Byle z umiarem

Mniej istotne, jak dużo osiołek da radę unieść. Bardziej, jak długo w ogóle cokolwiek uniesie.

Byle z umiarem

Ciekawe było to przemówienie papieża Franciszka podczas kongresu diecezji rzymskiej o towarzyszeniu dzieciom w dorastaniu (całość – po włosku – można znaleźć na oficjalnej stronie Watykanu). Moją uwagę przykuł zwłaszcza fragment o rodzicach próbujących dziecku zorganizować cały jego wolny czas. „W ten sposób kalendarz nastolatków jest pełniejszy od agendy menadżera” – zauważył Papież. Niestety, zdaje się, że wielu rodziców nie tylko nie widzi w tym problemu, ale takie zorganizowanie dziecku całego czasu uważa za swój obowiązek. I nie chodzi tu tylko o to, by – jak mówił Franciszek  – maksymalnie czas wykorzystać, ale i o to, by dziecko, jak to się mówi, nie miało kiedy zrobić czegoś głupiego.

Jasne, czas warto dobrze wykorzystywać. I warto pomagać dzieciom znajdować sensowne zajęcia, by się nie nudziły, a mogły rozwijać swoje zainteresowania. We wszystkim tym trzeba jednak zachowywać umiar. I jednak pozwalać, by dziecko miało czas pomyśleć, pomarzyć czy nawet się trochę ponudzić  – bo właśnie w takich chwilach często rodzą się nowe, ciekawe pomysły – a nie ciągle tylko wypełniać jakieś stawiane przed nim zadania.

Dlaczego dzieci tak często grymaszą przy jedzeniu? Złośliwie zauważyłbym, że wcale nie częściej niż dorośli. Tyle że dorośli jedzą to, na co mają w danej chwili ochotę. Sami decydują, co danego dnia wyląduje na talerzu. A jak dorosłemu nie smakuje, to nie je i już. Dzieci nikt nie pyta. Dzieciom się mówi, że mają jeść, bo to przecież smaczne, zdrowe itd, itp. Podobnie jest z tą organizacją czasu wolnego. Dorosły, jak mu się nie będzie chciało, z jakichś swoich nieobowiązkowych zajęć po prostu zrezygnuje. Dziecko nie może. Dla niego takie zajęcia stają się obowiązkiem. Trudnym zwłaszcza wtedy, gdy są realizacją nie jego upodobań, a ambicji rodziców.

Zauważmy, że to obowiązek dodatkowy. W zalewie wielu innych obowiązków, związanych ze szkołą. Przesada? Proszę policzyć, ile godzin tygodniowo młodzi ludzie spędzają w szkole. I dodać do tego czas, który powinni przeznaczyć na naukę w domu. To jest jakieś szaleństwo. Zadania domowe, przygotowania na sprawdziany, klasówki, do tego obowiązkowe lektury...I dziwić się, że prócz nielicznych w pewnym momencie młody człowiek rezygnuje z sumiennego wypełnienia tych obowiązków? Przecież gdyby wszystko robił jak należy, czasem nawet na sen zabrakłoby czasu. A kiedy spotkać się i porozmawiać z kolegami?

Bardzo się kiedyś zdziwili moi uczniowie kiedy im powiedziałem, że czas spędzony z rówieśnikami przy trzepaku niekoniecznie jest czasem straconym. Że w najgorszym wypadku można to nazwać uczeniem się wchodzenia w relacje z ludźmi i pielęgnowaniem przyjaźni. Mało?

Wszystko ma swój czas – mówił Kohelet.  A wypełnianie całego różnymi obowiązkami to domena pracoholików...