Łąka świętego Mikołaja

Jan Drzymała

publikacja 05.12.2009 19:49

Łąka, łące nierówna, ale drugiej takiej jak ta w powiecie pszczyńskim na pewno nie ma. W rozległej wsi nad brzegami sztucznego zalewu mieszka ponad 2 tysiące osób. Większość pamięta czasy, kiedy żadnego jeziora tu jeszcze nie było. Z dziada pradziada, z ojca na syna ziemia przechodzi z rąk do rąk, a z nią dawne zwyczaje, pieśni, obrzędy.

Łąka świętego Mikołaja Archiwum Andrzeja Pokornego Fragment widowiska regionalnego z Łąki

W centrum wsi stoi drewniany kościół. Ma już ładnych kilka wieków, a jednak spokojnie góruje nad wioską. Jego patronem jest najpopularniejszych święty na świecie: św. Mikołaj.

Niech będzie Bóg nasz pochwalony w Świętym Mikołaju… W niedzielę po 6 grudnia płynie pieśń, jakiej próżno szukać w innych zakątkach Górnego Śląska. W Łące świętują odpust.

– W łodpust chodzom po wsi Mikołaje – opowiada Andrzej Pokorny. – Skuli tych Mikołaji wtedy jest u nos zawsze w pierony gości.

Jak jo był mały, to jo się ogromnie na to radowoł. Przyjeżdżali do nos na łodpust hucioki – czyli ciotki i ujki z Siemianowic i Ligoty z dziećmi.

Na łobiod była zawsze pieczono gęś, kiero moja mama już pora dni naprzód oszkubała, wytrybiła, zawinyła do papiura i wsadziła między okno do zimnej izby.

W sobota po połedniu zaczynała mama ta gęś piec w takiej wielkiej brytfannie, kiero miała ogromnie ciężki dekiel. Jak yno mama się z kuchni straciła, to my ze siostrą włazili na ławka, co stoła kole pieca, ściepowali my tyn dekiel, a potym my se tonkali suchy chlyb w tym ciepłym fecie i wcinali my go, aż nom z brodów kapało. Nasza mama była tymu ogromnie nierada i przezywała nos, że ji zołza skwaśni do odpustu, może i miała recht, bo zawsze tam jakoś kruszka w tej zołzie została.

W som odpust, mama szła do kościoła na rano, bo potym musiała łobiod przyrychtować, a my z tatą i gościami szli na sumę. Po obiedzie w domach rodowitych łączan panuje niepewność. Gospodarze niecierpliwie wyglądają przez okna. Pannom na wydaniu drżą kolana. Dzieci kryją się po kątach, choć dobrze wiedzą, że to na nic. Aż nagle otwierają się drzwi…Teraz śpiew słychać już zupełnie wyraźnie:

Ciebie Bóg obrał za Patrona wszelkiemu ludowi
Wzywa Cię każda świata strona, obcy i domowi
Abyś w ich sprawie pomógł łaskawie
Stawał w obronie wielki Patronie
Święty Mikołaju!

– Wszystki dziecka wrzeszczały ze strachu i kryły się, kaj kto mogł. Jo właził zawsze pod stół w kuchni, kiery z przodku był zakryty forchangom – snuje opowieść A. Pokorny.

Pierwsi wchodzili do domu Święci i śpiewali pieśni o świętym Mikołaju. Ubrani byli w stroje przypominające kapłańskie szaty liturgiczne różniące się kolorami. Mikołaj ubrany był na czerwono, Biskup na żółto, a Ksiądz na Zielono. Na twarzach mieli maski, żeby nie dać się rozpoznać.

– Jeden z nich wołoł dziecka, że mo do nich podarunki. Dowali my się zawsze na to nabrać i wyłazili z kryjówek. Dostali my za to pora bombonów, ale nie tak zaroz… Naprzód musieli my rzykać, abo się przynajmij przeżegnać, i ani my się nie spodzioli, a w izbie już była reszta „mikołaji”.

Dom wrzał. Do izby wpadały Diabły. Dzwoniąc łańcuchami, goniły i podszczypywały młode dziewczyny. W ślad za nimi szły Kozy – wyjątkowe postacie w maskach z kożuchów. Podskakiwały i straszyły dzieci. Był też Żyd, Baba i Śmierć.
– Jo się najwięcej boł śmiertki, bo wywijała kosą całą czerwonom od krwi. Bołech się, żeby mi nią głowy nie utła…
Wszystkiemu towarzyszyła kapela i wesołe śpiewy. W kapeli były akordeony, bębenki i cyntla.
– T o jest taki instrument z dwóch patykow, połączonych na krzyż. Na Mazowszu to się nazywo „diabelskie skrzypce”. Na dole cyntla mo przymocowano blaszano puszka, a między patykami są przeciągniynte drociki, na kierych wiszą blaszki. Tako cyntla robiła za cało perkusjo.

Mikołaje w końcu opuszczali dom i ruszali dalej. Ich rolą nie było tylko rozdanie cukierków grzecznym dzieciom i skarcenie krnąbrnych. Cały hałas, który robili, miał wypłoszyć z domu zło i nieszczęście. Ich wizyta, jak wierzą łączanie, ma zapewnić bogactwo i wszelką obfitość w nowym roku.

Czas mijał, a wraz z nim dziecięcy strach. Wreszcie Andrzej Pokorny przyłączył się do Mikołajowego towarzystwa.
– Już na piyrwszego listopada na cmyntorzu szukało się chłopców, kierzy kończyli szkoła podstawowo. Kiedy jo skończył, tyż trafiłech do bandy mikołajowyj. Na początku zawsze najmłodsi grali role Świętych. Mie to pasowało, chociaż to podobno najgorszo rola. Trzeba było być poważnym, nie śmioć się i dobrze śpiywać. Tak zaczynoł mój ojciec, tak i jo.
W grupie byli tylko chłopcy. Nawet rolę Baby grał chłopak.

– Baba musiała być fest obrotno. Do nij należało wykarmieni całyj bandy. Miała ze sobom koszyk i kiedy wlatywała do izby, zbiyrała, co ino było na stołach. Potem w tym koszyku wszystko było wymiyszane: kołocz z roladami, czasym jakieś bombony i co ino kto mioł. Dzisioj, jak ludzie widzą tako Baba, to już wolom dać ji coś na spokojnie, bo łona i tak weźnie.
Równie przedsiębiorczy jak Baba był Żyd.

– Kiedyś Żyd chcioł sprzedać ujkowi kapelusz od mojego ocja, ale się ojciec zmiarkował i mu go wydar.
Inny nasz Żyd na otwarciu wystawy w Muzeum Miejskim przy Browarach Tyskich tyż się popisoł i sprzedoł komuś z oficjeli, już nie pamiętom komu, grzebień za 100 złotych.

Po mniej więcej pięciu latach mikołajowa obsada się zmieniała. Tych, którzy poszli do wojska albo założyli swoje rodziny, zastępowali młodsi. Jak zapewnia Andrzej Pokorny, ten sposób przekazywania tradycji jest najbardziej trwały. Coś w tym jest, skoro zwyczaj przetrwał już ponad 200 lat, w tym dwie wojny. Ale według tego, co pan Andrzej wie od ojca, w czasie wojny nie było aż tak źle. Niemcy mówili: „to jest wasza tradycja i my to szanujemy”. Znacznie trudniej było za komuny.
– Żeby Mikołaje mogli chodzić, potrzebne było zezwolenie z MO
 

Dziś pan Andrzej nie biega już po wsi w stroju Mkołaja. Zgodnie z tradycją zostawił to młodszym. Dba jednak, żeby dawne zwyczaje nie zginęły i żeby zachowały pierwotną czystość, a oryginalny Mikołaj – Biskup nie zmienił się w krasnala z supermarketu.

Poza tym że jest wciąż czynny zawodowo, kieruje istniejącym od 10 lat zespołem folklorystycznym „Dolanie”.

– Zaczęło się spontanicznie, od wspólnych spotkań i śpiewania przy ognisku. Zawsze ktoś przynosił jakiś instrument i przygrywał. Zazwyczaj z pamięci śpiewało się stare piosenki. Potem spisywało się tekst i tak zbierał się repertuar.
Aż padła propozycja, żeby stworzyć zespół i zaprezentować „Mikołajów z Łąki” szerszej publiczności. Pojawił się jednak problem: jak napisać scenariusz, który sam się tworzy w każdym domu.

– Razem z sąsiadem Alojzym Gruszką należeliśmy do Związku Górnośląskiego, w którym pełniłem rolę kronikarza. Sąsiad zawsze lubił pisać wierszem. Wzieliśmy się więc do pracy i stworzyliśmy scenkę, którą potem pokazaliśmy fachowcom – etnologom.

Na początku sprawa nie wyglądała dobrze. Członkowie zespołu jeszcze bez strojów i aktorskiego doświadczenia wypadli mizernie. Jednak pod okiem pana Andrzeja szlifowali formę.

– Na próbach często zabierałem im teksty, żeby dobrze wszystko zapamiętali.

Tak powstała inscenizacja tradycyjnego odpustu z Łąki. Z tym widowiskiem „Dolanie” goszczą na wielu przeglądach, festiwalach, imprezach, zdobywając nagrody i wyróżnienia.

A w Łące ci, którzy mieszkają tam od pokoleń, wciąż czekają w niedzielę po 6 grudnia na nadchodzących Mikołajów. Szkoda by było, gdyby kiedyś mieli się nie doczekać.
 

***W tekście wykorzystano fragmenty wspomnień Andrzeja Pokornego***