Festiwal Mazowsze w Koronie z Wojciechem Kilarem

Krystyna Piotrowska

publikacja 16.09.2017 10:12

- Potrafił kochać, mimo że był artystą a - jak wiemy - artysta bywa zapatrzony w samego siebie - mówiła o Wojciechu Kilarze Barbara Gruszka-Zych.

Barbara Gruszka-Zych z prowadzącym spotkanie Adamem Rozlachem, dziennikarzem Polskiego Radia Krystyna Piotrowska /Foto Gość Barbara Gruszka-Zych z prowadzącym spotkanie Adamem Rozlachem, dziennikarzem Polskiego Radia

W Radomskim Klubie Środowisk Twórczych i Galeria „Łaźnia” miało miejsce spotkanie, które było dla miasta częścią wielkiego muzycznego święta. Bowiem to właśnie w Radomiu odbywały się główne uroczystości związane z niezwykłym jubileuszem cyklu koncertów organizowanych od 2001 roku przez Mazowiecki Instytut Kultury. Koncert 149. Festiwalu „Mazowsze w Koronie - Muzyczne Wieczory w zabytkach architektury mazowieckiej” (Edycja XIV Anno Domini 2017) nosił tytuł „Wojciech Kilar – wieczór wspomnień”. Jubileuszowy 150. wielki koncert złożony z dzieł W. Kilara wybrzmiał dzień później w radomskiej katedrze. Wielkie dzieła tego kompozytora wykonała Orkiestra i Chór Filharmonii Narodowej w pełnym składzie.

- Pierwszy muzyczny wieczór Festiwalu Mazowsze w Koronie w zabytku architektury mazowieckiej zaaranżowany został w kościele pw. Bożego Ciała, wybudowanym pod koniec XV wieku w Makowie Mazowieckim. Od tego czasu razem z partnerami z kilkudziesięciu gmin zrealizowaliśmy trzynaście edycji projektu. Festiwal po raz pierwszy odwiedza Radom - mówi Małgorzata Ewa Kalicińska, autorka i koordynatorka Festiwalu Mazowsze w Koronie.

Podczas spotkania w „Łaźni” rozmawiano o Wojciechu Kilarze - który w lipcu tego roku ukończyłby 85 lat - jednym z największych twórców naszych czasów, z osobami, które były bardzo blisko kompozytora.

Wspomnienia przeplatane były muzyką bohatera wieczoru w wykonaniu Marii Lewickiej (flet), Magdaleny Schabowskiej (sopran) i Agnieszki Kopackiej (fortepian). Muzycznemu wieczorowi towarzyszyła wystawa portretów W. Kilara autorstwa Bartka Barczyka, artysty fotografika ze Śląska.

Gościem specjalnym tego koncertu była Barbara Gruszka-Zych, poetka i dziennikarka, autorka książki „Wojciech Kilar. Takie piękne życie”. - Pracuję w tygodniku Gość Niedzielny. Miałam to szczęście, że robiąc swoje materiały poznałam wielu znamienitych ludzi. Jednym z nich był Wojciech Kilar, artysta, który przypomina mi o tym, że właściwie trzeba być artystą życia. Spotkaliśmy się przy okazji muzyki, ale on ciągle powtarzał, że najważniejsze to być człowiekiem skromnym i dobrym, bo tylko wtedy życie i sztuka mają sens - powiedziała.

Ze wspomnień autorki wyłonił się W. Kilar człowiek niezwykle skromny, pogodny i pobożny, który wbrew obiegowym opiniom powtarzał, że nie należy liczyć na wielkie natchnienie tylko ciężko pracować. Muzyka przychodziła do niego nieustannie. Przy tym był człowiekiem, który potrafił bezgranicznie kochać swoja żonę Basię i kochał po cichu ludzi. Mówił, że każdego dnia trzeba być lepszym człowiekiem, i że wszyscy mamy dążyć do świętości. - To było jego podstawowe przesłanie. No i mówił mi, że Pan Bóg jest - podkreśliła. Po jego śmierci okazało się, że nieustannie pomagał innym m.in. fundował stypendia, finansował dom seniora muzyka. - Robił tak, jak robiła pani Wanda Zanussi, matka jego przyjaciela Krzysztofa Zanussiego. Ona mówiła: „dobro, o którym mówi się głośno, to traci o połowę”. I on całe życie realizował to przesłanie. Potrafił kochać człowieka i Pana Boga, i był dowodem na istnienie Pana Boga - podkreśla autorka.

Nie sposób nie zapytać pani Barbary, czy Wojciech Kilar nadal żyje w jej wspomnieniach, czy pozostawił jakiś ślad. Autorka tak odpowiada: - Zwykle odwołuję się do moich bohaterów, a oni są drogowskazami na życiowej drodze. Pan Wojciech Kilar ze względu na to, że był człowiekiem Bożym - i wszystko w tym późniejszym okresie życia od 1969 roku odnosił do Pana Boga - więc on jest tym drogowskazem najbardziej czytelnym. Mówił, że najważniejszym zadaniem każdego katolika jest dążenie do świętości. Tak jak powiedział jego katowicki proboszcz ks. Jarosław Paszkot, trzeba się modlić za wstawiennictwem W. Kilara i jego żony, bo to ona niewątpliwie przyczyniła się do tego, że on wszedł na dobrą drogę. Przestał pić alkohol, zaczął tak intensywnie chodzić do kościoła, że zachwycał się byciem wśród ludzi na Jasnej Górze - w tym tłumie. Trzeba się modlić za jego wstawiennictwem i na pewno jakieś łaski przyjdą. A jak przyjdą, to zgłaszać, żeby ich kiedyś wynieść na ołtarze.

Autorka opowiada też historię pewnego dyrektora Domu Kultury, który podszedł do niej podczas jednego ze spotkań i powiedział, że się nawrócił słuchając „Angelusa” Wojciecha Kilara. Wcześniej słuchał zespołów zahaczających o jakieś diaboliczne elementy i kiedyś poszedł na jakieś spotkanie o górach, a tam była muzyka Kilara. Dostał płytę z tą muzyka i po wysłuchaniu jej w drodze na Górę św. Anny, tak się przejął, że przystąpił po latach do spowiedzi. Nawrócił się i jest niesamowicie zaangażowany w życie Kościoła, i w Ewangelizację.

Podczas wieczoru w „Łaźni” obecni byli też przyjaciele Wojciecha Kilara, państwo Maria i Wojciech Krajewscy. - Mieliśmy z nim kontakt przez 27 lat. Nasze życie związało się z nim. Cieszymy się, że on stanął na naszej drodze. Byliśmy sobie wzajemnie potrzebni. On miał i ma do dziś ogromny wpływ na nasze życie, bo wciąż porównujemy jego życie do naszego. Zastanawiamy się, jak on by się zachował, a jak my się zachowujemy - mówi pani Maria.

Jej mąż dopowiada: - Muzyka była zawsze dla mnie i dla żony bardzo ważna. Mówiąc o nim, nie można nie wspomnieć o jego żonie Barbarze. Oni się zachowywali jak dwoje nastolatków. Nie wstydzili się swojej miłości i szacunku do siebie. Żadna książka i żaden film nie oddadzą tej miłości.