Nadrabianie zaległości

ks. Artur Stopka

Wydaje się, że w kwestii tak delikatnej, jak pierwszy okres formacji do kapłaństwa, potrzebne jest coraz większe zindywidualizowanie podejścia. Droga każdego kandydata jest oryginalna. Czasami bardzo oryginalna.

Nadrabianie zaległości

W przeciwieństwie do kilku poprzednich lat, tym razem na początku października polskie gazety nie rozpisują się na temat spadku powołań w seminariach duchownych. Nie tylko z powodu afery hazardowej, która spycha na margines wszelkie inne tematy. Także dlatego, że po raz pierwszy od kilku lat liczba kandydatów, którzy zawitali w progi polskich diecezjalnych seminariów duchownych, nie tylko nie zmalała, ale nawet wzrosła o dwadzieścia kilka osób.

Czy można już ogłosić, że spadek pozytywnych odpowiedzi na głos Bożego powołania został w naszej Ojczyźnie zatrzymany? Ks. prof. Krzysztof Pawlina, rektor warszawskiego seminarium, nie ma co do tego wątpliwości. Ja, z publicystycznym dystansem, wolę poczekać na to, co się będzie działo w następnych latach, chociaż w głębi duszy bardzo mam nadzieję, że diagnoza ks. Pawliny jest trafna. Obawiam się jednak, że powrót do sytuacji, gdy w polskich seminariach było ponad siedem tysięcy kleryków, nie nastąpi szybko.

Liczba kandydatów do kapłaństwa to jedno. Ich przygotowanie do pełnienia misji to odrębna kwestia.

Od kilku lat mówi się w Kościele katolickim w Polsce o potrzebie wprowadzenia w seminariach „roku propedeutycznego”. „W środowisku seminaryjnych formatorów wprowadzenie roku propedeutycznego (tzw. zerowego) funkcjonuje jako z dawna wyczekiwana decyzja Episkopatu. Każdy, kto pracuje z kandydatami do kapłaństwa widzi, jak bardzo potrzeba swoistego nowicjatu, w którym w oderwaniu od dotychczasowych zajęć można by poświęcić czas wyłącznie wychowaniu i pogłębieniu duchowego życia tych, którzy dopiero co wstąpili do seminarium. Wydaje się, że otwiera się przed nami szansa na owocniejsze przygotowanie kapłanów dla Kościoła w XXI wieku” – pisał w maju br. Przewodnik Katolicki. A ks. Pawlina już rok temu na łamach Gościa Niedzielnego wyjaśniał istotę pomysłu: „Chodzi o danie szansy na to, by zewnętrzna pobożność stała się autentycznym życiem wiary. Jeśli się tego nie uczyni przed studiami, to potem seminarzysta zaczyna się mechanicznie zewnętrznie dostosowywać do wymagań, ale w środku pozostaje kimś innym. Stąd nieraz bolesne rozczarowania przed święceniami, a niestety także w kapłaństwie”.

Czy taki dodatkowy rok przygotowania do kapłaństwa przed podjęciem zwykłej seminaryjnej formacji jest remedium na wszystkie problemy, z jakimi zderzają się dzisiaj zarówno kandydaci do bycia księdzem, jak i seminaryjni przełożeni? To nie jest błahe pytanie. „Czy jeden rok propedeutyczny wystarczy, by nadrobić wszystkie ‘zaległości’ w wierze?” – pytał metropolita katowicki abp Damian Zimoń inaugurując w połowie września br., szóstą edycję Szkoły Wychowawców Seminaryjnych. Bo, jak zwrócił uwagę, kandydaci do kapłaństwa, zgłaszający się aktualnie do seminariów duchownych, przychodzą często z niedostatkami w zakresie wiary. „Ich wiara bywa krucha i bezradna w obliczu przeciwności życiowych”.

Dlaczego tak się dzieje?

Powołania kształtują się w rodzinach i parafiach. Ale również w czasie katechezy w szkole. Być może potrzebne są nowe formy ich wspierania i pielęgnowania właśnie tam. Kiedyś naturalnym środowiskiem rodzenia się powołań były grupy ministranckie oraz Ruch Światło-Życie. Dzisiaj coraz częściej słychać głosy, że nie są już one tak mocnym matecznikiem powołań, jak dawniej. Rośnie liczba tzw. późnych powołań. Coraz częściej do seminariów idą chłopcy z rodzin indyferentnych religijnie, dla których wiara nie jest efektem tradycji i wychowania, tylko kwestią osobistego wyboru.

Zapewne w ciągu dwunastu miesięcy nie da się całkowicie nadrobić wieloletnich „zaległości”, zwłaszcza tych dotyczących formacji. Pojawia się też pytanie, czy rok propedeutyczny powinien być obowiązkowy dla wszystkich kandydatów do kapłaństwa, czy winien być przeznaczony tylko dla niektórych. Greckie słowo „propaideúein” oznacza „uczyć początków jakiejś wiedzy”. Nadal wielu pukających do bram seminariów ma te „początki” dobrze opanowane. Czy nie będą się przed ten rok po prostu nudzić i… cofać w rozwoju?

W maju br., gdy podczas obrad Rady Stałej i biskupów diecezjalnych na Jasnej Górze, omawiano kwestię roku propedeutycznego, sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Stanisław Budzik tłumaczył, że „Rok propedeutyczny jest czymś istotnym, bowiem przygotowuje do wejścia na drogę radykalnie odmienną od dotychczasowej”. Jak bardzo jest ona odmienna dla poszczególnych kandydatów?

Jan Paweł II już w roku 1992, w adhortacji „Pastores dabo Vobis” poruszył kwestię okresu propedeutycznego w seminariach duchownych. Zwrócił jednak uwagę, że „nie można zapominać o istnieniu licznych i poważnych różnic nie tylko między poszczególnymi kandydatami, lecz także regionami i krajami”. Ta uwaga znajduje zastosowanie w odniesieniu do Kościoła katolickiego w Polsce. Istnieją przecież różnice pomiędzy poszczególnymi diecezjami w kwestii przygotowania intelektualnego i duchowego kandydatów zgłaszających się do seminariów.

Wydaje się, że w kwestii tak delikatnej, jak pierwszy okres formacji do kapłaństwa, potrzebne jest coraz większe zindywidualizowanie podejścia. Droga każdego kandydata jest oryginalna. Czasami bardzo oryginalna.