Witajcie w Nubii

Piotr Tomza

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 09.02.2010 11:19

6 lutego 2010, sobota wieczór, dzień 29 - FINAŁ ETAPU EGIPSKIEGO

Witajcie w Nubii AFRYKANOWAKA.PL 8 lutego tuż przed południem czasu egipskiego książka-pałeczka została przekazana przez bramę portową ekipie sudańskiej. Zaraz potem prom odbił od brzegu i pożeglował Zbiornikiem Nasera w stronę południowego horyzontu... za którym zaczyna się Sudan - i nowy, IV etap sztafety AfrykaNowaka!

Tak, dojechaliśmy! Meta! Jesteśmy w Asuanie. Radość? A jak! Chociaż na eksplozje, feerie i entuzjazm chyba trochę brakuje siły. Przynajmniej jeszcze dziś wieczór. Ale zadowolenie to mało. Jest satysfakcja.
 
Z podsumowaniami zawsze się zdąży, ale już teraz warto przynajmniej krótko: super się jechało przez ten Egipt. Były emocje, były przygody, plan został zrealizowany. O to chodziło. Sztafetową pałeczkę oddajemy "Sudańczykom" (którzy właśnie pojawili się na dole w hotelu) w dobrym stanie.
 
A co przez ostatnie trzy dni, gdy w końcu opuściliśmy Oasis Nubian w Luksorze? Zamarzyłem to sobie tak - biwak, biwak i biwak. Przez następne i najbliższe tygodnie okazji do spania w namiocie pod palmą nie będę miał zapewne zbyt dużo, dlatego końcówkę naszego etapu chciałem pod tym względem wykorzystać do maksimum. Jak prawie wszystko w Egipcie - udało się.
 
Po kolei wyglądało to tak: nocleg (i ognisko) nad Nilem, nocleg w palmowym zagajniku, nocleg (i ognisko) na piasku pod palmą. W tym ostatnim przypadku mowa będzie również o wieczorze spędzonym w doborowym nubijskim towarzystwie.
 
Zaczęło się wszystko w środę. Kiedy wyjeżdża się z miasta ok. 16:00, wiedząc, że słońce zachodzi w rejonie przed 18:00, nie ma co liczyć na ujechanie zbyt wiele. No, ale coś takiego było w tym dachu hostelu w Luksorze, że trudno było zejść na dół . Wyjechaliśmy więc późnym popołudniem. Niby minus, ale plus za to znosi go łatwo - nie mamy za sobą ogona policji. Roman (wyczucie) zatrzymuje się na chwilę i wychodzi rozejrzeć się na górę piachu, która oddziela szosę od Nilu. Jest idealnie. Wspaniała ta rzeka.
 
Miejsc do spania do wyboru, bez liku. Można nawet w pasterskiej chacie. Namioty, ognisko, ryż z dżemem. Wbrew pozorom, smakuje znakomicie. Coś dla ciała, coś dla ducha: Roman przynosi gitarę. Żelazny numer: "Chleba takiego jak ten od Cześka, nie znajdziesz nigdzie, nawet w Warszawie". Nad Nilem niesie się całkiem nieźle, czego dowodem wizyta słuchaczy. Podpływają do nas, wiosłując, ale gdy tylko repertuar się zmienia, odpływają z powrotem. Ciemna noc.
 
Inaczej zupełnie niż Nowakowi, który z miejscowymi rolnikami i pasterzami miał trudne przejścia, nam udaje się z osobami, na których polach (względnie w miejscach pracy) śpimy, utrzymywać pozytywne relacje. Rano pasterz i rolnik, w tej samej osobie, zaprasza nas na herbatę na żarze. Paweł rewanżuje się dodając mięty.
 
Jedziemy do miejscowości Esna rzucić okiem na świątynię Chnuma. Droga jest ładna, a przy tym mało ruchliwa. Po lewej góry, po prawej Nil. Coś jeszcze? (Okaże się, że konfiguracja może być lepsza, ale to dopiero następnego dnia).
 
W samej Esnie już - jak mawiał klasyk - bez rewelacji. Świątynia z wyglądu rzymska, masywna, schowana w niecce w samym centrum miasta. Nie w tym jednak problem, a w ludziach. Jakaś tu niesprzyjająca energia, coś niedobrego, co mówi: już jedźcie. Dopiero, gdy - kiedy piję herbatę - jeden, nie więcej, człowiek interesuje się życzliwie: kto my i dokąd zmierzamy. Trasa z El Sollum robi na nim niemałe wrażenie. Pozostali (przynajmniej w tej knajpie) zaczynają na nas patrzeć jak na ludzi. No trudno. Zbieramy się. Niestety już w asyście policjanta.
 
Trasę na Edfu bierzemy nietypową, bo nie wracamy już do szybkiej drogi po drugiej stronie Nilu, ale przemieszczamy się na południe zachodnim brzegiem. Pedałujemy najpierw przez małe wioski, położone zaraz za miastem. Reakcje ludzi są bardzo różne, niekoniecznie miłe, zawsze emocjonalne. To tylko chwila: jadący z przodu Roman o mały włos unika kamienia. On hamuje, ja hamuję, my hamujemy (bo Magda również). Niegroźny karambol. Krzyczymy na dzieciaki (to któreś z nich rzuciło).
 
Jedziemy (niestety już w czasie przeszłym, ktoś tam, w pokoju na drugim końcu korytarza przyjechał tu aż z Polski, żeby zabrać nam rowery!) w końcu codziennie po te kilkadziesiąt kilometrów, co chwilę dosłownie słyszymy pozdrowienia, ludzie do nas machają, uśmiechają się, dzieci reagują zwykle entuzjastycznie. 'Hello', 'welcome', 'what's your name?' - to jednak jest dziesięć tysięcy razy częstsze niż kamienie. Choć fakt, że boli dostać tylko tymi drugimi.
 
Tego dnia (to wciąż czwartek) miejsca na biwak szukamy dość długo. W końcu decydujemy się na wybrane przez Pawła. Palmowy zagajnik, choć blisko torów, położony jest znowu niezwykle atrakcyjnie. Co prawda kilkadziesiąt metrów stąd, jeden z rolników ostrzega nas, że okolica nie jest bezpieczna, bo "Wilk zabił tu człowieka". Jednak z  uwagi na to, że wszystkie watahy wilków Afrykę Północną opuściły zdaje się zaraz po tym zdarzeniu (najpewniej w obawie przed zemstą), jakoś nie do końca wierzymy, że było to w tym lub poprzednim stuleciu. W dodatku jakby co, to pilnuje nas osiołek (drzemie nieopodal i spędza tu - jak my - całą noc). Są palmy, jest placyk, tak jak lubię. Znowu super. I jeszcze - choć byłem przekonany, że tego dnia nie przejechaliśmy więcej jak 60 km, okazuje się, co potwierdza licznik, że ponad 90. Samo niosło.
 
Żeby jednak nie było za różowo, coś przez noc w polowych warunkach tracę. Głos. Rano wstaję, nie mówię, skrzeczę. Przynajmniej jest zabawnie. Choć nie ma ogniska, gwiazd ani księżyca, Roman sięga po gitarę. Znacie motyw, więc śmiało, proszę się dołączać: "Chleba takiego jak ten od Cześka, (...)".
 
Dojeżdżamy do Edfu, świątynia Horusa. Najlepszy widok na jej starożytne mury, gdy jedzie się rowerem wąziutkimi uliczkami przyklejonej do niej śródmiejskiej dzielnicy. Uwaga na dzieci i panie niosące pranie. Przy okazji warto skorzystać z pomocy krawca - spodnie Romana znowu są w jednym kawałku.
 
Co dalej? Ostatnim przed Asuanem mostem wracamy na wschodni brzeg Nilu i bierzemy kierunek na Kom Ombo. Przepiękna trasa. Liczący może 50-80 m szerokości układ elementów, na który składają się kolejno (od lewej): góry (takie pustynno-piaskowe, nieprzystępne, magnetyczne i suche), szosa (a my na niej; podjazdy, zjazdy, są warunki, żeby się całkiem nieźle rozpędzić), tory kolejowe, poletka uprawne, Nil. Każda z części składowych we własnym, intensywnym kolorze. W jednym miejscu, gdzie brak akurat pasa zieleni, stacja kolejowa bezpośrednio nad Nilem. Chce się krzyczeć z radości i zachwytu (krzyczę; ten zaśpiew).
 
No to jeszcze trzecie: biwak do kompletu . Poszukiwania trwają dość długo, robi się ciemno, nie ma już czasu przebierać. Jest nieźle. Palmy i piasek, choć nie plaża. Magda przygotowuje właśnie zupę pomidorową, która uda jej się naprawdę niezła, kiedy przychodzą do nas Kazim i Hamada. "Witajcie w Nubii" - mówią, co oznacza również, że szykuje się niezły wieczór.
 
Z laptopa Bob Marley, w użyciu Bluetooth (wymiana mp3 między komputerem Romana a komórką Kazima), do tego dokładne kartkowanie "Rowerem i pieszo..". Na chłopakach, podróż Nowaka robi takie wrażenie, że gdy przychodzi ich dwóch jeszcze (Arafat i ten, którego imienia nie zapamiętałem), Kazim od razu każe im przeglądnąć książkę. Siedzi się naprawdę rewelacyjnie. Z inicjatywy Magdy rozpalamy więc do tego ognisko. Pali się. O czym Kazimierz Nowak pisał, że powoduje ból głowy? Mniejsza o to. Jest tak sympatycznie, żadnych nerwów, targów, uprzedzeń. Trzech Nubijczyków (Hamada musiał iść wcześniej), czworo Polaków, Egipt.
 
Następnego dnia rano to już dzisiaj. Kilometrów zostało do mety tak mało, że najlepiej byłoby to jakoś zatrzymać. Być może to dzieje się podświadomie - Magda łapie gumę zanim jeszcze zdążymy ruszyć, ale Paweł ją strasznie szybko wymienia. Potem południowy przystanek w Kom Ombo -świątynia malowniczo położona na cyplu w zakręcie rzeki. Wszystkiego już raptem ledwo 40 km. Co robić? Pogoda znakomita, droga nie gorsza, jedziemy. Zatrzymujemy się jeszcze na 20 km przed metą w urokliwym miejscu nad tym tak niesamowicie pięknym Nilem (im dłużej nad nim przebywam, tym bardziej mnie bierze; kolor wykonuje niesamowitą robotę), ale nie da się tego wydłużać w nieskończoność.
 
Asuan. Wjeżdżamy mniej więcej o 16:00. Za nami ponad 2000 km. Finał.
 
Plany na jutro: wypoczynek, starania o montaż tabliczki na promie, pożegnalna rundka rowerem na Wysoką Tamę. Przede wszystkim zaś przekazanie pałeczki "Sudańczykom". Zazdrościmy.
 
Tymczasem idę się jeszcze przejść wieczorem po Asuanie. No pewnie, nie ma co ukrywać - melancholia. Trzy lata temu spędziliśmy w tym mieście dwa bardzo odświeżające i dające nam sporo energii dni ze Sławkiem Kuncem. Trochę się tu zmieniło. Jest inaczej.