Polak - Czech, dwa bratanki

Bartosz Bartczak

publikacja 29.01.2018 15:06

Czesi wybrali Milosa Zemana na drugą kadencję. Co to może oznaczać dla Polski?

Polak - Czech, dwa bratanki PAP/EPA/MARTIN DIVISEK Wybory w Czechach

Czesi bardzo często są stawiani w Polsce za wzór do naśladowania. Nasi południowi sąsiedzi mają nad nami górować w pragmatycznym podejściu do polityki. Jak ma się do tego wybór Milosa Zemana na kolejną kadencję w roli prezydenta Czech? Właśnie w tym najsilniej wybrzmiewa ironia czeskiego pragmatyzmu. Wybór kontrowersyjnego Zemana zamiast trochę bezbarwnego Drahosa pokazuje właśnie pragmatyczny stosunek Czechów do otaczającego ich świata. Po raz kolejny wybrali umiarkowany eurosceptycyzm zamiast mocno elitarystycznego euroentuzjazmu.

Wybory prezydenckie w Czechach były swego rodzaju plebiscytem za lub przeciw Zemanowi. Dlatego też zasłużony, ale nieposiadający politycznego zaplecza naukowiec Jiri Drahos, zdobył bardzo duże poparcie. Nie wystarczyło ono jednak do wygrania z urzędującym prezydentem. Drahos mocny akcent położył na proeuropejski przekaz. I nie porwał nim, jak się wydaje, naszych południowych sąsiadów. Czesi, podobnie jak Polacy i Węgrzy, wydają się być zmęczeni dotychczasową formułą integracji europejskiej. Dlatego też głosują na partie mniej bądź bardziej eurosceptyczne.

Ktoś może powiedzieć, że Czechów dotknęła „polska choroba”. A jest raczej odwrotnie. Czesi od dawna byli sceptycznie nastawieni do projektów centralizacji Unii Europejskiej. To Polacy przeszli z hurraoptymizmu europejskiego do swego rodzaju eurorealizmu. Pozostają entuzjastami Unii Europejskiej, ale entuzjastami warunkowymi. Niestety, często ten realizm chowany jest za mniej lub bardziej kontrowersyjnymi hasłami politycznymi. Czeski i polski eurorealizm ma oczywiście inne barwy ideologiczne, jednak okazuje się, że naszym dwom narodom nie jest od siebie tak daleko.

Czy to oznacza, że teraz Czesi staną po stronie rządu Mateusza Morawieckiego? Niekoniecznie. Ich eurosceptycyzm pozostaje pragmatyczny. Wygrana Zemana pewnie ułatwi sformowanie rządu przez jego dotychczasowego sojusznika, Andreja Babisa. A on do kwestii sporu z Komisją Europejską podejdzie licząc bilans zysków i strat: czy więcej straci na postawieniu się Niemcom i elitom europejskim, czy na przyzwoleniu na powiększeniu wpływów europejskiej biurokracji. Bo przecież o przeciąganie liny pomiędzy Brukselą a państwami narodowymi w sporze Polski z KE w dużym stopniu chodzi.

Bez względu na to, po czyjej stronie stanie czeski rząd, pewne pozytywne zjawisko da się już w Czechach zauważyć. Okazuje się, że o pewnych sprawach większość Cechów i Polaków myśli podobnie. Nie podoba im się peryferyjna rola naszych krajów w Europie. Nie podobają im się też pomysły przekształcenia Unii Europejskiej w jakąś formę federacji i oddawania zbyt dużych uprawnień Brukseli. Jeśli więc odrzeć te postawy z często niezbyt mądrej retoryki, istnieje bardzo duże pole do współpracy. Wymaga to jednak dużego, wręcz „czeskiego” pragmatyzmu.