Dziennikarz w grze

Jan Drzymała

„Błogosławieni Ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa” – zwykł mawiać biskup Gerard Bernacki. Byłbym za tym, żeby każdy dziennikarz wypisał sobie te słowa nad biurkiem. Ja już to zrobiłem.

Dziennikarz w grze

Czasem mam wrażenie, że ta prosta zasada zupełnie nie ma dziś zastosowania. Krąży mit, że wystarczy „niewyparzona gęba” i sukces murowany. Polska Agencja Prasowa upamiętnia dziś człowieka, który obraca w perzynę tego typu myślenie. Na frontowej ścianie siedziby PAP zawisła tablica ku czci Ryszarda Kapuścińskiego, największego z polskich reportażystów.
 
Prof. Kazimierz Wolny Zmorzyński podczas wykładów na Uniwersytecie Jagiellońskim opowiadał studentom dziennikarstwa o tym, jak Kapuściński pisał swoje teksty. Pisał długo, nieraz zwlekał z oddawaniem materiału. Nie z lenistwa, ale dlatego, że jego reportaże musiały być przemyślane i poukładane.
 
Szkoda, że dziś niektórzy dziennikarze nie chcą korzystać z tego wzoru. Wiem, że obecnie model dziennikarskiej pracy się zmienił. Liczy się przede wszystkim szybkość. Internet i media elektroniczne dają możliwości, o których wcześniej dziennikarze nawet nie śnili. Tylko co z tego?
 
Walery Pisarek w „Nowej retoryce dziennikarskiej” podpowiada: zanim jeszcze siądziesz do redagowania informacji, musisz zadać sobie pytanie, po co ją właściwie tworzysz. Jedną z podstawowych funkcji mediów jest kontrola społeczna. Dziennikarze mają patrzeć na ręce politykom, urzędnikom państwowym i sprawdzać, czy ci dobrze wykonują swoją pracę. W kontekście ostatnich wydarzeń, można odnieść wrażenie, że pracownicy mediów wywiązują się z tej roli całkiem nieźle. Afera goni aferę, a wszystko wychodzi na jaw.
 
A ja się pytam, kto tu naprawdę kogo kontroluje? Dziennikarstwo opiera się głównie na sieci kontaktów i znajomości. Dobrze mieć wielu znaczących „przyjaciół”. A nuż ktoś podrzuci ciekawego newsa. Ale w ten sposób dziennikarze mogą stać się elementem gry. Zamiast wyjść na ulicę i przyjrzeć się światu, liczą na gorące doniesienia od zaprzyjaźnionych informatorów.Z własnej woli i w pogoni za jak najbardziej sensacyjnymi doniesieniami wpadają w pułapkę, stając się instrumentami w ręku zręcznych specjalistów od politycznego PR-u.
 
Dobrze, że dzisiaj PAP wspomina człowieka, który prezentował zupełnie inny styl pracy. Dziennikarza, który umiał pochylić się nad ludzkim losem, opisując go nadzwyczaj sugestywnie, aczkolwiek z klasą i delikatnością. Kapuściński na pewno nie podkładałby mikrofonu kobiecie, która właśnie straciła męża i płacze przed bramą kopalni. Byłoby dobrze, gdyby dziennikarze częściej brali z niego przykład. Wtedy nie bylibyśmy skazani na oglądanie w mediach żenujących obrazków i czytanie beznadziejnie pustych tekstów. Wtedy też lepiej dostrzegalibyśmy prawdziwe problemy, które dzieją się wokół nas, zamiast zaprzątać sobie głowę ekscesami politycznych rozbójników.