publikacja 07.12.2017 00:00
O konfederacji targowickiej i nadużywaniu tego pojęcia w debacie publicznej mówi prof. Wojciech Roszkowski.
Muzeum Okręgowe w Tarnowie
Maciej Kalbarczyk: Ostatnio politycy coraz częściej oskarżają się nawzajem o targowicę. To nowy trend w polskiej debacie?
Prof. Wojciech Roszkowski: Absolutnie nie. Konfederacja targowicka jest od dawna symbolem zdrady narodowej. Chociaż jako dobrowolny związek obywateli, wyłączony spod zasady liberum veto, działała w ramach prawa i zwyczaju, szkodząc dobru Rzeczypospolitej. W naszej historii tym pojęciem bardzo często obarczano przeciwników politycznych. Chociażby margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, którego oskarżano o działanie w interesie rosyjskim, mówiąc właśnie o targowicy. Z kolei w czasach II Rzeczypospolitej to określenie pojawiło się przy okazji dyskusji o kończącym wojnę polsko-bolszewicką traktacie ryskim. Jego negocjatorami byli Stanisław Grabski i Jan Dąbski z PSL-Wyzwolenie. Znajdujący się wówczas w opozycji zwolennicy Piłsudskiego oskarżali tych polityków o zaakceptowanie niekorzystnych dla Polski warunków. Wówczas czasem używano słowa „targowica”, chociaż nie do końca było ono adekwatne do sytuacji. Krytyka traktatu pokojowego była w pewnym sensie uzasadniona, ale posądzanie rządzących o zdradę narodową uważam za przesadę. Wspomnianego epitetu używano także w czasach PRL-u. Posługiwali się nim komuniści, nazywając targowiczanami polityków przebywających na emigracji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.