Krok ku normalności

Czy zawsze prawdą jest to, co pasuje do systemu?

Krok ku normalności

Wczorajsza decyzja prokuratury, by postawić rosyjskim kontrolerom lotu zarzut umyślnego spowodowania katastrofy (smoleńskiej) uważam za ważny krok w stronę powrotu w naszej debacie politycznej do normalności. Nie zamierzam rozstrzygać o winie, zwłaszcza umyślnej, czy jej braku po stronie owych kontrolerów lotu. Decyzja prokuratury pośrednio każe jednak porzucić powielane w Polsce po wielokroć tezy o zamachu. Zamachu rozumianym jako bezpośrednią ingerencję w systemy samolotu. Prokuratura, tym razem pod nadzorem ministra z rządu PiS, widzi przecież przyczynę katastrofy gdzie indziej.

Oczywiście można sobie wyobrazić, że mieliśmy do czynienia z jakąś wielowątkową intrygą, w której były rozpatrywane różne sposoby na rozbicie prezydenckiego samolotu. Tyle że możliwość wyobrażenia sobie czegoś nijak ma się do tego, jak było naprawdę.  Można sobie wyobrazić, że żyjemy w matrixie, a przecież, prócz osób uznawanych za chore psychicznie, jednak nie próbujemy się z niego wyrwać, prawda?

Ciekaw jestem, czy w kwestii katastrofy smoleńskiej doczekamy się kiedyś sprostowania nieprawdziwych informacji. Tezę o zamachu powtarzało wielu. Także naukowe autorytety. Dyskusja o „pancernej brzozie”, o śladach materiałów wybuchowych na szczątkach samolotu toczona była w atmosferze chęci odkrycia prawdy przed ciągle oszukiwanymi prostaczkami. I co? Tak, wiem, decyzja prokuratury niczego nie rozstrzyga. Dla mnie jest jednak ważną wskazówką, do której szufladki powinienem włożyć tamte rewelacje.

Myślę, że sprawa katastrofy smoleńskiej obnaża ważny problem teoriopoznawczy, odgrywający wielka rolę i w innych sprawach. Także dotyczących życia Kościoła. Ot, w podejściu do kwestii wierzyć w Boga czy nie wierzyć, stosunku do tradycjonalizmu, papieża Franciszka czy kwestii nadużyć seksualnych w Kościele. To problem niewłaściwego podejścia do odkrywania prawdy.

Klasyczna (bodaj Tomaszowa) definicja prawdy głosi, że prawda jest odpowiedniością rzeczy i intelektu. Można się oczywiście zastanawiać, na czym ma polegać odpowiedniość rzeczy (sprawy) i ludzkiego intelektu, można pytać ile trzeba wiedzieć o przedmiocie, by móc powiedzieć, że się go poznało prawdziwie (np. na ile prawdziwym jest zdanie, że ławka jest zielona, skoro jest jeszcze drewniana i nie ma oparcia – to wbrew pozorom bardzo ważny temat rozważań na temat półprawd), ale trudno odmówić słuszności tej intuicji. Tymczasem wielu ludzi w poznawaniu prawdy nie kieruje się chęcią poznania rzeczy czy spraw intelektem. Za prawdę przyjmuje to, co jest dla nich spójne z ich przekonaniami. Od strony obiektywnej może to być nawet piramidalna bzdura.

Ludzie ci nie wiedząc nawet o tym hołdują tzw. koherencyjnej koncepcji prawdy. Sformułował ją w XIXI wieku niejaki Francis Herbert Bradley, a głosi ona, że „prawdziwe jest to, co jest wewnętrznie spójne”. Koncepcja ta nie jest taka zła, o ile takie podejście do prawdy jest otwarte na zmiany: przyjmuje niepasujące do całości fakty, by dzięki nim móc zmodyfikować dotychczasowe poglądy. Niestety, w praktyce bywa inaczej. Ludzie nie tylko odrzucają niewygodne dla siebie fakty, ale i nieraz na poparcie swoich przekonań różne „fakty” tworzą.  Wyobraźnia posuwa przecież wiele scenariuszy „do pomyślenia”; takich które można sobie wyobrazić...

Myślę, że kurczowe trzymanie się „systemu” często wynika ze strachu przed możliwą koniecznością rewizji własnych poglądów. Prowadzi jednak do totalnej niemożności porozumienia się z tymi, których „system” jest inny. Jedni i drudzy mogą tylko głosić własne poglądy i obrażać się, że inni ich nie przyjmują, ale do żadnego porozumienia z inaczej myślącymi nie są zdolni. Ba, często nawet możliwość dogadania się uważają za zdradę.

Skoro o przyjęciu takiej postawy decyduje strach, to jest oczywiście możliwość zmiany tej sytuacji. Trzeba by tworzyć atmosferę dyskusji wolną od lęku przed wyśmianiem czy upokorzeniem. Ale... To chyba utopia, prawda?

Tak czy siak cieszę się tą pierwszą jaskółką na niebie od lat skutych lodem relacji polsko-polskich. Marzy mi się, że nie tylko w polityce, ale w dyskusjach między wierzącymi a niewierzącymi czy nawet między samymi wierzącymi nastąpi w końcu kiedyś ten powrót do chęci szukania prawdy, nie tylko obrony za wszelką cenę (nawet za cenę głupoty) własnych pozycji. Póki co w modzie jest twarde obstawanie przy swoim. Nawet wbrew faktom. Ale może....