Drzewiecki wyjaśnia, politycy komentują

PAP |

publikacja 03.10.2009 20:50

Minister sportu Mirosław Drzewiecki powiedział w sobotę, że nie było jego intencją, by z projektu ustawy o grach i zakładach wzajemnych usunięty został przepis o dopłatach do gier. Przyznał, że zna biznesmena Zbigniewa Sobiesiaka, ale nie rozmawiał z nim o tej sprawie. Minister poinformował, że oddał się do dyspozycji premiera. Donald Tusk zapowiedział, że decyzję ws. Drzewieckiego podejmie we wtorek.

Drzewiecki wyjaśnia, politycy komentują David Monniaux "Pachinko parlor in Tōkyō"/ Wikimedia (CC 3,0) (fragm.) Tak wygląda salon gier w Tokio

Drzewiecki to drugi ważny polityk PO, który tłumaczył się ze swojej roli w pracach nad tzw. ustawą hazardową. Według czwartkowej "Rzeczpospolitej" Drzewiecki, a także b. szef klubu PO Zbigniew Chlebowski mieli lobbować w sprawie tej ustawy w interesie firm hazardowych. O skreślenie z projektu zapisu o dopłatach mieli zabiegać u polityków PO biznesmeni z Dolnego Śląska: Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek.

W piśmie do resortu finansów z 30 czerwca Drzewiecki wnosił, by usunąć z projektu przepis mówiący o dopłatach do gier. Na sobotniej konferencji prasowej wyjaśniał, że nie czyta w całości wszystkich dokumentów, które trafiają na jego biurko.

"Gdy przeczytałem to pismo, to przyznam szczerze nie wiedziałem, co zawiera w sobie art. 47 - mówił na Drzewiecki. - Trudno byłby, żebym brał każde pismo, rozkładał ustawy, sprawdzał co się kryje pod każdym artykułem".

W komunikacie rozesłanym do mediów kilka godzin po zakończeniu konferencji Drzewieckiego rzeczniczka ministerstwa sportu Małgorzata Pełechaty wyjaśniła, że przygotowując pismo omyłkowo wskazano na cały zapis art. 47a ust 2 zamiast wyłącznie na zdanie wstępne, które dotyczyło daty obowiązywania przepisów.

Początkowo środki pozyskane z dopłat do gier miały być przeznaczone na realizację II etapu budowy Narodowego Centrum Sportu, który polegać miał na budowie hali, pływalni i budynku administracyjnego przy Stadionie Narodowym. Jednak - jak wyjaśniał Drzewiecki - w 2009 roku resort sportu zrezygnował z jego realizacji.

Minister mówił, że musiał poinformować resort finansów, że nie będzie mógł skorzystać z tych środków, bo - według niego - miały one iść wyłącznie na budowę obiektów NCS, a nie inne cele resortu.

Drzewiecki podkreślał, że inwestorem, który wybuduje halę sportową mającą pierwotnie być częścią NCS będzie Totalizator Sportowy. Według tej koncepcji, powstanie ona nie obok Stadionu Narodowego, ale na terenach Służewca. "Po co budować dwie hale, skoro jedna jest wystarczająca dla takiego miasta, jak Warszawa. Zmieniliśmy koncepcję i uznaliśmy, że wszystko, co się będzie działo wokół stadionu, będzie zabudową komercyjną i o tym będzie decydowało miasto" - powiedział minister.

"Intencja była taka, że nie mamy tego celu (budowy obiektów Narodowego Centrum Sportu - PAP) i w związku z tym nie możemy występować o pieniądze na ten cel" - powiedział. Tej sprawy - jak podkreślał Drzewiecki - miało dotyczyć pismo z 30 czerwca.

Tymczasem w dokumencie tym, minister sportu wniósł o wyłączenie art. 47a ust 2 projektu ustawy z dalszego procedowania. To ten artykuł miał wprowadzić do 31 grudnia 2015 r. dopłaty do gier. Z projektu ustawy wynika, że 80 proc. z tych wpływów miało trafiać na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, który pieniądze te przeznaczałby na przebudowę, remonty i dofinansowanie inwestycji obiektów sportowych oraz rozwijanie sportu wśród dzieci, młodzieży i osób niepełnosprawnych.

Z ujawnionej w piątek przez kancelarię premiera notatki ze spotkania Donalda Tuska z kierownictwem ministerstwa finansów wynika, że jeszcze 20 maja dyrektor Departamentu Ekonomiczno-Finansowego resortu sportu "potwierdziła zasadność wprowadzenia dopłat do gier".

Później ministerstwo sportu kolejny raz zmieniło zdanie w tej sprawie. Z pisma z 2 września - przesłanego do ministerstwa finansów - wynika, że resort jednak chce dopłat. Drzewiecki tłumaczył ten fakt tym, że po 13 sierpnia, kiedy okazało się, że konieczne będą kolejne cięcia w budżecie, resort zdecydował, że środki z dopłat do gier mogłyby - jeśli zgodzi się na to MF - być wykorzystane na inny cel, niż realizacja inwestycji NCS.

Drzewiecki mówił, że nie ma związku między jego pismem w tej sprawie (z 2 września) a spotkaniem z premierem (z 19 sierpnia), na którym Tusk poprosił go o przygotowanie kalendarium prac nad ustawą o grach losowych.

Drzewiecki oświadczył, że o operacji CBA w sprawie nieprawidłowości w pracach nad projektem ustawy o grach dowiedział się z gazet. Zaprzeczył też, by kiedykolwiek rozmawiał o sprawie ustawy z szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim i - wydaje mu się - że nie robił tego nikt z resortu.

W notatce, która została opublikowana w piątek przez kancelarię premiera napisano, że szef rządu pytał na spotkaniu 26 sierpnia wiceministra finansów Jacka Kapicę, czy wiedział, że ministerstwo sportu jest skłonne do zrezygnowania z dopłat do gier. Kapica, który pilotował całą ustawę odparł, że chyba taką sugestię skierował do niego Chlebowski w kwietniu bądź maju tego roku.

Drzewiecki mówił w sobotę, że Ryszard Sobiesiak nigdy nie prosił go o to, aby resort sportu zrezygnował z dopłat zawartych w projekcie nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych i nigdy nie rozmawiał z biznesmenem telefonicznie nt. ustawy.

Pytany przez dziennikarz, mówił, że o tym, iż Sobiesiak jest skazany wyrokiem sądu za korupcję dowiedział się także z prasy. "Pana Ryszarda Sobiesiaka znam od ponad 10 lat. Wydawał mi się zawsze sympatycznym człowiekiem, z którym można pograć w golfa" - powiedział. Dodał, że znajomość ta miała "charakter sportowy".

Przyznał jednak, że chciał pomóc w załatwieniu pracy dla córki biznesmena. Jak mówił, Sobiesiak zwrócił się do niego z taką prośbą, a on sprawę polecił swojemu asystentowi Marcinowi Rosołowi. "I dalej się nią w ogóle nie interesowałem" - zaznaczył.

Zwrot w tej sprawie - mówił Drzewiecki - nastąpił, gdy przyszedł do niego Rosół i powiedział, że do ministerstwa przychodzą donosy, że w Totalizatorze Sportowym (gdzie na stanowisko wicedyrektora miała aplikować córka Sobiesiaka) panuje nepotyzm. Minister relacjonował, że uznał, iż w tej sytuacji "byłoby niecelowe, by ona kandydowała".

Rosół pojawił się na konferencji; początkowo Drzewiecki zapowiadał, że będzie on mógł się wypowiedzieć, jednak ostatecznie nie spotkał się dziennikarzami. Rzeczniczka resortu sportu poinformowała później w komunikacie, że szczegółowych informacji dotyczących procesu legislacyjnego udzielą urzędnicy ministerstwa, tj. Dyrektor Generalny i Dyrektor Departamentu Prawno-Kontrolnego w godzinach urzędowania.

Drzewiecki, który jest także skarbnikiem Platformy Obywatelskiej pytany był także na konferencji, czy biznesmeni zamieszani w tzw. "aferę hazardową" wpłacali pieniądze na kampanię PO. Jak mówił, nie ma żadnej wiedzy, czy tak było, ale polecił, by to sprawdzić.

Według piątkowej "Rzeczpospolitej" Ryszard Sobiesiak miał 3 lata temu wpłacić na fundusz wyborczy Platformy Obywatelskiej 10 tys. zł. Jan Kosek wraz z żoną mieli podarować Platformie 18 tys. zł. "Mam nadzieję, że w poniedziałek będziemy mieli jasność w tej sprawie. Nigdy takiej informacji nie miałem wcześniej" - powiedział Drzewiecki.

Pytany, kiedy ostatni raz widział się z Sobiesiakiem odparł, że nie umie dokładnie tego powiedzieć. "Była taka sytuacja, że 24 sierpnia (2009 roku) dzwonił do mnie pan Sobiesiak. Mówił czy może się spotkać. Powiedziałem: +Zadzwoń. Jak będziesz, to się spotkamy+" - relacjonował. Ostatecznie - jak dodał - do spotkania nie doszło.

Minister sportu przyznał, że w jednej z wcześniejszych rozmów Sobiesiak pytał go, czy kompleks hotelowy, który on posiada może być centrum przygotowań do Euro2012. Według ministra, Sobiesiak uzyskał odpowiedź, że "nie", bo m.in. potrzebna jest inna infrastruktura. "Pytał, czy fajnym pomysłem jest to, żeby gondolową przeprawę przez most na stadion narodowy zrobić" - dodał Drzewiecki

Na pytanie, czy nie ma powodów do dymisji Drzewiecki odparł: Jestem zawsze do dyspozycji premiera, jeżeli premier tak będzie uznawał, to oczywiście.

Czekanie na głos opinii publicznej, zasłanianie się rządem przed podjęciem samodzielnej decyzji, gra na czas, aby ucichły emocje - tak politycy i politolodzy komentują sobotnią decyzję premiera Donalda Tuska o tym, że postanowienie o ewentualnej dymisji ministra sportu Mirosława Drzewieckiego zapadnie dopiero na wtorkowym posiedzeniu rządu.

Zdaniem prof. Kazimierza Kika premier wyciągnął wnioski ze swych wcześniejszych, nieco pochopnych decyzji np. w sprawie ministra Ćwiąkalskiego, kiedy to szybka dymisja została odebrana jako błąd. "Poza tym widać, że afera hazardowa jest inspirowana przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i Tusk nie chce stworzyć precedensu, że poddaje się tego rodzaju politycznym manipulacjom, bez żadnej dyskusji, debaty, przeprowadzenia dochodzenia. Gdyby afera hazardowa nie miała znamion insynuacji i gry politycznej, to Tusk podjąłby decyzję szybciej. Powinnyśmy jednak pamiętać, że premier Tusk wiedział o całej sprawie już od sierpnia i nie może być mowy o zaskoczeniu i zdziwieniu z jego strony. Jego zachowanie teraz jest więc pewnego rodzaju przedstawieniem dla publiczności" - uważa Kik.

Prof. Ryszard Markowski z PAN w rozmowie z PAP podkreślił, że premier nie mógł nie polecieć z wcześniej umówioną wizytą do Berlina i dlatego odłożył decyzję w sprawie Drzewieckiego na później.

Markowski zaznaczył, że dla niego zarówno wyjaśnienia Zbigniewa Chlebowskiego, jak i ministra sportu Mirosława Drzewieckiego w sprawie prac nad tzw. ustawą hazardową były nieprzekonujące. "Jestem jednak wstanie sobie wyobrazić, że niczego poza grubą niezręcznością mogło nie być. Dlatego można poczekać, zobaczyć jak się wszystko wyjaśni" - dodał.

Eugeniusz Kłopotek (PSL), uważa, że przełożenie decyzji o ewentualnej dymisji, to dobre posunięcie premiera. "Niewątpliwie jest to dla premiera bardzo trudny moment. W obronie ministra Drzewieckiego jest kilka punktów słabych, na co premier zresztą zwrócił uwagę. Podzielam jednak obawy premiera Tuska, że w ostatnich latach w naszym kraju nie raz tak bywało, że służby specjalne wykorzystywane były do celów politycznych. Mam wrażenie, że afera hazardowa jest odpowiedzią Mariusza Kamińskiego na zapowiedź ministra Czumy, że chce za pośrednictwem prokuratury postawić zarzuty Kamińskiemu w sprawie afery gruntowej. Te sprawy musza być wyjaśnione i to napewno nie poprzez działanie sejmowych komisji" - powiedział Kłopotek.

Joachim Brudziński (PIS) w zwłoce premiera widzi pewnego rodzaju oczekiwanie na reakcję społeczną.

"Wszystko wskazuje na to, że premier chce podejmować decyzje w oparciu o badania opinii publicznej. Dzisiaj nie zdecydował się jasno określić swojego stanowiska, bo czeka na reakcję społeczną na tę rozpaczliwą próbę tłumaczenia się ministra Drzewieckiego, jaką obserwowaliśmy na sobotniej konferencji prasowej. Tusk zasłania się rządem, chce aby odpowiedzialność za podjęcie decyzji rozłożyła się na cały rząd. Tymczasem to on właśnie odpowiada osobiście za skład tego rządu. Pan premier musi zmierzyć się z tą największą aferą na szczytach władzy, z jaka mamy obecnie do czynienia. Jest czymś niezwykle niepokojącym, że premier polskiego rządu zamiast podziękować funkcjonariuszom CBA, rzuca gromy pod adresem tej instytucji, próbując straszyć ich za wykrycie nieprawidłowości o skali wielokrotnie przekraczającej aferę Rywina. Premier powinien pogratulować CBA skuteczności" - uważa Brudziński.

Zdaniem Jolanty Szymanek-Deresz (SLD) premier gra na czas, aby opadły towarzyszące aferze hazardowej emocje. "Premier próbuje stworzyć pozory, że sprawa jest trudna, że musi się nad nią zastanowić do wtorku, ale wydaje mi się, że pozostawi ministra Drzewieckiego na stanowisku. Kiedy chodziło o dymisję prof. Ćwiąkalskiego decyzja premiera była natychmiastowa, podobnie w sprawie senatora (Tomasza) Misiaka. Natomiast myślę, że premier odwoła Mariusza Kamińskiego. Przekonujemy się, że CBA angażowało się w politykę, kreowało akcje i świętowało sukcesy w sytuacjach, które samo stworzyło" - powiedziała posłanka SLD.

Grzegorza Dolniaka (PO) nie dziwi natomiast, że premier chce poznać wszystkie okoliczności tej sprawy i wysłuchać opinii specjalistów. "Rada ministrów jest do tego doskonałą okazją, stąd wtorkowy termin. Nie należy się też dziwić, że premier chce zapobiec upolitycznieniu CBA. Miał to być organ wolny od wpływu bieżącej polityki, politycznego koniunkturalizmu. Jeżeli dostrzegamy, że CBA podporządkowuje swoją działalność interesom jakiejś jednej partii politycznej, to nie spełnia ono swej roli" - powiedział Dolniak.