Sytuacja nieregularna. Co dalej?

Co doradzić człowiekowi, gdy wiadomo, że cały czas pozostaje w konflikcie z normą? Rodzi się wielka potrzeba nauczenia świeckich rozeznawania, i to rozeznawania w duchu Amoris Laetitia.

Sytuacja nieregularna. Co dalej?

W komentarzu “Połowa naszego świata” pisałam o konieczności wyjścia do ludzi żyjących w najróżniejszych, często powikłanych konfiguracjach rodzinnych. To ludzie, którzy w kościele zwykle się nie pojawiają, albo pojawiają bardzo rzadko. Ale przecież żyją obok nas – za ścianą. Mamy ich w naszych rodzinach. Pracujemy z nimi biurko w biurko. Spotykamy przy okazji imprez dla dzieci i przy wielu innych okazjach. Ci ludzie żyją obok nas. Korzystamy z ich pomocy, to często ludzie życzliwi, ciepli w kontakcie, gotowi zaangażować się na rzecz drugiego...

Budowanie relacji, budowanie wzajemnego zaufania trwa. Czasem latami. To nie jest powód do zniechęcenia. I nie jest to czas bezpłodny: cały czas widoczne jest przecież świadectwo naszego życia. Świadectwo, które nie wymaga słów, choć przecież czasem padają. Jak wtedy, gdy rozmawia się o rodzinie, dzieciach, mężu. Jak wtedy, gdy ujawnia się bliskość, szacunek, miłość wzajemną. Skoro u nich tak jest, to może jest to możliwe? Może warto spróbować pomyśleć o nas, nie o sobie?

Konkubinat z natury ustawia dwoje ludzi przed imperatywem dbania przede wszystkim o siebie. Nic w tym dziwnego. Skoro zakładamy nietrwałość, musimy zadbać o swój los w przypadku rozpadu związku. Szczególnie dotyczy to kobiet – zwykle z nimi zostają dzieci. Myślenie w trybie “my” staje się wyzwaniem.

Szacunku dla drugiego człowieka, zrozumienia jego potrzeb i komunikowania swoich też trzeba się skądś nauczyć. Jeśli nie było takiej okazji w rodzinie, zawsze jest szansa “podpatrzenia” tego u innych. To u nich działa, może warto spróbować?

Świadectwo to nie tylko mówienie o Bogu. Na to też przychodzi czas, ale rzadko od niego się zaczyna.

W pewnym momencie przychodzi etap rozmowy. I tu może zacząć się poważny problem. Wszyscy dobrze znamy normy moralne. Często posługujemy się nimi jak szablonem: sprawdzamy, czy przyłożony do życia (mojego /czyjegoś) pasuje, czy może nie? Jeśli nie pasuje, trzeba dopasować. Kropka. Jeśli dopasować się nie da...? No właśnie. Co wtedy? Obawiam się, że odruchowa odpowiedź wielu katolików będzie brzmiała: nic się nie da. Jest sytuacja nieregularna, nie da się jej uczynić regularną, mówiąc kolokwialnie: przechlapane. Bóg i Kościół mogą tylko potępić, więc po co mam się w nim pojawiać? Tyle, że to nieprawda. Zaryzykowałabym stwierdzenie: to jedno z największych kłamstw szatana, niestety szeroko rozpowszechnione.

Nie jest moim zamiarem podważanie ani kwestionowanie norm, zwłaszcza tych ustalonych Bożym prawem. Trzeba jednak pamiętać, że Bóg dał je nam po to, by chroniły miłość. To miłość wzajemna jest tym najważniejszym celem. Miłości uczymy się całe życie. Do miłości dorastamy. W każdej sytuacji można zapytać: jak mogę kochać bardziej? Tu i teraz, nawet jeśli nie potrafię sięgnąć (jeszcze?) tam wysoko...

Ilu z nas robiąc rachunek sumienia pyta siebie: Jak kochałem Boga, jak kochałem bliźnich? No właśnie... (Nieustannie w tym kontekście polecam niedawno wydany audiobook zaginionego w Alpach ks. Krzysztofa Grzywocza “Mistyka chrześcijańska”. Naprawdę warto posłuchać.) Jak mamy pomóc człowiekowi bardziej kochać, jeśli sami myślimy szablonami? Ilu odważy się doradzić coś, co do szablonu nie pasuje, ale przecież wydaje się być dobrym krokiem naprzód?

Proszę zauważyć: tu nie ma mowy jeszcze o sakramentach. Do nich trzeba wiary. Jeśli jest wiara, jeśli jest pragnienie, warto podpowiedzieć rozmowę z mądrym księdzem. Być może znajdzie się jakieś wyjście. Może nie od razu, może trzeba będzie dłuższej drogi, ale przecież lepiej nią iść niż stać w miejscu.

Nawet jednak jeśli nie ma pragnienia wiary może być pragnienie zrobienia czegoś ze swoim życiem. Jakiejś zmiany ku dobru. Ku większej miłości, bliskości, wspólnocie. To wielkie pragnienia każdego człowieka. Czasem zagłuszone cierpieniem, zwątpieniem, brakiem nadziei, ale przecież możliwe do obudzenia. Co doradzić takiemu człowiekowi, gdy wiadomo, że cały czas pozostaje w konflikcie z normą? Jak pogodzić to z własnym sumieniem? Tu rodzi się wielka potrzeba nauczenia świeckich rozeznawania, i to rozeznawania w duchu Amoris Laetitia (papież napisał tam więcej niż kilka punktów w rozdziale VIII...).

Hasło “rozeznawanie” wywołuje we mnie odzew “jezuici” ;-) Tak, to jest także apel do nich. Ale nie mam złudzeń, nie wszyscy, nawet zaangażowani świeccy, zdecydują się na rekolekcje ignacjańskie. Umiejętności rozeznawania trzeba uczyć szerzej. Może w takich miejscach jak Katowickie Studium Wiary - Szkoła Katechetów Parafialnych? Może warto jego elementy wprowadzić w ramach przygotowania do ślubu? Bierzmowania? Może w końcu do pewnego stopnia da się to uwzględnić w homiliach?

Wczoraj abp Ryś mówił u luteran o przewrocie kopernikańskim, który powinien się dokonać w każdym z nas. Chodzi o to, co (kto) się wokół czego (kogo) kręci. Chcemy, by wszystko, z Bogiem na czele, kręciło się wokół mnie, mojej rodziny czy wspólnoty, bardzo szeroko rozumianej, czy patrzymy, gdzie jest Jezus, a gdzie Go z pewnością nie ma? On utożsamił się z najsłabszymi (pełne nagranie homilii tutaj).

Tak, zdaję sobie sprawę, że jest tu wiele problemów. Jestem jednak przekonana, że jest to konieczność, nawet jeśli na początku będzie rodziła problemy. To jedyny sposób, by tych ludzi odnaleźć.