Ratujmy dzieci przed „Ratujmy kobiety”

Błażej Kmieciak

publikacja 08.01.2018 10:50

W proaborcyjnym projekcie jest wszystko: aborcja, antykoncepcja i edukacja seksualna. Nie ma tam jednak dzieci: jedne bowiem przed urodzeniem tracą życie, a te, które przyszły na świat, mają stać się dorosłe.

Ratujmy dzieci przed „Ratujmy kobiety” paulwhitepics / CC 2.0

Projekt ustawy o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie to niezwykły materiał. Po pierwsze, środowiska skrajnie feministyczne dokonały całkowitego comingoutu. Treść projektu ustawy w zasadzie przenosi nas w przyszłość. Pokazany zostaje bowiem świat, w którym to aborcja będzie w pełni dostępna, dominującą religią będzie „antydyskryminacja”, prawa reprodukcyjne staną się jej czołowym hasłem, a członkowie i członkinie międzynarodowych gremiów będą mieć w pełni zagwarantowane prawo do decydowania, co dobre w naszym kraju jest, a co nazwać należy złym. Po co zatem proponować tak skrajny projekt, w którym ideologia nie jest ukrywana nawet przez chwilę? Odpowiedź jest prosta i już dekady temu podał nam ją Mátyás Rákosi. Wspomniany węgierski ideolog komunizmu skonstruował pojęcie „taktyki salami”. Tylko bowiem „plasterek po plasterku”, krok po kroku można wprowadzać skrajne, nierealne dotąd pomysły zmiany. Projekt feministyczny jest całkowicie niezgodny z polskim prawem. Instytut Ordo Iuris w swojej obszernej analizie zwracał uwagę, iż treść proponowanej ustawy łamie podstawowe standardy konstytucyjne gwarantujące wolność myśli, sumienia i wyznania. Jest on niezgodny z orzeczeniem TK ws. lekarskiej klauzuli sumienia. Ponadto wprowadza ewidentną cenzurę, łamiącą standardy wolności słowa. Jak się jednak okazuje, projekt ustawy w specyficzny sposób łamie także prawa dzieci. W zasadzie je pomija.

Piękny ten płód

Zarodek, zygota, płód: nie ma nic złego w tych pojęciach. Są one elementem języka medycznego, opisującego prenatalny etap rozwoju człowieka. Mogą one być również pomocnym narzędziem. Okazuje się, że przed narodzeniem nie mamy człowieka. Projekt nawet nie stara się nad tym zastanawiać. Ignorując zapisy ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka oraz znosząc obowiązujące dotąd przepisy kodeksu karnego, nie dopuszcza wręcz, iż przed narodzeniem mamy do czynienia z dzieckiem. Idąc tym tropem, na specjalizacji z ginekologii i położnictwa należy kształcić lekarzy w poprawnym używaniu pojęć. Gdyby projekt ten wszedł w życie, użycie przez ginekologa w trakcie badania USG stwierdzenia: „Ale piękne dziecko pani rośnie!” mogłoby spotkać się ze skargą. Dla np. badanej feministki pojęcie „dziecko” jest tutaj niestosowne, a w dodatku całkowicie niezgodne z aktualną wiedzą. Podejście to w zasadzie nie powinno nas dziwić. Feministki są tutaj wręcz spójne. Poszły one jednak krok dalej.

Jakie tam dziecko?!

Projekt ustawy o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie anuluje dzieciństwo. Młode osoby od najmłodszych lat mają uczyć się o „budowie anatomicznej człowieka, podstawowych koncepcji dotyczących różnorodności społecznej i tolerancji, edukacji równościowej oraz podstawowej wiedzy na temat chronienia się i obrony przed przemocą i wykorzystywaniem (tzw. “złym dotykiem”)”. Co to jest jednak „różnorodność społeczna”? Co to jest „edukacja równościowa”? Czy na ten temat mamy jakąkolwiek wiedzę, czy rzeczywistość ta odnosi się w ogóle do faktów? Jak podobną materię przedstawić dziecku, które ma sześć lat? - od tego momentu mają być wprowadzane podobne zajęcia. Środowiska, które z nienawiścią odnoszą się do jakichkolwiek treści religijnych w nauczaniu, z uporem maniaka wprowadzają świeckie i ideologiczne treści programowe, będące zbiorem określonych refleksji na dany temat. Nikt nie podważa konieczności kształtowania u dziecka szacunku dla drugiego człowieka. Jest to jednak obowiązek przede wszystkim rodziców i rodziny. Szkoła ma ich w tym wspierać, a nie wyręczać.  

Projekt ustawy „Ratujmy kobiety” za nic ma jednak konstytucyjne gwarancje szacunku dla praw rodzicielskich. Bez trudu dostrzec można, że uprawnienia te są jednym z głównych wrogów orędowników zmian. Powrócono bowiem do pomysłu swobodnego dostępu dzieci do usług medycznych, bez zgody i wiedzy rodzica. Dziecko, które ukończy 15 rok życia, mogłoby samodzielnie korzystać z usług ginekologa, urologa i dermatologa. Ale nie tylko to. Proponuje się, by od 15 roku życia dziecko samodzielnie podejmowało decyzję o przerwaniu ciąży, która według ustawy może przybrać formę farmakologiczną lub mechaniczną. Innymi słowy: rodzic, który wychowuje dziecko, otacza je troską i miłością, pozbawiony zostanie jakiejkolwiek możliwości uzyskania informacji oraz interwencji. Otrzyma je natomiast lekarz, którego dziecko widzi po raz pierwszy. 

Niebezpieczny bełkot

Podobne projekty ustaw mają pozytywne oraz negatywne oblicze. Z jednej strony działają one lepiej niż kofeina, powodując, iż oczy w trakcie lektury otwierają się coraz bardziej. Z drugiej jednak perspektywy ich komentowanie jest bardzo niebezpieczne. Każde bowiem napisane słowo jest jednocześnie niepotrzebną reklamą chorych propozycji. Twórca polskiej szkoły socjologii prawa prof. Leon Petrażycki zwrócił niegdyś uwagę, że „prawo może mieć wpływ ujemny na moralność, może ludzi demoralizować, może swymi nierozumnymi postępowaniami szerzyć zarazę moralną i degenerację”. Z całą pewnością, gdyby dzisiaj żył ten wielki teoretyk prawa, nie miałby problemu ze znalezieniem stosownego materiału badawczego pomocnego w potwierdzeniu tej tezy.

W projekcie „Ratujmy kobiety” dostrzec można także inną tezę. Ewidentnie zdaniem jej twórców prawom kobiet zagraża jedno: już nawet nie mężczyźni, o których ustawa ani jednym słowem nie wspomina. Główne niebezpieczeństwo tkwi w dzieciach, zwłaszcza w tych „potencjalnych”.

Jakiś czas temu Rzecznik Praw Dziecka, Marek Michalak stwierdził: „Prawa dzieci zawsze były i są blisko związane z prawami kobiet i wzajemnie się wspierają. Szanując prawa dzieci, szanuję tym samym prawa kobiet”. Słowa te padły jako odpowiedź na krytykę projektu ochrony praw dzieci poczętych, których życie i zdrowie jest zagrożone w związku z uzależnieniem ciężarnej kobiety od alkoholu. Może warto zabrać głos także w sprawie  innych podobnych projektów?

Autor jest doktorem socjologii, ekspert Instytutu Ordo Iuris, prowadzi blog na stronie gosc.pl.