Sceptyk podgląda niebo

Jan Drzymała

Człowiek który szuka Prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie wiedział. Wystarczył tydzień, żeby na własnej skórze odczuć, jak trafne jest to określenie.

Sceptyk podgląda niebo

Kiedy tydzień temu wspominaliśmy św. Edytę Stein, zwróciłem uwagę na jedną z myśli, którą można sparafrazować tak: człowiek który szuka Prawdy, szuka Boga, choćby o tym nie wiedział. Wystarczył tydzień, żeby na własnej skórze odczuć, jak trafne jest to określenie.

Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny dla mnie jest jednym z tych momentów, kiedy być może bardziej niż zwykle zastanawiam się nad tym, jak właściwie może wyglądać nasza egzystencja w niebie. Kim możemy być, jakie to da nam możliwości i jak to zrobić, żeby się przez tę całą wieczność nie nudzić?

Jasne, jasne! Tego, co tam będzie, to ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało. Tak naprawdę tylko tyle można o tej rzeczywistości powiedzieć. Ale cóż nam szkodzi dociekać? O tym, jacy będziemy, możemy wnioskować co najwyżej na podstawie Objawienia i opisów ciała Jezusa po zmartwychwstaniu. Trochę też mogą nam o tym powiedzieć objawienia Matki Bożej i okoliczności, w jakich ona się ludziom ukazywała. Jak przerażeni, zaskoczeni byli Ci, którym dane było spojrzeć na tę tajemnicę.

Żeby być zupełnie szczerym, należałoby przyznać się zupełnie otwarcie, że nie wiemy nic. Człowiek jest jednak istotą, której łatwiej się żyje, gdy może sobie coś wyobrazić.

Akurat tak się złożyło, że w ostatnich dniach przebrnąłem przez książę Arthura C. Clarke'a: "2001: Odyseja kosmiczna". Jest ona pokłosiem współpracy między tym pisarzem i reżyserem Stanleyem Kubrickiem. Ten ostatni, racjonalista i sceptyk, chciał stworzyć dzieło, niebanalne i odpowiadające na ważne filozoficzne pytania dręczące ludzkość. Jasne, że teza o tym, iż początkiem cywilizacji ludzkiej jest ingerencja istot z kosmosu, u chrześcijanina wywoła co najwyżej uśmieszek. Jednak, moim zdaniem, w tym przypadku nie warto ulegać uprzedzeniom. Kubrick i Clarke stworzyli bowiem tak nieprawdopodobnie piękną wizję przemiany człowieka, że nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż to może być jakaś tam próba obrazowania, w którym istnieje odbicie Boskiej prawdy.

Pisał zresztą o tym kard. Joseph Ratzinger, że "ugodzenie strzałą piękna" bywa czasami takim doznaniem, jak dotknięcie jakiejś Boskiej rzeczywistości. Wydaje się, że w przypadku tej książki, tego dzieła możemy mieć do czynienia właśnie z czymś takim. Jasne, że wiele motywów jest praktycznie nie do przyjęcia z punktu widzenia chrześcijańskiego, chociażby sam fakt, że ciało ludzkie jest postrzegane jako zbędna powłoka.

Natomiast wręcz powaliła mnie idea istoty, która płynnie przemierza bezkresne przestrzenie Wszechświata, nie liczy się z mijającymi wiekami, podziwia groźne piękno planet, gwiazd, procesów dziejących się we Wszechświecie i wszystko to rozumie. Jak dodamy do tego fakt, że przemieniony bohater pozostaje w bliskiej relacji z Tym(i), kto go przemienił, zawsze może liczyć na wsparcie, gdy będzie niepewnie stawiać pierwsze kroki jako nowa istota, możemy sobie stworzyć całkiem ciekawą wizję nieba.

Wiem, że mogę tu zostać posądzony o nadinterpretację i przypisywanie autorom rzeczy, które były wręcz sprzeczne z ich intencjami. Jednak nie o to mi zupełnie chodzi, żeby przekładać wizję z "Odysei kosmicznej" 1:1. Rzecz w tym, że czasami warto odważyć się na odrobinę otwartości i nieszablonowego podejścia. Kultura, a nawet jak się okazuje popkultura, też mogą mieć w sobie coś, co pomaga nam zbliżyć się do Boskiej rzeczywistości. Nie ma co jednak zatrzymywać się na poziomie uprzedzeń i przyjąć do wiadomości, że każdy człowiek ma w sobie Bożą iskrę i zawsze, kiedy uczciwie szuka Prawdy, jakieś jej ślady odkrywa, nawet, gdy błądzi.