Czajnik Martina Murraya

Andrzej Kerner

GN 41/2017 |

publikacja 12.10.2017 00:00

Deszcz światła, irlandzka muzyka i cisza krajobrazu Connemary przyniosły pocieszenie. Nie chcę pisać wprost, że Bóg przez to wszystko przemawiał i pocieszał. Ale przemawiał i pocieszał.

Krzyże na cmentarzu  wyspy Omey, gdzie spoczywają m.in. Thomas Lacey i Martin Murray. Andrzej Kerner /FOTO GOŚĆ Krzyże na cmentarzu wyspy Omey, gdzie spoczywają m.in. Thomas Lacey i Martin Murray.

Noc z 20 na 21 października 1960 roku Thomas Lacey spędził na wyspie sam. Rozpalił ogień w kominku, przy stole ustawił trzy krzesła, otworzył drzwi domu na oścież. Kilka godzin wcześniej 24 ostatnich mieszkańców ­Inishark opuściło wyspę na zawsze i przeniosło się na stały ląd, o ile tak można określić Irlandię. Thomas, najstarszy mieszkaniec (74 l.), odmówił wyprowadzki.

Jedenaście lat wcześniej w wielkanocny poranek jego dwaj synowie, Martin (28 l.) i Michael (22 l.), oraz ich kuzyn Peter wsiedli do curragh, rybackiej łodzi Irlandczyków, i odbili od brzegu sąsiedniej wyspy Inishbofin po świątecznej Eucharystii. Odtąd braci Laceyów już nikt nie widział. Ciało Petera odnaleziono kilka dni później w wodach zatoki Cleggan, kilkaset metrów od Inishbofin. Thomas Lacey odmówił opuszczenia rodzinnej wyspy, ponieważ wciąż czekał na znak od synów. Następnego dnia po nocy, w której został sam na wyspie, powiedział ks. Johnowi ­Flannery’emu, proboszczowi ­Inishbofin i Inishark, że jego chłopcy przyszli do domu. I odpłynął z Inishark na zawsze, nigdy już tam nie wrócił.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.