Przez śniegi do gwiazd

Jan Drzymała

publikacja 16.02.2010 09:47

17 lutego 1980 r. pierwsi ludzie w historii stanęli zimą na najwyższym szczycie Ziemi Mount Evereście. Byli to Polacy Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki.

Organizacja wyprawy od samego początku była skomplikowana. – Pierwszym problemem było uzyskanie od Nepalczyków zezwolenia na wejście w okresie zimowym – opowiada profesor Andrzej Paczkowski, ówczesny prezes Polskiego Związku Alpinizmu (PZA). W Himalajach Nepalu obowiązywały bowiem tylko dwa sezony: wiosenny i jesienny – przed monsunem i po jego przejściu. – Nepalczycy nie bardzo mogli zrozumieć, czemu ktoś chce się wspinać zimą, skoro można wiosną czy jesienią – wspomina Krzysztof Wielicki, członek wyprawy, jeden ze zdobywców szczytu.

Przez śniegi do gwiazd   Archiwum Krzysztofa Wielickiego Droga, którą Polacy weszli zimą 1980 roku na Everest Zimą w Himalaje

Polakom jednak wyjątkowo zależało na zimowym wejściu, ponieważ z powodu trudnej sytuacji w kraju stracili szansę wzięcia udziału w wielkiej eksploracji gór najwyższych w latach 50. i 60. Andrzej Zawada, wybrany później na kierownika himalajskiej wyprawy, uważał, że aby zapisać się w historii światowego himalaizmu, trzeba zrobić coś nowego, na co do tej pory jeszcze nikt się nie zdecydował. Tak powstała idea zimowych wypraw w najwyższe góry świata.

Zezwolenie na zimową działalność na Evereście przyszło w ostatniej chwili – na tydzień przed początkiem jego obowiązywania. Tymczasem w Polsce atmosfera była coraz bardziej nerwowa. – Nie można było czekać z organizowaniem ekspedycji do czasu nadejścia zezwolenia, bo wtedy nic już byśmy nie zrobili. Trzeba było zdecydować się na ryzyko – opisuje prof. Andrzej Paczkowski.

Kandydatów do poprowadzenia zimowej wyprawy było dwóch: Andrzej Zawada i Janusz Kurczab. Pierwszy chciał wspinać się na Everest, drugi na K2. Zarząd PZA musiał wybrać jednego z nich. Padło na Zawadę. – Andrzej Zawada pierwszy wystąpił z pomysłem wypraw narodowych. Pod tym hasłem można było dostać dodatkowe dofinansowanie z Głównego Urzędu Kultury Fizycznej – tłumaczy prof. Paczkowski. Idea okazała się strzałem w dziesiątkę. Państwo dość chętnie zdecydowało się na finansowanie wypraw, które mogły zapewnić prestiż na arenie międzynarodowej. – Zawada miał niekwestionowany talent organizatorski, był bardziej przebojowy i miał lepszy wpływ na sponsorów – uzasadnia wybór ówczesny prezes PZA.

Made in Poland

Pieniądze jednak nie były jedynym problemem, z jakim musiał zmierzyć się szef wyprawy. W końcówce lat 70. w Polsce nie było szans na kupienie odpowiedniego sprzętu i wyposażenie nie tylko dla himalaistów, ale także dla członków karawany, których trzeba było wynająć do pomocy przy transporcie sprzętu na miejsce, gdzie miała powstać baza wypadowa Polaków na Everest. Część sprzętu sprowadzono z zagranicy. Wielką pomocą okazał się tu sponsor wielu himalajskich wypraw, mieszkający w Szwajcarii biznesmen Julian Godlewski. Przekazał na rzecz wyprawy ponad 20 tys. dolarów. Jednak o część ekwipunku Polacy musieli sami się postarać w kraju. Ruszyła więc rodzima produkcja polskich substytutów zachodniego sprzętu. Podstawowym problemem były buty. Na zimowe warunki w Himalajach nikt wtedy w Polsce butów nie produkował, więc sami himalaiści musieli zaprojektować sprzęt. – Najwięcej energii włożyli w to Andrzej Zawada i Ryszard Dmoch. Trochę kopiowali wzorce z Zachodu, trochę wkładali własnej inwencji. Ostatecznie buty zrobiła fabryka w Krośnie, namioty uszyte zostały w Legionowie – mówi Andrzej Paczkowski.

Zezwolenie na wspinaczkę obowiązywało od początku grudnia 1979 r. Polacy jednak dotarli do bazy dopiero pod koniec roku. – Niektórzy koledzy siedzieli tam od Wigilii. Ja byłem w bazie tydzień później – w sylwestra – wspomina Krzysztof Wielicki. Zaznacza, że w składzie zimowej ekspedycji znalazł się przypadkiem i w ostatniej chwili. – Zawada nie wiedział, czy nepalskie ministerstwo turystyki zgodzi się na zimową wyprawę, postarał się więc na wszelki wypadek o dwa zezwolenia. Chciał zorganizować jeszcze wiosenny atak na Everest. Poza tym to pozwalało obniżyć koszty. Wystarczyło raz przetransportować większą ilość sprzętu i zbudować bazę, która miała służyć obydwu ekspedycjom. Początkowo byłem przewidziany do składu „wiosennego”. Okazało się jednak, że dwóch himalaistów wypadło ze składu zimowego i tak dostałem zaproszenie od Zawady – wspomina Krzysztof Wielicki.

 

Członkowie wyprawy

 

Przez śniegi do gwiazd   Bogdan Jankowski Członkowie zimowej wyprawy na Mt. Everest

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kierownik: Andrzej Zawada (+ 21 sierpnia 2000)

Zastępca kierownika: Ryszard Dmoch

Zastępca kierownika ds. sportowych: Andrzej Zygmunt Heinrich (+27 maja 1989 ) 

Zdobywcy szczytu:

Leszek Cichy

Krzysztof Wielicki

Pozostali wspinacze

Krzysztof Cielecki(+11 września 1993 r.)

Walenty Fiut

Ryszard Gajewski

Jan Holnicki-Szulc

Bogdan Jankowski - radiooperator

Janusz Mączka

Aleksander Lwow

Kazimierz W. Olech

Maciej Pawlikowski

Marian Piekutowski

Ryszard Szafirski

Krzysztof Żurek

Filmowcy:

Józef Bakalarski i

Stanisław Jaworski(+1984 r.)

Lekarz: Robert Janik

Ks. Stanisław Kardas

Walka z żywiołem

Działalność górska rozpoczęła się na dobre w początkach stycznia 1980 r. Jak opowiada Wielicki, początkowo wyprawa poruszała się całkiem sprawnie. Dość szybko, po pokonaniu lodospadu Ice Fall na wysokości około 6000 m n.p.m., udało się postawić pierwszy obóz. Potem drugi w głębi Kotła Zachodniego na wysokości 6500 m n.p.m. Trzeci obóz stanął 15 stycznia  na wysokości ponad 7000 m n.p.m.

 – Rozpoczęła się walka o przełęcz południową, gdzie miał stanąć obóz czwarty. Przełęcz leży już prawie na wysokości 8000 m n.p.m. – relacjonuje Wielicki. Na przełęczy wiał huraganowy wiatr, co bardzo utrudniało działalność. Polakom udało się zdobyć ten punkt po prawie miesiącu walki z żywiołem. – Około 8 lutego Leszek Cichy, Walenty Fiut i ja weszliśmy na przełęcz. Mieliśmy do dyspozycji bardzo mały namiot, więc Leszek zszedł niżej, a ja z Walentym przesiedzieliśmy w nim całą noc. To było bardzo ważne, bo udało nam się zaaklimatyzować – wyjaśnia Krzysztof Wielicki.

Noc była trudna, gdyż namiot był malutki, a wiatr wiał z ogromną siłą. Trzeba było trzymać maszt i obciążyć namiot starymi butlami tlenowymi, żeby wicher go nie porwał. Po nocy spędzonej na przełęczy Krzysztof Wielicki i Walenty Fiut zeszli do obozu trzeciego.

Tymczasem Zawada i Szafirski, widząc, że duch w zespole słabnie, postanowili sami wyruszyć w górę, by podbudować morale młodszych kolegów. Doszli na przełęcz, gdzie wcześniej dotarł już Zygmunt Heinrich z jednym z Szerpów, pozostawiając tam lepszy namiot. – To było 12 lub 13 lutego. Dowiedzieliśmy się wtedy, że zezwolenie, które obowiązywało do 15 lutego, zostało przedłuzone tylko o 2 dni. Gdybyśmy trzymali się pierwotnego planu, nie zdążylibyśmy zmieścić się w tym terminie, więc z Leszkiem Cichym postanowiliśmy nie wracać do bazy, ale zaatakować szczyt z obozu drugiego – wspomina Krzysztof Wielicki.

Wszystko było wyliczone praktycznie na styk. Był jeden dzień zapasu, który jednak Cichy i Wielicki stracili, pomagając Andrzejowi Zawadzie zejść spod Przełęczy Południowej do obozu III. Okazało się, że kierownik wyprawy, schodząc, nie trafił na właściwą linę poręczową i zabłądził. Koledzy więc ruszyli mu nocą na pomoc. Sprowadzili Zawadę, ale nie byli już w stanie ruszyć w górę po całej nocy akcji. Dopiero 16 wyszli na przełęcz, a 17 – w ostatnim dniu obowiązywania zezwolenia – ruszyli w kierunku szczytu.

 

Na szczycie

– Wyszliśmy z obozu dość późno – około 6 rano. Było tak zimno, że wcześniej się nie dało. Na szczycie byliśmy około 14. Połączyliśmy się z bazą przez radio, ale z powodu wichury nie mogliśmy zbyt długo zostać na górze. Zostawiliśmy tam krzyżyk od Jana Pawła II, kartkę z napisem „Polish Winter Expedition” i krzyżyk od matki operatora Staszka Latałły, który zginął  w 1974 r., w czasie wyprawy na Lhotse – wspomina Wielicki.

W bazie zapanowała radość. Andrzej Zawada, który dzięki łączności radiowej, świetnie przygotowanej przez inż. Bronisława Nietykszę, niemal natychmiast zawiadomił władze PZA w Warszawie o sukcesie Polaków, poprosił również o wysłanie depesz do papieża Jana Pawła II i do Edwarda Gierka. – Spełniliśmy prośbę Zawady, ale podobno ktoś w kancelarii Gierka, czy nawet sam Gierek obraził się, że telegram poszedł równocześnie do papieża. Zamiast odznaczeń państwowych himalaiści dostali tylko resortowe – mówi profesor Paczkowski.

Sukces Wielicki i Cichy musieli donieść jeszcze do bazy, a rzecz wcale nie była prosta. Najtrudniejsze okazało się zejście do obozu IV na przełęczy południowej. Leszek Cichy szedł szybciej, ponieważ Krzysztofowi Wielickiemu dokuczały odmrożone stopy. Wspomina, że schodził praktycznie bez czucia. Musiał iść wolno i ostrożnie. Robiło się ciemno.

– Kiedy wreszcie dotarłem na przełęcz, opadły mnie wątpliwości, ponieważ to jest rozległy teren. Nie wiedziałem, gdzie jestem i miałem wątpliwości, czy w ogóle uda mi się znaleźć namiot. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, będzie ze mną krucho. Wtedy dopadł mnie poważny stres, bo ślady były zawiane, a ja praktycznie nic nie widziałem – mówi Wielicki.

– To była wyprawa, jaka już nigdy mi się nie przytrafiła – podsumowuje himalaista. – Tam liczyła się przede wszystkim praca zespołowa. Nie było ważne, kto wejdzie. Ważne, żeby ktoś wszedł. Pamiętam, że kiedy zeszliśmy ze szczytu, Rysiek Dmoch płakał ze szczęścia. Było widać, że to był nasz wspólny sukces.

Jak się później okazało, w himalaizmie ryzyko się opłaca. Dzięki nieustępliwości Zawady i odporności himalaistów polscy wspinacze weszli do historii z przydomkiem „Lodowi wojownicy”. Jak nikt inny na świecie radzili sobie w trudnych zimowych warunkach. Padały kolejne szczyty, a inne ekipy mogły tylko z zazdrością podziwiać wyczyny Polaków.

Mount Everest

 

Przez śniegi do gwiazd   Najwyższy szczyt ziemi, przez Tybetańczyków zwany Czomolungma – Bogini Matka Śniegu,a przez mieszkańców Nepalu Sagarmatha – Czoło Nieba. Leży w Himalajach Centralnych na granicy nepalsko-chińskiej (Tybet). Miejscowa ludność uważa górę za siedzibę bogów.

Według pomiaru z 1955 roku, ma 8848 m n.p.m. Nowe atlasy podają  jednak wysokość 8850 m n.p.m. – uzyskaną dzięki pomiarom satelitarnym Bradforda Washburna (1988 r.). Ten wynik zakwestionowano w 1992 r. Ustalono wówczas, dzięki specjalnej pryzmie do pomiarów laserowych wniesionej na szczyt przez Niemców, że wysokość góry to 8846 m n.p.m.

W 2005 r. Chińczycy ustalili z dokładnością do 0,21m, że góra ma między 8843 a 8844 m n.p.m. Twierdzą, że ich wyliczenia niwelują błąd związany z obecnością pokrywy śnieżnej na wierzchołku.

Pierwszy raz na szczycie stanęli Edmund Hillary i Szerpa Norgay Tenzing w 1953 roku. Szlakiem przez nich wytyczonym weszli Polacy zimą 1980 roku.

 

Gratulacje od Jana Pawła II

 

Cieszę się i gratuluję sukcesu moim Rodakom, pierwszym zdobywcom najwyższego szczytu świata w historii zimowego himalaizmu.

Życzę Panu Andrzejowi Zawadzie i wszystkim Uczestnikom wyprawy dalszych sukcesów w tym wspaniałym sporcie , który tak bardzo ujawnia „królewskość” człowieka, jego zdolność poznawczą i wolę panowania nad światem stworzonym.

Niech ten sport, wymagający tak wielkiej siły ducha, stanie się wspaniałą szkołą życia rozwijającą w Was wszystkie wartości ludzkie i otwierającą pełne horyzonty powołania człowieka.

Na każdą wspinaczkę, także tę codzienną z serca Wam błogosławię.

Watykan, dnia 17 lutego 1980 r.