Zgadzam się z Messorim

ks. Artur Stopka

Media wymagają profesjonalizmu. Jeżeli chce się korzystać z ich pośrednictwa, trzeba się nauczyć panujących w nich reguł gry.

Zgadzam się z Messorim

Ocho, mamy sensację! I to chyba nie tylko z okazji „ostatków”. „Watykan już lubi zespół The Beatles” doniósł „The Times”, a za nim dziennik „Polska”. Redaktorzy jednego z serwisów internetowych, zajmujących się muzyką, poszli jeszcze dalej. Zamieścili informację zatytułowaną „10 muzycznych przykazań”, zaczynającą się do słów: „Watykan wybrał dziesięć albumów, które uznał za kamienie milowe w muzyce pop i rock. Dobór płyt, które trafiły na listę, może zaskakiwać”.

Przyzwyczajony do tego, że dziennikarze zamiast pisać „Stolica Apostolska” wolą w skrócie używać określenia „Watykan” już zacząłem mieć podejrzenia, że w kongregacjach i innych dykasteriach zapanował nastrój karnawałowy i z braku innych zajęć dostojni urzędnicy Kurii Rzymskiej opracowali własną listę przebojów. Okazało się jednak, że dałem się nabrać. Okazało się, że chodzi jedynie o artykuł opublikowany w dzienniku „L'Osservatore Romano”. Artykuł krytyczny na temat Festiwalu Piosenki Włoskiej, „podczas którego będzie można usłyszeć kiczowate utwory”. Autor artykułu jako alternatywę proponuje dziesięć albumów, które uważa za ważne w historii muzyki. Na liście znaleźli się The Beatles, David Crosby, Pink Floyd, Fleetwood Mac, Donald Fagen, Michael Jackson, Paul Simon, U2, Oasis, Carlos Santana. Po prostu, jakby to dziś powiedzieli niektórzy, fajna muza. Trudno jednak dociec, czego akurat słuchał dziennikarz „The Timesa” Richard Owen, który oznajmił światu, że „Watykański dziennik ‘L'Osservatore Romano’ opublikował listę albumów popowych, których katolicy mogą słuchać bez konieczności spowiadania się z tego”. Z pewnością czegoś, co powoduje pełny odlot i kompletne oderwanie od faktów ;-)

Na szczęście nie wszyscy odlecieli i trzeźwi polscy internauci całe zamieszanie komentują na przykład w ten sposób: „Autor nie odróżnia dziennika ‘L'Osservatore Romano’ wydawanego w państwie watykańskim od samego państwa - Watykanu. To tak jakby w dzienniku ‘Gazeta Wyborcza’ opublikowali artykuł z 10 najlepszymi utworami pop, a zagranicą pisali, że to Polska wybrała. Równie dobrze mogą opublikować ranking najlepszych czekoladek, jogurtów, itp.”. No, już widzę to zamieszanie, gdyby któryś z redaktorów „L'Osservatore Romano” szczerze wyznał, jakie czekoladki najbardziej mu smakują. Zapewne niejeden dziennikarz prestiżowej gazety poczułby się w obowiązku ogłosić wszem wobec, że te czekoladki gwarantują zbawienie. Co na to można poradzić?

Przeczytałem niedawno w dodatku do Gazety Wyborczej „rozmowę z o. Mirosławem Pilśniakiem, duszpasterzem małżeństw”. Taki był podtytuł – „rozmowa”. Po lekturze tego obszernego tekstu z nową jasnością zrozumiałem, dlaczego osobiście bardzo lubię przeprowadzać wywiady z innymi, natomiast sam nie cierpię ich udzielać. Otóż dlatego, że lubię rozmawiać. Natomiast coraz częściej zamiast rozmowy może mi się przydarzyć to, co się przydarzyło znanemu dominikaninowi. To, co opublikowano w „Dużym Formacie” rozmową nie jest. Chyba, że nazwać to rozmową ze ścianą. W tekście opublikowanym przez dziennikarzy GW każdy wyrecytował swoje i nic z tego nie wynikło. Odbiór całej „rozmowy” został ustawiony przez redaktorów prosto i bez skrupułów wyrwaną wypowiedzią o. Pilśniaka: „Do masturbacji seksuolodzy podchodzą z dziwnym entuzjazmem: w każdej chwili, niemal jako sposób na udane życie. No, ludzie!”. I po zabawie. Ważne rzeczy, które dominikanin usiłował powiedzieć, mają niewielkie szanse przedostać się do umysłów czytelników. Zostały skutecznie zneutralizowane i zrównoważone.

Gdy czytałem informacje na temat watykańskiej „top listy” przypomniały mi się protesty, jakie pół roku temu organizowano przeciwko występom w Polsce pewnej piosenkarki. Protesty posłużyły mediom do napędzania jej widowni. Trudno się było zresztą spodziewać czegoś innego. Tak to działa dzisiaj w mediach.

Kilka dni temu Vittorio Messori w wywiadzie dla katolickiego tygodnika „Tempi” stwierdził: „Katolicy powinni nauczyć się, że nie zawsze warto odpowiadać na każdy atak, ponieważ lepiej go czasem przemilczeć”. Zgadzam się. Uważam też, że niejednokrotnie nie należy organizować wielkich protestów, które mogą przynieść więcej szkody niż pożytku Kościołowi.

Ale zgadzam się również z innymi uwagami Messoriego. Według niego „we wszystkich mediach można mówić wszystko, pod warunkiem, że znajdzie się odpowiednią formę i nie będzie się nudzić”. Media wymagają profesjonalizmu. Jeżeli chce się korzystać z ich pośrednictwa, trzeba się nauczyć panujących w nich reguł gry. Poznać mechanizmy i umieć je wykorzystać. Messori opowiadając o swojej współpracy z mediami powiedział: „To nie ja szukałem ‘Corriere’, ale ‘Corriere’ szukał mnie, nie szukałem ani Mondadori [wydawnictwo należące do premiera Silvio Berlusconiego], ani RAI [publiczne radio i telewizja], lecz odwrotnie. A przecież wszystkim znane były moje poglądy, wiedzieli dobrze, jakim jestem twardym katolikiem, ale wiedzieli też, że jako doświadczony dziennikarz znam reguły gry”.

Niestety, wciąż mamy w Kościele za mało takich fachowców jak Vittorio Messori. Nic więc dziwnego, że lada moment dowiemy się z mediów, iż papież ułożył listę przebojów, za słuchanie których będzie można zyskać na przykład dwieście dni odpustu…