O kolędzie i świętości

ks. Włodzimierz Lewandowski

A tu zamiast Pana Boga jakieś idiotyczne pismo z ZUS-u.

O kolędzie i świętości

Przed trzema godzinami wróciłem z ostatniej kolędy. Marcin podjechał pod dom, a potem czekał, aż w gabinecie zapali się światło. Odjechał upewniwszy się, że jestem bezpieczny. Drobiazg, ale jak bardzo wymowny. Bo w tym czekaniu na zapalenie światła w gabinecie była troska o człowieka, z którym czują się związani. Gdy godzinę później usiadłem przed komputerem jakoś nie potrafiłem myśleć o wyświetlających się wiadomościach agencyjnych, komentarzach i opiniach. Widziałem przed sobą twarze, wracały spotkania, rozmowy, wspólna modlitwa.

Kolęda w małej parafii ma swój smaczek. Każdego dnia kilkanaście rodzin. W każdym domu z reguły półgodzinna rozmowa. Czasem dłużej. O czym? Oj, wiele wątków i tematów. Bo proboszcz ma być nie tylko od spraw Bożych, ale i ludzkich. Albo inaczej – musi pokazać jak sprawy Boskie łączyć ze sprawami ludzkimi. Te zaś bywają różne i skomplikowane. Jak chociażby ta, gdy wyciągnęła kobieta pismo z sądu i prosiła, by wyjaśnić o co chodzi, bo ona nic z tego nie rozumie. Można oczywiście w odpowiedniej kancelarii poradę zamówić. Ale tam bieda, mąż na zasiłku. Więc jak nie skorzystać z okazji i nie zapytać. Ile już takich było, nie tylko przy okazji kolędy. Miałem kiedyś wyrzuty sumienia. Że przecież nie o to chodzi. Że to ma być kolejna okazja do ewangelizacji i katechezy, szansa na pogłębienie wiary. A tu zamiast Pana Boga jakieś idiotyczne pismo z ZUS-u. Potem jednam pomyślałem o tych niezliczonych spotkaniach Jezusa, o rodzicach przyprowadzających chore dzieci, o tych wszystkich zagubionych w ówczesnym świecie i w swym zagubieniu szukającym nie tyle rady, co oparcia, i wreszcie o reakcjach samego Jezusa. „Przyprowadźcie mi tego chłopca.” Uzdrowił, nie mówiąc przy okazji żadnego kazania. Bo kazaniem było uzdrowienie. Więc może ta porada, to wspólne pochylenie się nad jakąś trudną sprawą, ta próba zrozumienia niezrozumiałego świata – może właśnie to jest kazanie na tę jedyną, niepowtarzalną okazję?

W jednym z domów dostałem w prezencie trzy płyty CD. Na jednej z nich kantata o św. Dominiku Savio. Chłopiec pyta św. Jana Bosco co ma zrobić, żeby zostać świętym. Wielki wychowawca młodzieży, zdając sobie sprawę, że droga ukazana w wielu życiorysach nie jest stylem świętości odpowiednim dla jego chłopców, radzi mu, by pilnie spełniał swoje obowiązki w zabawie, pracy i modlitwie, był radosny i chętnie pomagał kolegom. Odsłuchałem kilka razy i zacząłem wiązać ten dialog dwóch wielkich świętych, i te rozmowy kolędowe, i te wszystkie refleksje o duszpasterstwie. I uświadomiłem sobie, że czasem chcemy zrobić z ludzi ascetycznie zaprawionych zakonników, pokutników na miarę XXI wieku, intelektualistów biegle poruszających się po niuansach współczesnej teologii, zapominając, że jest to świętość dla nielicznych. A potem dziwimy się, że tak wielu odchodzi przekonanych, że to nie dla nich.