AfrykaNowaka.pl |
publikacja 14.12.2009 15:14
5 grudnia rozpoczął się drugi etap sztafety 'Afryka Nowaka". Poniżej relacja z 35-37 dnia wyprawy, 9-11 grudnia 2009 r.
I Dzień II Etapu - 9 grudnia 2009 r.
Dystans:
AfrykaNowaka.pl
Przytwierdzenie tabliczki nowakowej w hoteliku Cambo Al Fao
Najważniejsze wydarzenia:
II Dzień II Etapu - 10 grudnia 2009 r.
Dystans:
III Dzień II Etapu - 11 grudnia 2009 r.
"Złapałem gumę - sprawcą okazał się wielki kolec akacji"
Dystans:
Koniec jazdy: 17.30,
Warunki: (ocena 4) lekki, ale wyraźny wiatr w twarz, lekko zachmurzone niebo, ok
Wydarzenia:
"Chętnie przyswajamy sobie podstawowe zwroty po arabsku"
Uczymy się. My i oni. Fadel i Hamid coraz częściej dopytują po kryjomu któregoś z nas o jakiś zwrot po polsku, aby przy najbliższej okazji nieoczekiwanie zabłysnąć w całym gronie nieźle artykułowanym np. „podaj mi proszę trochę wody”. My także chętnie przyswajamy sobie podstawowe zwroty po arabsku. Hamdulillah!!! (dzięki Bogu).
Najbardziej aktywny na tym polu jest Kasper, który potrafi napisać po arabsku „Bolanda” (Polska) i swoje imię. Siedzimy właśnie przy ognisku, a Marcin stwierdza, że na koniec to będziemy sobie rozmawiać po arabsku ot tak – dialogi choćby krótkie, ale dogadamy się w podstawowych kwestiach. In-szallah!
A tymczasem funkcjonują między nami na równych prawach angielski, arabski, polski i francuski.
Fadel stał się asystentem Kaspra w dziedzinie kręcenia filmów
Nasz afrykański uczestnik sztafety przejechał na rowerze w I etapie część trasy, ale najbardziej wsławił się umiejętnościami kulinarnymi. Od początku wyprawy każdego wieczoru przygotowywał wspaniałe posiłki. Chętni oddawałem mu od czasu do czasu swój aparat fotograficzny. W II etapie Fadel otrzymał kolejną rolę – stał się asystentem Kaspra w dziedzinie kręcenia filmów. Wystarczyła krótka lekcja obsługi, a wczoraj i dziś samodzielnie kręcił nas z samochodu profesjonalnym sprzętem filmowym. Wczoraj wieczorem, po przejrzeniu nakręconego materiału, Kasper z uznaniem pokiwał głową…
Kącik miłośników sprzętu:
Firma Brennabor zapewnia nam serwis sprzętu. Dzięki temu możemy na bieżąco modyfikować nasze rowery w zależności od bieżących potrzeb. Oto zmiany na II etapie:
1. Zamówiliśmy i wymieniliśmy opony. Ponieważ 3/4 naszej trasy przebiegać będzie szosą, to zdecydowaliśmy się na założenie szosówek. Są to opony firmy Schwalbe – Marathon XR 1.75'. Na odcinek terenowy (Tussah–Zellah) założymy terenówki.
2. Wymieniliśmy nóżki – na tzw. motorowe. Są dużo stabilniejsze, a poza tym można dokonać podstawowych regulacji oraz napraw roweru bez konieczności odwracania go do góry nogami.
3. Zamówiliśmy także lusterka – niestety okazało się, że rura kierownicy ma za małą średnicę i gwint rozporowy lusterka się nie mieści. Spróbujemy jeszcze jakoś je zaadaptować.
Archiwalne/Skolekcjnował Łukasz Wierzbicki
Kazimierz Nowak (1897 - 1937)
Kazimierz Nowak jako pierwszy przemierzył Afrykę na... rowerze. Wyruszył z Trypolisu zaopatrzony w zapas łatek na dętki i 60 kg bagażu, przez Saharę i cały kontynent ku oddalonemu o kilkadziesiąt tysięcy kilometrów Przylądkowi Igielnemu.
Anenat, 12 lutego 1932 r.
Maryś Ty mój!
Piszę w namiocie, ale nie swoim, bo ten gdzieś daleko za mną pozostał, z karawaną, a ja na „chybił-trafił” przez dzikie pasmo wulkanicznych gór się przedarłem i wyprzedziłem karawanę, choć ta pospiesznie się posuwa wcale.
I jakoś udało mi się dostać do Anenat, tak poprzez góry, instynktem prawie. Słońce tylko paliło okropnie i wody nie miałem, ale gdy w dali w rozedrganym powietrzu ujrzałem palmy, radość sił dodała!
Przyjęcie miłe – kazano dla mnie rozbić namiot, jest łóżko polowe, 2 koce, na ziemi dywan, miednica z wodą i śnieżnobiały ręcznik, a nawet stół przykryty arabską materią i krzesła, dołem z palmowych liści wyplatany dywan. Oświetla wnętrze taka stajenna lampa, a przez odchylone wejście do namiotu na tle ciemnego nieba pokrytego gwiazdami czarno rysują się palmy, przy których płoną ogniska żołnierzy arabskich. Tu i tam „gusbaja” (rodzaj fletu) zawodzi smętnie.
Ot, jedna z tych pięknych afrykańskich nocy po dniu znojnym, ponad siły prawie, choć pięknym również – bo trud przebyty zaliczam zawsze do najmilszych chwil podróży. Ten trud właśnie to treść przecież mej włóczęgi.
I oto Maryś tu, w tym namiocie, w takiej małej oazie, list mię Twój doszedł, tak dawno wysłany – bo data stempla poczt. Boruszyn 17.12.1931, zatem prawie 2 miesiące szedł – ale doszedł! A czy wiesz, jak doszedł? Oto, moja Maryś, dzięki dobremu Majorowi Moccia, komendantowi Gat, który nie żałował i cały szereg radiodepesz wysłał dla mnie i w sprawie poczty i innych jeszcze, też bardzo ważnych, a najważniejsze to guma do klejenia, inaczej byłbym pieszo tylko iść musiał.
I oto ani nie wiem, jak podziękować za kochany list (nr 7.) i za słowa pociechy – i za wszystko, wszystko razem, Maryś! Smutno mi, ciężko i żałośnie nawet, bo ani nie mogę odpisać, z pomocą pośpieszyć, poradzić – nic! Jestem daleko! – bardzo daleko, i choć niegłodny i nic mi nie grozi – podzielić się z Tobą nie mam czym, jak chyba tylko opisami podróży. Ale jeżeli Maryś mój jest głodny, jeżeli nie wyszły z pomocą redakcje – o, Maryś! – wtedy się zachwieję – a to ani odwrotu niema dla mnie! I gdy o tym wszystkim naraz myślę, głowa pęka i sił brak czuję, i jakoś strasznie. Aż ciemno w oczach się robi! – zda się popadam się w przepaść.
O, Maryś Drogi! Ani pisać dziś nie umiem – z kochanym listem spać się położę, bo zmęczenie oczy zamyka, a troski się do oka cisną Maryś! Biedny mój, Kochany Maryś – Dobranoc!
Archiwalne/skolekcjonował Łukasz Wierzbicki
Kazimierz Nowak z rodziną
13 luty 1932 r. w El Anenat
Mój Dobry Maryś!
Wnet północ, a ja dopiero dorywam chwilę wolną – na gawędę – i w namiocie moim piszę te zdania. Noc cudowna, Księżyc wysrebrzył piaski niedalekie, gwiazdy jasno świecą, migocąc filuternie, choć w namiocie mroźno. Właśnie służący przyniósł mi gorącą herbatę – rozgrzeję się trochę.
Maryś! Choć dzień cały nie pisałem do Ciebie – stale myślą byłem w Boruszynie, przebiegałem w pamięci wczoraj otrzymany list. Trapiła myśl o chorobie Twojej – o troskach i brakach, o których wspominasz, ale rozsądek każe nie poddawać się rozpaczy, która ani Wam nie pomoże – a mnie duchowo rozbija i odrywa od tego, co dziś celem być winno. Zatem Boga tylko o pomoc dla Was proszę – i piję tu, co dać może Afryka, zwiedzam, patrzę oczyma bystro, wczuwam się w czar i grozę pustyń, na postojach zasięgam języka, by dalej móc się poruszać. Uczę się po arabsku i choć pobieżnie narzecze Tuaregów chcę poznać. Oj, Maryś!, piękne takie życie cygańskie, piękne, ale nigdy nie uwierzysz, jak trudne! Inni, którzy ten ogromny szmat drogi przebyli, co ja, w ostatnich miesiącach, wydali tysiące złotych – ja nic zupełnie. Przeciwnie nawet – mam więcej, jak opuszczając Europę – czy wiesz, co to znaczy?! A to, co mam, pracą zdobyłem – pracą taką nad siły!
Nie posądź mnie ale o brak serca, o to, że mało obchodzi mnie moja trójka – nie, Maryś! przeciwnie – i dlatego właśnie całą siłą oddalam od siebie myśli czarne, by móc myśleć i myśli na papier rzucać – może przecież jakoś zahaczę, może choć na chleb dla Was zarobię! Wyślę znowu cały szereg listów i zdjęć do redakcji, a to praca, wymagająca skupienia – i skrzydeł! Dlatego też siłą oddalam smutki, marzę i myślę o Was, o chwili wspólnej, i gnam naprzód, w dal – może w końcu przezwyciężę wszystko!
Ot, widzisz, Maryś, dzień zbiegł cały, jutro odmarsz. Etap trudny, a mnie ani na spoczynek nie stanie czasu. Co zrobić – zapytasz co w dzień robiłem! Oto nic! – a jednak ani chwili wolnej nie było. Przede wszystkim zwiedzałem oazę, choć niewielką, ale zawsze ciekawą.
Palm mgła – choć nazwa „El Anenat” tłumaczona (z arabskiego) na polskie znaczy „źródła”. Jest ich aż około 40, z których zwłaszcza jedno ciekawe bardzo, bo leży parę metrów ponad powierzchnią kotliny Anenat, a patrząc na powierzchnię wody widać, jak się wydobywa z głębi, bulgocąc głośno. Jest to prawdopodobnie krater wygasłego wulkanu, przez który woda z niskich pokładów siłą ciśnienia się wydobywa. Potem, tuż niedaleko, olbrzymie stoi drzewo, okaz rzadki, jedyny może w tej części Afryki. Jest to akacja, której konar jeden wrósł w ziemię i wypuścił dalsze pędy, stanowiąc olbrzymią altanę, dającą boski cień kompanii wojska. Komendant, sympatyczny porucznik Corrieri, nazywa to drzewo „akacją Duveryer”, bowiem pisze o niej ten francuski podróżnik w swoich opisach – a i ja piszę, bo przecież przez długie miesiące nie widziałem tak wielkiego drzewa – i już na jakieś
Aha! Wiesz? – nie mając klisz (zaledwie 4 jeszcze), zrobiłem aż 6 zdjęć – nie myśl ale, że czarodziejem jestem. Jeden z podoficerów pożyczył mi aparat 9x12 i 6 „filmpack” sprezentował w zamian za wywołanie innych 6 filmpack – obopólny zatem interes. Jest to jedyny sposób, zanim kupię materiał – posługiwać się innymi aparatami!
Dużą część dnia zabrał wspólny stół, do którego zasiadłem w tow. komendanta El Anenat, porucznika Corrieri, i Dr. med., również w stopniu porucznika – znajomego z Gat. Przy stole rozmowa wspólna – ot, cały szereg tematów, a ostatecznie studiowanie map i szczegółów drogi do najbliższego, choć krótkiego etapu Ubari. I tak przyszła prawie północ! A teraz już pierwsza dochodzi – zaś wcześnie rano w drogę trzeba ruszyć. Pa zatem, Kochanie!
Całuję mocno moją Trójkę, Nusi również ślę ucałowania, a Tobie specjalnie długi pocałunek stęsknionego męża
Pa!
Twój Kazimierz
Archiwalne/Skolekcjnował Łukasz Wierzbicki
Kazimierz Nowak (1897 - 1937)
"Tuareg, syn Sahary, człowiek niewykształcony, którego świat cywilizowany nie uważa nawet za człowieka, w noce saharyjskie mówił do mnie: „Słyszysz, pustynia się modli”. A potem, umywszy piaskiem, który tu wodę zastępuje, ręce i Koranem przepisane części ciała, padał na kolana i korne słowa pieśni do Allacha płynęły z piersi biedaka koczownika" (fragment listu Nowaka).
W pustyni, 14 lutego 1932 r.
Maryś Ty moja!
Boże! Dlaczego nie mogę spędzić z Tobą jednego takiego cudownego wieczoru na pustyni – tu, w Afryce!? Zwłaszcza dziś wieczór taki piękny, srebrny i stosunkowo ciepły, powietrze po dniu upalnym pachnie upojnie, cisza taka miła, że ani pisać się nie chce! Wziąłbym Cię raczej pod ramię – i przez tą wysrebrzoną Hammadę prowadził daleko, mówiąc mało, całując tylko spracowane Twe dłonie i oczy smętne, a potem przy ognisku usiadłszy, zgotowałbym taką arabską potrawę i długo popijając herbatę siedziałbym z Tobą.
O, Maryś! – wiem, że ta boska cisza afrykańskiej czarownej nocy i Twoje nerwy by ukoiła – pierzchły by smutki i rozliczne troski, wszystko, co ciężarem na sercu leży, i czuła byś się taka świeża, młoda, jak i ja teraz.
A jednak to niemożliwe . Szmat drogi nas dzieli, jestem daleko, daleko! – i zaledwie myślą spotkać się możemy czy tam w Boruszynie, czy tu, na srebrnej pustyni. Ale to męczy – myślą takie szalone odbywać włóczęgi dalekie, no i nie daje zupełnie żadnego zadowolenia ani Tobie, ani mnie – prawda, Maryś? Ot, ale ja marudzę!
Lepiej opiszę, jak zbiegła dzisiejsza niedziela. Już wczesnym rankiem zbudziła mnie straż obozowa – wielbłądy przyszły z czarnym jak smoła sługą po rzeczy moje, a dużo ich dziś, więcej jak zawsze. Dobry komendant porucznik Corrieri i drzewem mnie obdarzył i
Czy wiesz, Maryś, że gdybym chciał opłacić te usługi karawan z Gadames, to już z tysiąc złotych bym wydał – pomyśl zatem, jak dużo mam do zawdzięczenia Włochom! Dobrzy, serdeczni ludzie.
Wstać się ale rano nie chciało – właściwie prawie nic nie spałem. Pisałem długo jeszcze po liście do Ciebie pisanym, a potem usnąć nie mogłem – głowa tak bolała od myśli. Jednak wstałem, zgotowałem obiad i ruszyłem, serdecznie żegnany. Droga znośna, chwilami wyprostowana, posuwam się bowiem tak zwaną „autopistą”, to jest dziką drogą – u nas zwaną „polską”, a że teren twardy, tak zwana Hammada, a więc bez trudu posuwałem się naprzód. Słońce wprawdzie paliło, ale głowę ochroniłem turbanem białym, który naprawdę cudownie chroni głowę i mimo że tyle materii głowę opasuje, chłodzi lepiej jak paskudne tropikalne kaski.
Długo jeszcze widać było El Anenat. Wjeżdżałem raz po raz jakby schodami na coraz wyższe płaszczyzny, aż koło piątej takiej tamy stanąłem obozem. Wnet też karawana nadciągała – oprócz mego bagażu i żywności i wody załogi próżno idą wielbłądy, toteż spiesznie posuwają się dosyć. Aha – po drodze postój zrobiłem w czasie boruszyńskiej sumy – i pomodliłem się szczerze – to dziś niedziela pierwsza postu.
Ale na dziś zakończę gawędę – i tak sam nie wiem, o czym pisać? Zdrów jestem, czuję sił dużo – przygnębiony tylko troską o Was.
Pa teraz – całuję mocno! moje Wy Pieszczoty!
Wasz Kazimierz