W morzu piasku

Dominik Szmajda

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 18.12.2009 19:54

No i zaczęło się: z gitarą pod brodą, z aparatami i kamerą w rękach pokonujemy na pełnej prędkości kilkudziesięciometrowe wydmy, piszcząc przy tym z radości.

W morzu piasku   AfrykaNowaka.pl Dominik pisze relację z wyprawy Dzień 4, II etap - 1968 km

Przejechany dystans: 35 km. Start: 12.40. Koniec jazdy: 15.00 Warunki (ocena 5–): słabe podmuchy wiatru z tyłu i z boku, świetna szosa, ok.20 st. C, słońce.

Dzień w skrócie:

  • Lajbor ma problem z kolanem – zastępuje go na rowerze Fadel – do odwołania.
  • Rozpaczliwe próby wysyłki relacji – w Ubari Internet okazał się skandalicznie słaby. Spędziliśmy pół wieczoru i całe przedpołudnie na próbach wysłania pakietu zdjęć z kolejnych kafejek internetowych – bezskutecznie! Jeden z szefów takowej tłumaczył nam, że w całym Ubari Internet jest taki wolny, ponieważ władze nie angażują się w rozwój technologii internetowej w tym stosunkowo dużym mieście. Dopiero po południu, już na trasie, udało mi się wysłać zdjęcia z niewielkiej miejscowości za Ubari.
  • Wizyta w Muzeum Archeologicznym w Germie
  • WYCIECZKA!!!

Zacząć trzeba od tego, że poprzedniego wieczoru odwiedził nas Mohammed – nasz kierowca z etapu Gadames–Ghat. Hamid i Mohammed są kuzynami (ich dziadkowie byli braćmi). Ucieszyłem się bardzo z jego wizyty, ponieważ polubiłem chłopa – sporo przeszliśmy wspólnie na pustynnym etapie. Tego wieczoru nastąpiła pełna integracja z resztą sztafetowiczów. Nazajutrz Mohammed zaproponował wycieczkę do słynnych jezior pod Ubari. To przepiękne miejsce znajduje się raptem 20 km na północ od naszej drogi, tyle że przez wydmy. Tego dnia i tak już wiele nie przejedziemy, a perspektywa spędzenia wieczoru w miejscu, z którego pochodzi zdjęcie na okładce przewodnika po Libii Lonely Planet, stanowi argument nie do przebicia. Rowery zostawiamy w pobliskim kempingu Afrika Tours, sakwami szczelnie wypełniamy przepastny bagażnik Mohammedowego Land Cruisera i całą siódemką pakujemy się do środka.

No i zaczęło się: z gitarą pod brodą, z aparatami i kamerą w rękach pokonujemy na pełnej prędkości kilkudziesięciometrowe wydmy, piszcząc przy tym z radości. Mohammed, rozochocony naszymi żywymi reakcjami, coraz śmielej sobie poczyna, aż w końcu podejmuje próbę niemal pionowego wjazdu na gigantyczną wydmę. Na początku idzie gładko, ale im wyżej wjeżdżamy, tym głośniej wyje benzynowy silnik i tym wolniej się poruszamy. Już jesteśmy w ogródku, już niemal witamy się z ostrą granią piaskowej góry, ale niestety koła zakopały się w sypkim piachu. Mohammed wrzuca wsteczny i zjeżdżamy tyłem w dół, rozpędzając się przy tym drapieżnie, aby bez problemu znaleźć się po chwili na grani przeciwległej wydmy. Czujemy się jakby zawieszeni na podwoziu, lekko przerażeni.

W morzu piasku   Najpierw Mohammed, a po chwili wszyscy wysiadamy i obserwujemy uniesione wysoko w górę przednie koła wozu. Wszyscy odkopujemy auto, a Fadel wchodzi przy tym głęboko pod podwozie Mohammed odwraca się z szelmowskim uśmiechem, jakby chciał nam powiedzieć: „Chcieliście zabawy, to ją będziecie mieć!”. Po krótkiej chwili wrzuca jedynkę i... i nic – silnik pracuje, a samochód ani drgnie. Znika uśmiech z twarzy naszego kierowcy, a na jego miejscu pojawia się cień niepokoju. Najpierw Mohammed, a po chwili wszyscy wysiadamy i obserwujemy uniesione wysoko w górę przednie koła wozu. Wszyscy odkopujemy auto, a Fadel wchodzi przy tym głęboko pod podwozie. Kierowca tego nie zauważył i próbuje ruszyć, na co Fadel krzyczy przerażony. Jak sam twierdzi – omal nie zginął zmiażdżony przez próbujący się uwolnić samochód...

Ostatecznie jednak bez ofiar udaje się nam akcja ratownicza i jedziemy już prosto do celu. Po jakiejś półgodzinie szybkiej jazdy łagodnymi stokami nagle ukazuje się przed naszymi oczami niezwykły widok: w morzu piasku, w dolinie pomiędzy 300-metrowymi wydmami, zieleni się wielki gaj palmowy, a pośrodku połyskuje spokojna tafla podłużnego jeziorka. Na ten widok wszyscy zamieramy w osłupieniu, nie mogąc się nadziwić pięknu, jakiego jesteśmy świadkami. Wyskakujemy z auta i z szeroko otwartymi oczami, zachłannie pochłaniamy pocztówkowy pejzaż. Lajbor twierdzi, że całe życie marzył, żeby zobaczyć na własne oczy coś takiego. Jest tuż przed zachodem słońca, migawki naszych aparatów fotograficznych rozgrzewają się do czerwoności, oko kamery Kaspra wielokrotnie obraca się wokół własnej osi. Zresztą, popatrzcie sami...

W morzu piasku   Dzień 5, II etap 13.12.2009 - 2003 km

Dystans: 57 km, Start: 12.30 (po dojeździe do szosy), Koniec jazdy: 17.55 Warunki (ocena 4): niebo zachmurzone, lekki, ale dający się we znaki przeciwny wiatr, remont szosy na odcinku 20 km – jazda terenowa. Ok 18.00 st. C.

Dzień w skrócie:

  • Dialog w języku polskim: Mohammed: – Proszę, daj mi trochę pepsi.;  Hamid, podając plastykową butelkę: – Proszę.
  • Bociany! Widzieliśmy trzy piękne bociany! Na pewno przyleciały tu z Polski, na zimę...
  • Noce, jak wiecie, są zimne. Staramy się jednak spać pod gołym niebem, bo to frajda niezwykła. Lajbor postanawia pójść za przykładem Nowaka i przed ułożeniem się do snu zgarnia żar z ogniska i umieszcza go pod piaskiem. Na to plandekę samochodową, na której kładzie się w śpiworze. „Ale fajnie, cieplutko” – posapuje z zadowoleniem. Godzinę później budzi mnie jego krzyk – kawałek żaru wytopił dziurę w plandece, a ta przykleiła się do śpiwora. Na szczęście rano okazało się, że śpiwór na tym nie ucierpiał.

W morzu piasku   Wieje :) Dzień 6, II etap, 14.12.2009 - 2067 km

Dystans: 72 km; Start: 9.10; Koniec jazdy: 21.50 (z 7-godzinną przerwą w Murzuk); Warunki (ocena – 3): od rana pięknie, bezwietrznie, ok. 11.00 zrywa się silny boczny wiatr, wieje piaskiem po oczach, szosa fragmentami w remoncie.

Dzień w skrócie:

Zmiana pogody. Po dwóch godzinach bardzo przyjemnej jazdy nagle zaczyna wiać silny wiatr od zachodu. Niebo, choć bezchmurne, zasnuwa się mgłą – to tumany piachu wzbiły się wysoko w powietrze, zmieniając kolor świata na żółtawo-kremowy. Jedziemy w kierunku południowym, więc boczny wiatr mocno daje się nam we znaki. Dodatkowo sypie piaskiem, który dostaje się do ust, nosa i oczu, które po kwadransie takiej jazdy zaczynają nam wszystkim łzawić. Widoczność spada momentami do 100 m. Droga na tym odcinku jest w remoncie, zatem w tych warunkach jedziemy po szutrowej, kamienistej drodze zastępczej. Silne podmuchy wiatru wytrącają nas raz po raz z równowagi, musimy uważać, aby w takich momentach nie wpaść pod jakiś nadjeżdżający samochód. Robi się też wyraźnie cieplej. W końcu z powrotem wjeżdżamy na szosę, a droga skręca lekko na wschód, zatem pomimo porywistego wiatru jedziemy dość szybko i udaje nam się dotrzeć do Murzuku ze stosunkowo niewielkim opóźnieniem. Długo przemywamy oczy, aby pozbyć się drobin piasku, które skleiły rzęsy.

Czy to ten słynny gibli, o którym pisze Kazimierz Nowak? Otóż nie – Hamid i Fadel wyjaśniają nam, że gibli to wiatr południowy, od słowa gibl – południe. A ten jest zachodni, czyli harbi. Gibli zwykle wieje co najmniej jedną dobę non stop, dzisiejszy harbi pod wieczór powinien się uspokoić. I faktycznie – wraz z nadejściem zmroku wiatr ucichł zupełnie.