Do zobaczenia w niebie

Maciej Rajfur, ks. Rafał Cyfka

Gość Wrocławski 45/2016 |

publikacja 03.11.2016 00:00

29 czerwca 2014 roku rozpoczął się koszmar, który zmienił życie mojej rodziny. W Mosulu jako chrześcijanie żyliśmy spokojnie aż do dnia, kiedy w najstarszym meczecie w mieście ogłoszono powstanie tzw. Państwa Islamskiego.

Chrześcijańska rodzina z Iraku, która uciekła przed zbrodniczym Państwem Islamskim. ks. Rafał Cyfka Chrześcijańska rodzina z Iraku, która uciekła przed zbrodniczym Państwem Islamskim.

W jedną z lipcowych nocy na początku miesiąca kalifat nakazał oznakować domy chrześcijan. Rano nie zwróciłem na to uwagi, ale zauważył to mój najmłodszy syn. Wsiadając do samochodu, gdy odwoziłem go i jego rodzeństwo do szkoły, powiedział: – Tato, ktoś na naszym murze napisał literę „n”. Wiedziałem, że to nie zwiastuje niczego dobrego. Moje dzieci w drodze do szkoły, oddalonej od domu około 2 km, naliczyły aż 38 liter „n”. – Tato, one wszystkie są na domach ludzi, którzy chodzą do kościoła – stwierdziła moja najstarsza córka. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć.

Nie kłam, psie!

Mosul to moje miasto, mego ojca i wszystkich pokoleń mojej rodziny. Tu – choć życie nas, chrześcijan, nigdy nie rozpieszczało – mogliśmy normalnie funkcjonować. W tej aglomeracyjnej mieszance kultur i religii miałem przyjaciół wśród muzułmanów, na których naprawdę mogłem liczyć. Sam czułem się zagubiony w tym wszystkim, co działo się w ostatnich dniach.

Coraz bardziej uświadamiałem sobie, że za „n”, czyli Nazara (przynależność do Chrystusa), trzeba będzie zapłacić wielką cenę. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak wielką. W kolejnych dniach sąsiad muzułmanin, którego dom był oddzielony od naszego niewysokim półtorametrowym murem, ustawiał na nim pięciolitrowe baniaki z wodą. Służyły za zasłonę przed nami. A jeszcze niedawno nasze dzieci bawiły się razem. Są w tym samym wieku. Chodziliśmy do siebie na kawę z kardamonem lub herbatę… Nasze żony były przyjaciółkami. Razem z dziećmi puszczaliśmy latawce.

Od dnia, kiedy na naszym domu pojawiła się litera „n”, on zaczął podwyższać mur, aby oddzielić się od chrześcijan. Zabronił swoim dzieciom rozmawiać z moimi. A kiedy moja żona rozmawiała z jego małżonką, ta zwracała się do niej bardzo oschle. Nie mogłem tego zrozumieć. Pytałem siebie: co się stało?

W połowie lipca policja religijna po raz pierwszy weszła do mojego domu. Szukali alkoholu. Krzyczeli. Wszystko wywracali. Kiedy odpowiedziałem, że w naszym domu nie ma alkoholu, rozwścieczony funkcjonariusz uderzył mnie w brzuch. – Nie kłam, psie! Prawo kalifatu zabrania spożywania i posiadania alkoholu oraz słuchania muzyki. A twoja żona ma chodzić ubrana tak jak muzułmanki. Rozumiesz? – rzucił w moją stronę. Kiwnąłem głową, zwijając się z bólu na podłodze.

Nie ma litości

Później ogłoszono, że jeśli chcemy zostać w Mosulu i żyć bezpiecznie, musimy przyjąć islam, w przeciwnym razie zostanie nam ucieczka lub czeka nas… śmierć. Ciarki przechodziły mi po całym ciele, gdy wypowiadałem to słowo.

Jak opuścić wszystko, na co tak ciężko pracował mój ojciec? Jak zostawić to wszystko, co było moje – moje miasto, mój kraj, moją firmę? Otrzymaliśmy 24 godziny na podjęcie decyzji. Pojawiły się wątpliwości. Nie mogę przecież przyjąć islamu. Wierzę w Chrystusa. Kiedy tak biłem się z myślami, usłyszałem stukanie do drzwi. Przed drzwiami stał mój sąsiad zza muru. Miał zmienioną twarz. Nie patrzył mi w oczy.

– Znasz zasady! Masz 24 godziny, aby się stąd wynieść. Twój dom jest już moim domem! Rozumiesz? Nie ma litości! Jeśli cię tu jutro zobaczę, zabiję ciebie i całą twoją rodzinę! Wynoś się! – wykrzyczał, a potem szybko uciekł. Stałem jak wryty w ziemię. Nie wierzyłem w to wszystko, co się dzieje. Nie wiem, ile czasu tak stałem w wejściu, patrząc w dal. W końcu zaniepokojona żona podeszła do mnie i przytuliła się. – Mamy mało czasu. Musimy się pakować – ponaglała. Wtedy sobie uświadomiłem, że wszystko dzieje się naprawdę. A tak pragnąłem, by to był tylko zły sen.

Pękło zaufanie

Zapakowaliśmy tyle, ile byliśmy w stanie zabrać do naszego samochodu. Ostatnią noc spaliśmy wszyscy razem, tuląc się do siebie. O szóstej rano wyjazd. O świcie, zanim wyruszyliśmy w dalszą drogę, poszedłem do sąsiada. Zapukałem do jego drzwi. Kiedy mnie zobaczył, wpadł we wściekłość.

– Nie słyszałeś, co ci wczoraj powiedziałem? Wynoś się! – rzucił od razu. Patrzyłem na niego ze łzami w oczach. – Drogi sąsiedzie, ponad 30 lat mieszkaliśmy obok siebie w zgodzie i przyjaźni. Jak mogłem odejść na zawsze bez pożegnania? Niech ci Bóg błogosławi. Do zobaczenia w niebie! – wyrecytowałem drżącym głosem.

Rozpłakał się. Chyba uświadomił sobie, co zrobili z nim ci barbarzyńcy z ISIS. Nagle niespodziewanie rzucił mi się na szyję. – Nie odchodź! Zostań! Schowam cię w moim domu. Nikt nie będzie wiedział, że jesteś chrześcijaninem. Zostań, proszę! – szlochał.

Wiedziałem jednak i oświadczyłem mu, że muszę odejść. – Wczoraj coś pękło między nami. Pękło zaufanie – stwierdziłem i odjechałem. Zostawiłem dziedzictwo moich przodków, niosąc w sercu wiarę w Tego, który pozwoli mi tu kiedyś wrócić.

Opisana powyżej historia jest prawdziwa. Imiona bohaterów zostały ukryte w trosce o ich bezpieczeństwo.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.