Indie - kraj szczęśliwości

Karol Białkowski

publikacja 22.05.2018 13:49

W szczytowym momencie w sierocińcu Balachadi i na osiedlu Valivade mieszkało łącznie ok. 6 tys. osób, głównie kobiet i dzieci. Trafili tu po 1942 r. z Syberii. Od dziś we Wrocławiu wspominają swoją tułaczkę i gościnne Indie.

Indie - kraj szczęśliwości Karol Białkowski /Foto Gość W tegorocznym zjeździe uczestniczy ok. 50 osób. Połowa z nich to emigranci z Kanady, RPA, USA, Irlandii i Anglii. W uroczystościach rozpoczynających wydarzenie brała udział delegacją z ambasadorem Indii w Polsce i konsulem Indii we Wrocławiu.

W stolicy Dolnego Śląska przez tydzień będzie trwał XIX Światowy Zjazd Polaków z Indii z lat 1942-1948. Spotkanie rozpoczęła Msza św. w kościele pw. NMP na Piasku pod przewodnictwem proboszcza, ks. Grzegorza Michalskiego. Następnie, w Hotelu Tumskim, w obecności ambasadora Indii w Polsce oraz Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jana Józefa Kasprzyka, oficjalnie rozpoczęto kilkudniowe spotkanie.

Maria Krupa mówi o sobie "stara Indianka". Po wojnie osiadła w Anglii, w Manchesterze. - Mieszkałam na Wschodzie w miejscowości Wołkowysk k. Białegostoku. Miałam 8 miesięcy w 1941 r., gdy nas wywieźli. To było w czerwcu i zdaje się, że to była ostatnia wywózka. Mój tato był wtedy w więzieniu - opowiada. Gdy w ZSRR powstała Armia Polska gen. Władysława Andersa, na mocy porozumienia Sikorski-Majski rodziny żołnierzy i dzieci-sieroty zostały objęte amnestią i wyruszyły w ślad za wojskiem. - Pierwszy raz z ojcem zobaczyłam się w Pahlewi w Persji (obecnie Iran), gdy miałam blisko 2 lata. Dalej skierowano nas do Karachi (dzisiejszy Pakistan), a później do Valivade-Kolhapur, osiedla zbudowanego przez Hindusów - wspomina.

Wielu żołnierzy z Armii Polskiej gen. Andersa, po zakończeniu swojego szlaku bojowego, trafiło do Anglii. Tam również osiadł tato pani Marii. Wysłał list do swojej żony i córki, by nie wracali do Polski, w której rządzili już komuniści. - W Indiach mieszkaliśmy już wtedy 5 lat, do 1948 r. Wtedy tato ściągnął nas do Anglii. Rząd brytyjski nie miał zbyt wielkiego wyboru i musiał nas przyjąć.

Indie - kraj szczęśliwości   Karol Białkowski /Foto Gość Maria i Czesław Krupowie.

M. Krupa w zjeździe uczestniczy z mężem Czesławem, który przebył trochę inny szlak. Z Syberii nie trafił do Indii, ale do Ugandy, gdzie przebywał również do 1948 r., a następnie trafił do Anglii. Tam się poznali i po kilku latach pobrali. Dziś mają 7 dorosłych dzieci. - W Manchesterze mamy dom polonijny, kaplicę i "polskiego" księdza. Dbamy o polską kulturę - opowiadają. Zaznaczają, że na zjazd światowy przyjechali pierwszy raz. - Spotkałam tu koleżankę ze szkoły, której nie widziałam od 1954 r., a która mieszka w USA - cieszy się pani Maria.

Andrzej Jan Chendyński, prezes Koła Polaków z Indii z lat 1942-1948 podkreśla, że w Polsce żyje jeszcze ok. 80 osób, które przeszły z Syberii aż do Indii za wojskami gen. Władysława Andersa. - Za granicą jest nas jeszcze bardzo wielu - mówi. Zwraca uwagę, że każdego roku odchodzą kolejni. - To są ludzie, którzy mają dziś 80-90 lat - dodaje.

Zaznacza, że podczas zjazdów, które odbywają się co dwa lata, ich uczestnicy chętnie wspominają czas, który spędzili w Indiach. - Dramatycznie było na Syberii, ale gdy dostaliśmy się do Indii, to były one dla nas krajem szczęśliwości. My dziś do Indii podchodzimy z miłością, z sentymentem i z wdzięcznością - wyjaśnia.

Dlaczego tegoroczny zjazd odbywa się właśnie we Wrocławiu? - Generalnie spotykamy się w Polsce, bo nasza Polonia garnie się do ojczyzny. Większość pochodzi z Kresów, ale tutaj też mają rodziny. Drugim ważnym aspektem jest chęć poznawania Polski. Takie spotkania odbywały się dotychczas m.in. w Gdańsku, k. Poznania, k. Białegostoku, czy w Krakowie.

Jan Józef Kasprzyk, szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, zauważa że w losach tych, którzy przyjeżdżają na kolejne zjazdy, polskie losy historyczne widać jak w soczewce. - Tragedia wojenna, często tragedia utraty rodziców, zsyłka na nieludzką ziemię, wyjście z tej ziemi dzięki staraniem gen. Andersa, gościnne Indie, a potem rozsianie po całym świecie, bo niewielu z nich wróciło do Polski. Często tak głęboko wrośli w emigrację, że nie wrócili tu po 1989 r. Ale to, co jest ważne, nigdy nie utracili w sobie wiary w to, że Polska zmartwychwstanie, że Polska jest ich ojczyzną. Często te dzieci, które ojczyzny już nie pamiętały, były po wojnie najlepszymi ambasadorami polskiej sprawy - mówi.

Przytacza swoją rozmowę z jedną z uczestniczek zjazdu, która na stałe osiadła w Republice Południowej Afryki. - Ona w czasie stanu wojennego organizowała pomoc humanitarną dla zniewolonej przez komunistów Polski. To pokazuje, że choć wyjechali z objętej wojną Rzeczpospolitej mając tylko kilka lat, to jednak Polska jest dla nich odniesieniem przez całe życie - dodaje J. J. Kasprzyk, który podczas otwarcia zjazdu wręczył kilku osobom medale "Pro Patria" w podziękowaniu za to, że miłość do Polski pozostała w ich sercach na zawsze.

Indie - kraj szczęśliwości   Karol Białkowski /Foto Gość Fragment wystawy, na której znajdują się archiwalne zdjęcia z z lat 1942-1948 z Indii

Osiedlanie polskiej ludności w Indiach rozpoczęło się w 1942 r. na zaproszenie maharadży Navanagaru - Jam Saheba, który okazał wiele serca i pomocy polskim dzieciom. Przyjmując je w Indiach mówił, że już nie są sierotami, i że on będzie ich ojcem.

Życie w obozach przejściowych, a potem w nowowybudowanych osiedlach  trzeba było organizować od podstaw. Dotyczyło to wyżywienia, zakwaterowani i edukacji. Nauczaniem objętych było  2,3 tys. dzieci i młodzieży. Zorganizowano 5 przedszkoli, 4 szkoły podstawowe, 4 gimnazja i 2 szkoły przysposobienia zawodowego. Na bazie szkół i świetlic rozwijało się też życie kulturalne. W Valivade zbudowano także kościół.

Po 1948 r. osiedla w Indiach zostały rozwiązane. Część ich mieszkańców wróciła do Polski, jednak zdecydowana większość wybrała emigrację po wszystkich kontynentach.