AfrykaNowaka.pl |
publikacja 08.01.2010 11:31
(...) Stało się coś strasznego! - Ania, where is Kazio?? - głośno niepokoi się Hamid brakiem Kazia na mojej kierownicy - Hamid, nie wiem, szukam go, nigdzie nie ma... Może zwiała go nocna piaskowa burza?? (...) Smutno. Nie ma Kazia. Oj smutno jakoś.
Dzień 20, II etap
Dystans -
(Kasper)
Poprzedni dzień, tak obfity w wrażenia, zakończyliśmy krótką jazdą nocną. Do wieczora nie udało nam się opuścić Zellah - po pożegnaniu się z rodziną Hameda, zapakowaniu otrzymanych od niego podarunków i upewnieniu się że nowe dętki są na swoich miejscach, spędziliśmy jeszcze chwilkę w kafejce internetowej. Trudno było opuścić żegnające nas serdecznie Zallah: pracownicy kafejki długo zagadywali Anię, poznany dnia poprzedniego przyjaciel Hameda podjechał do nas, wręczając przez okno auta prezent - małą płaskorzeźbę, pewien mężczyzna, twierdzący że jest celnikiem na granicy z Egiptem, kupił nam sok i dał kawałek chleba, rzucając "do zobaczenia niedługo". Wyruszyliśmy więc późno i po przejechaniu po ciemku dwudziestu kilometrów zatrzymaliśmy się, by rozbić obóz za wyrastającym z piaszczystego podłoża kopcem z krzakiem. Noc była ciepła i rozświetlona łuną księżyca, nie rozbijając namiotów położyliśmy się na rozłożonych wokół samochodu matach i zmęczeni zasnęliśmy bardzo szybko. O świcie zbudził nas świszczący wiatr, przecinając drobinkami piasku nasze wystające ze śpiworów policzki. Wstając, musieliśmy strzepać z siebie i z mat sporą warstwę piachu. Silny wiatr z zachodu towarzyszył nam przez dłuższy czas także na trasie, utrudniając jazdę i widowiskowo unosząc nad szosą smugi piasku. Maradah, następny przystanek na naszej drodze, znajduje się
Widok to w jakimś sensie pozbawiony oryginalności a jednak zapiera dech w piersi Widok to w jakimś sensie pozbawiony oryginalności - pejzaże te znane są wszystkim z amerykańskich filmów i z okładek National Geographic, przywołują na myśl takie hasła jak "Colorado" czy "Dziki Zachód", a jednak zapiera dech w piersi. Rozpościerająca się przed nami płaska, otwarta przestrzeń, co jakiś czas przecinana jest formacjami skalnymi - piaskowiec niespodziewanie wyrasta z ziemi i wspina się kilkanaście metrów w górę, by utworzyć długą płaską półkę.
Wzgórza te, niewielkiej wysokości, w poziomie ciągną się czasem nawet kilometrami, stanowiąc jakby osobne piętro. Mniejsze pagórki sprawiają wrażenie wyrastających z ziemi stołków. Jak byśmy poruszali się po wyschniętym dnie morza, a otaczające nas wzgórza stanowiły brzegi lądu. Zatrzymujemy się i wspinamy na jeden z pagórków, by odkryć, że małe kamyczki, którymi jest upstrzony, z daleka wyglądające jak kruszona czekolada, to skamieniałe muszelki! Rozglądamy się w okół. Setki, tysiące, miliony muszelek. Teraz nie mamy już wątpliwości - poruszamy się po morskim dnie.
afrykanowaka.pl Kazio :) (z dziennika Ani Grebieniow)
(...) Stało się coś strasznego! - Ania, where is Kazio?? - głośno niepokoi się Hamid brakiem Kazia na mojej kierownicy - Hamid, nie wiem, szukam go, nigdzie nie ma... Może zwiała go nocna piaskowa burza?? Wyrzucam wszystko z sakw, chociaż nie miał powodu się tam znaleźć. Przeglądam zdjęcia w poszukiwaniu ostatnich śladów. Chłopcy włączają się w nurt poszukiwań. Hamid dzwoni do Alego z Zillach, pyta. Fadel koresponduje z chłopakiem z kafejki internetowej. Kasper obiecuje, ze przejrzy materiał z kamery. Byleby znaleźć jakiś trop. Jakby nie było, zginął niemal członek naszej ekipy... Smutek w obozie, nawet Medina jakaś nieswoja...Zaginał Kazio! Najprawdopodobniej (a wynika to z materiału filmowego) został w twierdzy Zillah, na straży... Nie poddajemy się, Fadel prosi telefonicznie Abdullaha z kafejki o spenetrowanie twierdzy i raz jeszcze dzwoni do naszych byłych gospodarzy. Widzę jak Hamid przerzuca graty na tylnym siedzeniu auta, niby tak sobie ale widzę, ze zagląda nawet pod siedzenia...Smutno. Nie ma Kazia. Oj smutno jakoś. (...)
W Maradah przystajemy przy grupce mężczyzn, którym opowiadamy o Nowaku 55 dzień sztafety, 29 grudnia
Wezwanie do Komendy Hufca.
(Kasper)
– Obudź się, Kasper, zobaczysz fenka! –wyrywają mnie ze snu Marcin i Ania. Przecieram oczy i patrzę we wskazanym kierunku. Zza pobliskiego krzaka wysuwa się granatowy cień i zmierza w stronę samochodu. Przypominające naszego lisa stworzenie zbliża się na odległość kilku metrów. Wtem Marcin zaskakuje nas (i lisa także) nagłym „Patrz, patrz, paaaaaaaatrz!” Zapada sekunda ciszy. Psowaty zatrzymuje się z wahaniem, po czym odwraca się i drobnymi kroczkami odchodzi w przeciwnym kierunku. Rankiem zastanawiamy się, jaki był to gatunek. Podłużnego kształtu zwierzak miał małe nóżki i długi puszysty ogon. Był o wiele za duży na fenka, mógł to więc być np. szakal. Nam przypominał naszego „rudzielca”, ale według Hamida lis pospolity nie zapuszcza się na pustynię.
Przed nami Maradah, miejscowość, do której Kazimierz Nowak dotarł strasznie wymęczony pustynią Przed nami Maradah, miejscowość, do której Kazimierz Nowak dotarł strasznie wymęczony pustynią, obdarty. Stąd chciał się kierować dalej Saharą do Gialo, jednak Włosi zatrzymali go i nakazali stawić się w Komendzie Strefy; polski podróżnik zostawił więc swój jednoślad w oazie i udał się do Bengazi. Tam władze nakazały mu zmienić plany, zmuszono go obrania drogi wzdłuż wybrzeża. Wrócił więc do Maradah po rower, na którym przebył znów tę samą trasę do stolicy Cyrenajki.
Historii stanie się zadość! I my przebędziemy ten odcinek samochodem, co prawda tylko raz i w jedną stronę. W Bengazi oczekują nas spotkani w Ghadamesie skauci. Przygotowali nam nawet wigilię, nie udało się nam jednak przybyć na czas. Samochodem dotrzemy tam jutro, a więc zamiast Bożego Narodzenia spędzimy z harcerzami noc sylwestrową. Zapowiadamy się więc telefonicznie, ładujemy rowery i bagaże na pakę samochodu Hamida i ruszamy. Jeszcze dziś wieczorem osiągniemy wybrzeże Morza Śródziemnego. Teraz już wiecie, dlaczego nasz etap nazwaliśmy „Przerzutką z Sahary”!
W Maradah przystajemy przy grupce starszych mężczyzn, którym opowiadamy o Nowaku. Zabierają nas do miejsca, w którym zostało zrobione zdjęcie, na którym ubrany we włoski uniform Polak stoi na tle palm (reprodukowane w Rowerem… na stronie 58, wyd. IV).
Odwiedzamy też piekarnię, po której oprowadza nas sympatyczny Tunezyjczyk. Przywiązany do ojczystej tradycji, do wyrobu przepysznych chlebków używa mąki specjalnie sprowadzanej z Tunezji. Piekarz z uśmiechem proponuje Dominikowi, by zamieszkał wraz z nim w Maradah i wypiekał chleb. Po południu jeden z mieszkańców zabiera nas do uadi z wysychającym stawem, za którym rozciąga się piękna panorama wzgórz z piaskowca. Przechadzamy się po przypominającej wyglądem kruszonkę karpatki spękanej skorupie piasku z resztkami soli – miejscu, gdzie kiedyś była woda (tzw. sebha), i posilamy się tuńczykiem z puszki na pobliskim wzniesieniu. Nasz przewodnik instruuje nas, jak dojechać z Maradah do Agheila. Na drodze tej nie ma asfaltu, ale to tędy przejechał Nowak, dlatego i my obieramy tę marszrutę. Odcinek ten przebył trzykrotnie – samochodem, pieszo i rowerem. W drodze powrotnej z Bengazi do Maradah popsuł się samochód, którym jechał, zdecydował się więc przejść
Rowery zapakowane na samochód wyglądają jakoś dziwnie (z dziennika Ani Grebieniow)
(...) Rowery zapakowane na samochód wyglądają jakoś dziwnie. Wciąż nie ma Kazia. Ruszamy na północ, samochodem ku portowi Ageila, stara droga przez Maradah, ta droga, która niegdyś obrał Kazimierz Nowak (również samochodem) podążając na wezwanie do Komendy Strefy. Odnajdujemy miejsce z kolejnej fotografii, tej gdzie Nowak wytrzeszcza oczy pod palma, niestety owe palmy zostały wycięte na rzecz jakiejś nie zapowiadającej się atrakcyjnie budowy (na dodatek chyba zapomnianej). W ogóle cale Maradah wygląda jakby zostało wybudowane przez pomyłkę, klimat trochę jak z thrillera taniej produkcji - rozpadające się koślawe domki, opustoszałe ulice, walające się szczątki samochodów, wiader i żelazna brama prowadząca donikąd. (...) Skończyła się pustynia, zaczęła się cywiliza, no cóż...
Jakoś czuję się nieswojo opuszczając pustynie, zżyłam się z nią i wtopiłam w jej harmonie. Mam na sobie jej piasek a w sercu cisze i spokój, których czerpałam z pustynnych źródeł przez tyle dni. Smutno mi, ze stąd wyjeżdżam. Przypominam sobie zachód słońca w Zillah, ten płonący horyzont, prawdziwie ogniste pożegnanie. Bywaj Saharo, do zobaczenia...