Smuda mógł być trenerem kadry

PAP |

publikacja 23.10.2009 09:55

Michał Listkiewicz przyznał, że Franciszek Smuda mógł zostać trenerem reprezentacji Polski już w 1999 roku. "Wtedy był kandydatem numer jeden, ale na przeszkodzie stanęły sprawy klubowe" - przypomniał były prezes PZPN. Komentując obecną sytuację podkreślił, że władze związku nie mogą ugiąć się pod presją opinii publicznej.

Smuda mógł być trenerem kadry Henryk Przondziono/agencja GN

W poniedziałek szef PZPN Grzegorz Lato poinformował, że nazwisko nowego trenera piłkarskiej kadry zostanie ogłoszone najpóźniej 3 listopada. W gronie głównych kandydatów do objęcia tego stanowiska wymieniani są m.in. Franciszek Smuda, Stefan Majewski, Paweł Janas, Henryk Kasperczak i Maciej Skorża. Do związku trafiły też oferty kilkunastu szkoleniowców z zagranicy.

"Smuda? Na pewno jest poważnym kandydatem. Ma wielkie doświadczenie i charyzmę. Entuzjazmem potrafi zarazić piłkarzy, ale także kibiców, co widać po różnych sondażach. Nie dajmy się jednak zwariować. Kibice nie mogą decydować, kto będzie trenerem kadry. Już raz tak było. Janusz Wójcik triumfował w audiotele i nikt sobie nie wyobrażał, by kto inny został selekcjonerem. Wszyscy wiedzą, jak to się skończyło. Władze związku absolutnie nie mogą się ugiąć pod presją opinii publicznej" - powiedział PAP Michał Listkiewicz.

Jak przyznał, niewiele brakowało, by Franciszek Smuda został selekcjonerem już w 1999 roku.

"Był wtedy głównym kandydatem, byliśmy po rozmowach, jednak Legia, gdzie wówczas pracował, nie chciała go zwolnić z kontraktu. Władze stołecznego klubu zaproponowały, by przez ponad pół roku łączył dwie funkcje, na co z kolei ja nie mogłem przystać. I w ten sposób trenerem został Jerzy Engel. Do dziś jestem mu wdzięczny, że nie uniósł się ambicją, a przecież zdawał sobie sprawę, że notowania Smudy były wyższe. Jak się okazało, to był bardzo dobry wybór, bo dzięki niemu po 16 latach przerwy zagraliśmy w mistrzostwach świata" - wyjaśnił.

Jego zdaniem, niezależnie kto zostanie szkoleniowcem reprezentacji musi otrzymać duży kredyt zaufania od fanów i przedstawicieli mediów.

"Nie można +zwalniać+ trenera po dwóch, trzech nieudanych meczach, ale i należy studzić głowy po serii wygranych. Nowy selekcjoner będzie miał 2,5 roku na przygotowanie drużyny do Euro 2012, ale nie będzie mógł sprawdzać formy drużyny w meczach o stawkę. To bardzo niekorzystna okoliczność, o czym podczas ubiegłorocznych mistrzostw Europy przekonali się Austriacy i Szwajcarzy. Dobór rywali w meczach towarzyskich, organizacja zgrupowań będą równie ważne jak umiejętności trenera. On musi mieć komfort pracy. Wszystko musi zostać ułożone wedle jego życzeń" - zaznaczył Listkiewicz.

Były prezes PZPN przyznał, że on trzykrotnie niemal w pojedynkę decydował o wyborze selekcjonera, a teraz władze związku działać będą kolegialnie.

"Ja zdałem się na własną intuację i wąskie grono doradców. Do tego sporo się najeździłem, nie tylko po Polsce. Dużo rozmawiałem z kandydatami. Nos mnie chyba nie zawiódł, bo choć rozstania z trenerami nie należą do miłych, to każdą z decyzji oceniam jako dobrą" - powiedział Listkiewicz, mając na myśli wybór na trenera repreznetacji Jerzego Engela, Pawła Janasa i Leo Beenhakkera.

"Obecnie sytuacja jest zupełnie inna. We władzach związku znajduje się liczne grono piłkarskich praktyków, jak Lato, Engel czy Antoni Piechniczek. Myślę, że wspólnie postawią na właściwego kandydata. A jeśli miałbym coś doradzić, to zwróciłbym uwagę, że zbyt duże grono tzw. podpowiadaczy to nie jest dobry pomysł. Ostateczną decyzję i tak podejmuje prezes, a później jest z niej rozliczany" - dodał.

Listkiewicz nie zgodził się z sugestią, że bardzo dużo przy wyborze selekcjonera ma szef Sporfive Polska Andrzej Placzyński, który uchodzi za szarą eminencję polskiego futbolu.

"Nie demonizujmy jego osoby i tej firmy. Wspólnie zrobili naprawdę wiele dobrego dla naszej piłki. Rolą partnera martketingowego jest znalezienie właściwych rywali do sparingów, organizacja zgrupowań, pozyskiwanie sponsorów, a nie wybór trenera reprezentacji. Co nie znaczy, że Andrzej Placzyński nie może służyć swoimi kontaktami czy doświadczeniem. Były one szczególnie ważne, przy rozmowach z Beenhakkerem, ale teraz raczej związek postawi na Polaka" - podkreślił.

"Nie mam nic przeciw trenerom zagranicznym, zresztą to mi się najwięcej oberwało za Holendra, ale prawda jest taka, że nie jest łatwo znaleźć odpowiedniego fachowca. Rynek jest dość mocno przetrzebiony, 32 szkoleniowców myśli o przygotowaniach drużyn do przyszłorocznego mundialu. Może postawić na kogoś młodszego, z +mniejszym+ nazwiskiem, który pracę z Polską traktowałby jako wielkie wyzwanie? Z drugiej strony Węgrzy zachłysnęli się Lotharem Matthaeusem, w kraju wybuchła niemal histeria w pozytywnym znaczeniu tego słowa, a pomysł okazał się kompletnym niewypałem. Później zatrudnili Erwina Koemana, który zawsze pozostawał w cieniu słynniejszego brata - Ronalda, a jako trener sprawdza się i Madziarzy stale idą do góry" - zakończył Michał Listkiewicz.