu i wyżywienia. – Mieszkamy u fantastycznych rodzin w Radzienicach, 36 km od Krakowa. Koledzy potwierdzili słowa Eweliny. – Tego, co czujemy, nie da się opisać słowami, ale to jest coś wspaniałego – powiedzieli.

Wszechobecna życzliwość

Powszechna życzliwość przejawiała się w gestach. Nie sposób było minąć idącej wężykiem grupy, osobliwie wyglądającej w Bramie Floriańskiej i wąskich uliczkach Starego Miasta, nie przybijając piątki z idącymi z naprzeciwka. Były nawet specjalne styropianowe wielkie łapy, którymi wolontariusze machali na skrzyżowaniach i przystankach. Przybijając piątkę, trzeba było spojrzeć w oczy przybijanemu i szeroko się uśmiechnąć. Życzliwość tramwajowa polegała na ustępowaniu miejsca stojącemu koledze. W dobrym guście było za to podziękować i nie skorzystać. Życzliwością było udostępnienie telefonu z polską kartą koledze, który musiałby skorzystać z kosztownego roamingu. Ivan, student medycyny z Osijeka, stwierdził, że gdyby korzystał ze wszystkich propozycji podzielenia się posiłkiem, toczyłby się po chodniku niczym buldog. Bo życzliwość nakazywała zapytać innego pielgrzyma, który usiadł obok, czy nie jest aby głodny lub spragniony. Życzliwość nakazywała zwrócić uwagę komuś na rozpięty plecak. Ustąpić miejsca na trawie w cieniu. Przesunąć się, aby lepiej widział papieskie okno czy wielki ekran telebimu. Użyczyć na chwilę selfsticka, by zrobić zdjęcie znad głów. Życzliwość nakazywała podzielić się drobiazgami na pamiątkę – opaską na rękę, brelokiem, znaczkiem z nazwą swojego miasta lub kraju. Życzliwość nakazywała uśmiechnąć się do obiektywu, gdy ktoś nam robi zdjęcie. Życzliwość dla środowiska nakazywała nie śmiecić. Gdy wygłodzeni nieco Włosi zaopatrzyli się w kanapki na wynos w McDonaldzie i zjedli je w tramwaju, jeden z nich zebrał wszystkie śmieci do plastikowego worka i wyniósł na przystanku do śmietnika. W niedzielne popołudnie uginające się pod ciężarem plecaków dziewczyny z Genewy wracały z Brzegów. Miały więc w nogach co najmniej 15 km, ale pochyliły się, by zebrać z trawnika papierki po kanapkach.

Dostępne jest 33% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: