A jeśli odejdą?

ks. Włodzimierz Lewandowski

Pisałem w ubiegłym tygodniu o rozmowie ze znajomym dziennikarzem, mówiącym o zgodzie Kościoła na bycie ubogim. Myśleliśmy wtedy o sytuacji, gdy wskutek postawionych wymagań większość odejdzie.

A jeśli odejdą?

W Brzegach koło Bukowiny Tatrzańskiej prowadził oazy ojciec Hubert Lupa. Rekolekcje drugiego stopnia słynęły z tego, że w dziesiątym dniu część ich uczestników szykowała się do przeżycia Paschy, a część pakowała i wyjeżdżała do domu. Prowadzący rekolekcje przyjął bowiem zasadę, że w centralnym przeżyciu rekolekcji mogą uczestniczyć tylko ci, którzy zdecydowali się przyjąć Drogowskazy Nowego Człowieka jako zasadę życia. Inaczej – argumentował – ta noc staje się niczym więcej jak tylko kolejną wakacyjną atrakcją. Tym różniącą się od innych, że zamiast muzyki jest słuchanie Słowa Bożego i nie ma alkoholu. Gdy mówiono mu, że przecież ktoś może poczuć się odtrącony dodawał, że przecież nikomu nie zamyka drogi, nie mówi, że ktoś nie nadaje się do bycia we wspólnocie oazowej. Po prostu daje czas na uzupełnienie formacji, wewnętrzne dojrzewanie i wzrost.

Dla uczynienia tekstu bardziej czytelnym dodam tylko, że noc Paschy zaczyna się od wspomnienia wyjścia z Egiptu i przez odnowienie przymierza chrztu prowadzi do świętowania Zmartwychwstania Jezusa. Z reguły połączona jest z wędrówką nocną. To przeżycie ma pogłębić świadomość chrztu.

Wspominając Brzegi często zastanawiam co by było, gdybym podobne zasady zaczął stosować w parafii. Poczekajcie z chrztem dziecka, bo jeszcze nie dojrzeliście do tego, by z wyrzeczenia się grzechu i szatana nie robić szopki. Duchowo nie jesteście gotowi na przeżycie Pierwszej Komunii. Musisz przedłużyć o rok przygotowanie, by bierzmowanie oznaczało dla ciebie wzięcie odpowiedzialności za Kościół. Reakcja pewnie w dużej mierze zależałaby od formy przekazu, niemniej można się spodziewać, że w większości przypadków mielibyśmy do czynienia z wycofaniem się z życia Kościoła.

Takie postawienie problemu jest oczywiście kontrowersyjne. Z jednej oznacza wprowadzenie na wąską i stromą drogę, wiodącą do życia, z drugiej rodzi pytania. Co z poszukiwaniem owiec zagubionych? Kto daje odpowiedzialnemu za wspólnotę (najczęściej księdzu) prawo do takich decyzji? Wreszcie co będzie, gdy większość odejdzie?

Pisałem w ubiegłym tygodniu o rozmowie ze znajomym dziennikarzem, mówiącym o zgodzie Kościoła na bycie ubogim. Myśleliśmy wtedy o sytuacji, gdy wskutek postawionych wymagań większość odejdzie. Przynajmniej na jakiś czas. Co wtedy z gmachami, instytucjami, etatami, z tym wszystkim, co stanowi zaplecze Kościoła?

Stawiając te pytania zapomina się o jednym. Że Kościół nigdy nie rozwijał się, gdy redukował wymagania. W czasach największej płodności był ubogi w środki i hojny w szafowaniu krwią męczenników. Oni, a nie gmachy, instytucje i etaty, byli – jak pisał w II wieku Tertulian – nasieniem chrześcijan. A przecież do tak radykalnego świadectwa nie dojrzewa się przez pielęgnowanie wigilii, święconki i zapalanie znicza na grobie w dzień Wszystkich Świętych. Tak radykalne świadectwo może dać tylko ktoś, kto umiłował Chrystusa bardziej niż ojca, matkę, żonę i dzieci. Kto przylgnął do Niego sercem i umysłem. Kto usłyszawszy wezwanie Ewangelii nie tylko odpowiedział, ale zrobił wszystko, by przynieść owoce. Czyli – odwołując się do języka komentarza sprzed tygodnia – stał się obfitującym w owoce ogrodem.

Może zatem nie warto zastanawiać się co będzie, gdy większość odejdzie, bo nie zgodzi się na wymagania.