Jak Słowianie zniszczyli serce wikingów

Wojciech Teister

GN 18/2018 |

publikacja 03.05.2018 00:00

30 tys. Słowian, którzy na okrętach przybywają zdobyć jedno z najważniejszych miast Skandynawii, to historia, która aż prosi się o ekranizację.

Członkowie Oddziału Jarla – jednej z wikińskich grup rekonstrukcyjnych. Jane Barlow /PA Wire/pap Członkowie Oddziału Jarla – jednej z wikińskich grup rekonstrukcyjnych.

In nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti! – wezwał wiernych do modlitwy ks. Andres Brunsson, człowiek wyróżniający się w Konungaheli, proboszcz tamtejszego kościoła i opiekun najcenniejszych relikwii w całej Skandynawii – relikwii Krzyża Świętego. Właśnie rozpoczynała się niedzielna Suma 9 sierpnia roku Pańskiego 1136. W świątyni zgromadziła się większość mieszkańców miasta i pielgrzymi pragnący oddać cześć Świętemu Drzewu, na którym Chrystus odkupił człowieka. Nie brakowało też kupców, których załadowane towarem statki czekały na wypłynięcie z portu.

Nadciąga potężna armia

Konungahela była sercem Skandynawii. Tutaj złożone były relikwie Krzyża, przywiezione z Ziemi Świętej przez Sigurda Krzyżowca. Miasto było też miejscem zjazdów skandynawskich królów. Stąd zresztą jego nazwa: wikiński król to „konung”, a „hel” znaczy tyle co hala, dwór. A ze względu na położenie na pograniczu Danii, Norwegii i Gotalandii Konungahela od X w. była jednym z najważniejszych portów handlowych Północy. Prowadziła interesy nie tylko z krajami skandynawskimi, ale również ze Słowianami czy Anglią.

Wróćmy jednak do świątyni. Msza już trwała i dla mieszkańców miasta miała to być zwykła sierpniowa niedziela. Nagle do kościoła wbiegł Einar. – Potężna armia nadciąga od morza! – zawołał. Wśród modlących się zapanowało poruszenie. Choć wcześniej otrzymali od króla duńskiego Eryka Godnego Pamięci ostrzeżenie, że od Bałtyku przez cieśniny przepływa potężna flota Słowian, którzy gromią chrześcijan, to niewielu chyba wierzyło w to, że statki te dopłyną aż do Konungaheli. Na wieści przyniesione przez Einara Msza została przerwana, a zgromadzeni w świątyni udali się do swoich domostw, by zabrać najcenniejsze rzeczy i broń. Wielu miało wtedy jeszcze nadzieję, że to może któryś ze skandynawskich konungów przybył do miasta, być może sam Eryk, więc widok armii wcale nie zwiastuje zniszczenia. Któż z północnych wielmożów odważyłby się złupić gród, w którym przechowywane są święte relikwie? Był to bowiem czas, w którym Skandynawowie byli już w większości ochrzczeni i chociaż potajemnie starzy bogowie jeszcze im w życiu towarzyszyli, to chrześcijaństwo było tu znacznie bardziej obecne niż na słowiańskim Pomorzu.

Nadzieje na pokojowy charakter wizyty wielkiej floty szybko upadły. Gdy mieszczanie wybiegli w stronę nabrzeża, dostrzegli, że spora część miasta jest już otoczona przez ponad pół tysiąca jeźdźców. Zaś od dwóch odnóg fiordu nadpływa ponad 600 wrogich statków, z blisko 30 tys. wojów na pokładach.

Cios w serce

Wydarzenia z roku 1136 opisuje najbardziej znany kronikarz islandzki Snorri Sturluson. Żył na przełomie XII i XIII w. i choć nie był naocznym świadkiem bitwy o Konungahelę, znał potomków uczestników tamtych wydarzeń. Jego relację uznaje się więc za wiarygodną.

Kim byli najeźdźcy? Wyprawą dowodził książę Pomorza Racibor, znany też jako „król morski”. Chociaż był lennikiem polskiego władcy Bolesława Krzywoustego, to jego flota siała postrach na Bałtyku. Zarządzał niezwykle bogatą w owych czasach krainą, zamieszkaną według różnych szacunków przez 500–600 tys. osób. W jego prowincji funkcjonowało kilka dużych miast portowych, z których niektóre (jak Szczecin czy Wolin) miały własne, duże floty. Słowianie z Pomorza żyli jednak w stanie ciągłej rywalizacji z sąsiadami z zachodu – poddanymi cesarza niemieckiego oraz króla Danii – Eryka Godnego Pamięci. W 1135 r. Racibor odparł najazd Duńczyków i skierował na ich stolicę – Roskilde – swoje wojska. Miasto zostało złupione. Podjęta rok później ekspedycja konungahelska nie była rajzą typowo łupieską. Jej podstawowe cele były polityczne. Uderzenie w serce Skandynawii miało wzbudzić postrach wśród tamtejszej ludności i być na tyle dotkliwe dla króla Danii, by nie chciał wejść w sojusz z Niemcami przeciw Pomorzu i Krzywoustemu. Miała być też demonstracją siły i czytelnym komunikatem, że ze Słowianami zadzierać nie warto.

Bitwa i oblężenie miasta

Słowianie pod wodzą Racibora podpłynęli pod wyspę Hisinge, leżącą między dwoma odnogami rzeki Goeta Aelv. Stąd byli jeszcze niewidoczni dla mieszkańców Konungaheli. Od portowego miasta Racibora dzieliło ok. 10 mil. Flota została podzielona na dwie grupy. Większą dowodził Racibor. Mniejsza była pod komendą Dunimysła, siostrzeńca Racibora i księcia Obodrzyców, i Unibora, o którym źródła mówią niewiele. Dunimysł i Unibor wpłynęli we wschodnią odnogę fiordu, stanowiącego ujście rzeki. Z kolei Racibor (którego flota przewoziła również konnych) skierował swoje siły do zachodniej odnogi. Zanim przystąpiono do ataku, zachodnia flota wyładowała na brzeg konnicę. Jeźdźcy szybko otoczyli znaczną część Konungaheli, aby nie dopuścić do masowej ucieczki mieszkańców z bogactwami. Dopiero później przystąpiono do szturmu. Przebieg działań pokazuje, że ekspedycja była doskonale zaplanowana. Zdaniem historyka i pisarza Artura Szrejtera Słowianie musieli wcześniej infiltrować miasto. Szpiedzy prawdopodobnie odwiedzili Konungahelę jako kupcy czy pątnicy.

Gdy miasto zostało otoczone, rozpoczął się atak na nabrzeża. Dowódcy Pomorzan nie przewidzieli jednego – w niedzielne południe w porcie stało wiele załadowanych kupieckich okrętów, które czekały z wypłynięciem do poniedziałku. W czasie ataku stały się one czymś w rodzaju pływających fortyfikacji. I chociaż siły napastników były na tyle duże, że los statków i kupców był przesądzony, to tanio skóry nie oddali. Flota Dunimysła i Unibora odnotowała w tej potyczce bardzo duże straty. Zacięta obrona nabrzeża dała też mieszkańcom czas na ewakuację do ufortyfikowanego grodu. Wtedy też pięć kobiet, znających doskonale okolicę, zdołało wydostać się z miasta i zaalarmować Norwegów z pobliskich osad. Ci dość szybko zorganizowali odsiecz dla oblężonego miasta.

Port i podgrodzie nie miały jednak żadnych szans na utrzymanie. Gdy najeźdźcy opanowali te tereny, a ludność schroniła się w grodzie, walki zostały na kilka godzin wstrzymane, aby wynieść łupy i spalić zabudowania. Gdy domostwa płonęły, a drużynnicy pomorskiego księcia wynosili łupy, Racibor zaproponował tym, którzy byli w grodzie, by poddali miasto. Obiecał, że w zamian zachowają życie i będą mogli opuścić miasto z bronią, odzieniem i swoimi bogactwami. Było to rzadko spotykane w tych czasach rozwiązanie. Skandynawowie nie byli jednak głupi, wiedzieli doskonale, że armię trzeba wyżywić i opłacić, a żołnierz wyrusza z domu nie dla przyjemności, ale po to, aby się wzbogacić. Propozycję „króla morskiego” odrzucono i rozpoczęto ostrzeliwanie Słowian z łuków i obrzucanie ich wszystkim, co było pod ręką. Po raz kolejny wojska Racibora odniosły straty.

Relikwie Krzyża nie dla pogan

Atak na gród rozpoczął się prawdopodobnie w nocy z 9 na 10 sierpnia lub o 10 rano. Straty napastników były duże, tym bardziej że w tym czasie na pomoc konungahelczykom przybyła licząca około tysiąca mężczyzn norweska odsiecz. Norwegowie jednak zostali wybici, a oblężenie kontynuowano. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Racibora w chwili, gdy Skandynawom zaczęła kończyć się broń. W pewnym momencie Unibor spostrzegł, że obrońcy nie rzucają już kamieniami, ale… patykami. Ostatecznie miasto zostało poddane po śmierci jednego z przywódców konungahelczyków – niejakiego Seamunda noszącego przydomek… Pani Domu.

Po kapitulacji najeźdźcy splądrowali miasto, a kilka tysięcy mieszkańców pojmali, by następnie wielu z nich sprzedać na pomorskich targach niewolników. Ciekawy był też los relikwii Krzyża. Choć kościół został splądrowany, a relikwie i ks. Andres stali się osobistym łupem Racibora, to – według relacji Snorriego – w czasie podróży powrotnej miało miejsce niecodzienne zjawisko atmosferyczne, które kronikarz opisuje jako „fala gorąca” i interpretuje jako znak od Boga, który upomina się o zagrabioną i sprofanowaną świętość. Nieustraszeni wojownicy, którzy ledwie przed paru dniami zdobyli ważne miasto, wiedzieli, że z siłami nadprzyrodzonymi zadzierać nie warto, i odesłali Andresa z relikwiami na małej łódce z powrotem.

Ekspedycja konungahelska to jedna z największych wypraw morskich okresu średniowiecza, której dowodził lennik polskiego władcy.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.