A mury...?

ks. Włodzimierz Lewandowski

Jak integrować w sytuacji narastających podziałów i wrogości? Gdy mentalność plemienna nie nadąża za nie dającymi się cofnąć procesami historycznymi.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Ciekawy moment. Franciszek w Bazylice św. Pawła za Murami o drogach jedności. „Korzystajmy z każdej okazji, jaką daje nam Opatrzność, aby razem się modlić, aby razem głosić Ewangelię, aby razem miłować i służyć, zwłaszcza najuboższym i zapomnianym.” Niespełna dwie godziny później światowe media przekazują informację:

Jeśli dobrze sięgnąć w pamięci ten dialog rozpoczął się przed rokiem i raczej nie widać jego końca. Gdy Franciszek w Meksyku wołał „mosty, nie mury”, Donald Trump straszył wizją zniszczonej przez wojowników tak zwanego Państwa Islamskiego Bazyliki św. Piotra.

Strach. Mury nie wyrastają z drutów, kamienia, cegły, zasieków. Mury wznosi strach. Niekoniecznie w wielkim, geopolitycznym wymiarze. Zjawisko od zawsze obecne chyba we wszystkich kulturach. Strach przed złymi duchami, przed obcymi, przed mającymi inne zdanie, przed nowymi wyzwaniami. Kiedyś lokalny dziś staje się coraz bardziej globalny. Być może rację miał ś.p. profesor Bauman (jego zaciekli wrogowie z pewnością mocno zgrzytali zębami, słysząc jak Franciszek cytuje go na zakończenie jubileuszu Dominikanów), gdy jesienią ubiegłego roku mówił w Asyżu: „jak wskazuje Ulrich Beck, nie zaczęliśmy nawet jeszcze rozwijać w sobie świadomości kosmopolitycznej. Próbujemy więc radzić sobie z sytuacją kosmopolityczną za pomocą środków, które naszym przodkom służyły do zarządzania terytorialnie niepodległymi częściami globu o wąsko zakreślonych granicach, czyli państwami narodowymi. A to jest pułapka. To wyzwanie, z którym nigdy się nie mierzyliśmy: jak integrować – bez narastających podziałów i wrogości – ludzi, którzy nie należą do tego samego terytorium i wydają się nie do pogodzenia?”

Kończąc swoje wystąpienie profesor wskazywał na papieża Franciszka. Ten z kolei niezmiennie, z uporem, wskazuje na Ewangelię. Na wezwanie, jakie do człowieka każdego czasu, kieruje Pan Bóg. Ciekawe spostrzeżenie nasuwa się przy okazji. Jeśli przyznać rację diagnozie, uznającej obecną sytuację za kosmopolityczną wierząc równocześnie, że Pismo święte adresowane jest do człowieka każdego czasu i każdego miejsca, uznać je możemy za najbardziej kosmopolityczną Księgę świata. (Już widzę te komentarze w SM o modernistach z wiara.pl.) Wróćmy jednak do Franciszka.

Jak integrować w sytuacji narastających podziałów i wrogości? Gdy mentalność plemienna nie nadąża za nie dającymi się cofnąć procesami historycznymi. Franciszek mówił podczas ostatniej audiencji generalnej o przezwyciężającej lęki odwadze nadziei. Zasadniczo nie powiedział nic nowego. Od tego przesłania rozpoczynał swój pontyfikat święty Jan Paweł II. Wtedy był mur berliński, żelazna kurtyna, Trzeci Świat. Ale za każdym z tych murów byli ludzie, pielęgnujący w swoich sercach chrześcijańską cnotę nadziei. Oni, jak biblijna Judyta, parafrazując katechezę, pukają do bram serca Bożego, gotowi nawet ośmieszyć się wobec innych. Ale są dzielni. Idą do przodu.

Niezmienna logika chrześcijaństwa. Gdzie bylibyśmy dziś, gdyby przed dwoma tysiącami lat pierwsi wyznawcy Chrystusa zamknęli się za murami ze strachu przed prześladowaniami? Gdyby nie byli dzielni mimo wszystko idąc do przodu?

Stawiam to pytanie mając przed oczyma ś.p. Helenę Kmieć. Jeszcze nie tak dawno, podczas ewangelizacji na dworcu we Wrocławiu, śpiewała „Słuchaj Izraelu”. Słuchanie zaprowadziło ją do Boliwii. A nawet dalej. Zaprowadziło ją na krzyż. Czyż jej śmierć ma oznaczać, że zabronimy młodym wyjazdu na misje? Że zamkniemy się w naszym hermetycznym pseudo bezpiecznym świecie i..? Nie łudźmy się. Jak pierwotne plemię znajdziemy sobie wrogów bliżej. Właściwie już znaleźliśmy. Już sobie skaczemy do oczu. Bo nie jest prawdą, że zamknięcie na obcych czyni nas bardziej otwartym na swoich, przybliża do nich. Jest dokładnie na odwrót.