Między drzwiami a ościeżnicą

Chrześcijanin nie powinien być stronnikiem. Raczej arbitrem.

Między drzwiami a ościeżnicą

„Nie kładź palca między drzwi” – głosi ludowe przysłowie. No jasne, między drzwi i odrzwia. Albo – jak kto woli – ościeżnicę czy też futrynę. Jak bolesne może to być doświadczenie przekonałem się już w dzieciństwie. Na szczęście skończyło się na wrzasku. Moim. Od tamtej pory uważam. Tyle  że czasem zapominam.

Nie no, nie kiedy mam do czynienia z drzwiami czy drzwiczkami. Raczej kiedy tymi drzwiami i odrzwiami są ludzie. Ot, kłócą się, ale wiadomo, że do siebie pasują. Albo – jedno jest drugiego warte. Chcesz ich pogodzić? Dogadają się albo i nie. Ale ty, jeśli nie będziesz ostrożny, oberwiesz na pewno. Trzeba więc bardzo ostrożnie. By w razie czego szybko z palcem odskoczyć (i nie zdemolować przy tym kredensu).

Oglądałem ostatnio pewien polski serial. Jeden z bohaterów tłumaczył drugiemu jak robi się politykę. Nie opiera się jej na argumentach – twierdził. Powinno się ją opierać na emocjach. A że negatywne są silniejsze niż pozytywne, to najlepiej właśnie na tych negatywnych. Przyznaję, ruszyło mnie.

Politykiem nie jestem, więc nad metodami przekonywania do siebie wyborców specjalnie się nie zastanawiałem.  Raczej myślałem o pustych obietnicach. Tymczasem... Przecież przerabiamy to w praktyce od kilkunastu lat, prawda? Nasze życie polityczne zdominowane jest przez dwie, wiecznie zawzięcie się kłócące między sobą partie. Inni (czasem na szczęście) przestali się liczyć. Przepraszam, czy to jest świadomie reżyserowany spektakl?

To pytanie, na które nie oczekuję odpowiedzi. Ale myślę, zresztą nie od dziś, że my, społeczeństwo, tak nieraz mocno w ten spór uwikłani, powinniśmy jednak nabrać do niego większego dystansu. Kładziemy te nasz palce między drzwi, kłócimy się podczas rodzinnych czy koleżeńskich spotkań i nas boli. Mamy przez politykę nieraz połamane i pokiereszowane relacje z innymi. Albo pokrwawiony język od ciągłego gryzienia się weń, by nie powiedzieć czegoś za dużo. Tymczasem ci, którzy ów spór wywołują, mają się dobrze. W mniejszym czy większym stopniu czerpią z tej swojej polityki profity. A co o nas myślą pokazują nie wtedy, gdy nam rzucą jakiś kęs na pożarcie, ale gdy uporczywie odmawiają zajęcia się tym, na czym nam zależy...

Myślę, że najwyższy już czas, byśmy ze stronników (różnych partii), nieraz bardzo gorących, wszyscy zamienili się w arbitrów. Zwłaszcza jeśli uważamy się za chrześcijan. I jako arbitrzy, którym na sercu leży szeroko rozumiane dobro wspólne, w rozważaniu na temat za i przeciw jakieś partii uwzględnili też owo sianie niezgody, niechęci i wiecznych waśni.