Wygraliśmy, choć nie do końca. Zabrakło sprawiedliwości

Maciej Rajfur

publikacja 01.06.2018 19:59

We Wrocławiu wspominali swoje młodzieńcze lata 80. w opozycji antykomunistycznej. Czy wierzyli wtedy w tak szybki upadek totalitarnego PRL?

Wygraliśmy, choć nie do końca. Zabrakło sprawiedliwości Maciej Rajfur /Foto Gość Prelegenci wracali do wspomnień z działalności w podziemiu antykomunistycznym

Panel dyskusyjny z młodzieżowymi opozycjonistami lat 80. otworzył II Wrocławski Piknik Historyczny.

- Ukształtowały mnie wydarzenia z sierpnia 1980 roku, kiedy jako licealista gdański na własne oczy je wszystkie obserwowałem. Później zastanawialiśmy się z kolegami, czy powstanie Solidarność dla młodych ludzi. I pierwsze, co pomyślałem, gdy powstało Niezależne Zrzeszenie Studentów, to to, że gdy pójdę na studia, zapiszę się właśnie tam - mówił Grzegorz Surdy.

Prelegent dodał, że potem, po wprowadzeniu w stanu wojennego, wiedział, że trzeba walczyć. Czy wierzył w upadek komunizmu w ojczyźnie? - Na pewno marzyłem, pragnąłem, by komuniści padli na kolana po swoim szaleńczym ataku w stanie wojennym. A to się okazało procesem. W żartach mówiliśmy, że musimy dotrwać do upadku komunizmu. Nie było zgody na to, co się działo w Polsce, ale nie wiedzieliśmy, że to stanie się tak szybko - stwierdził G. Surdy.

Jak sam ocenia, w perspektywie kraju niewątpliwie wygraliśmy. Nie ma już przecież totalitarnego komunizmu. A czy Polska przez te prawie 30 lat wykorzystała swoją szansę? - W moim przekonaniu - nie. Wiele rzeczy zostało zmarnowanych. Wiele osób przegrało, wielu umierało w latach 90. i potem w przekonaniu, że Polska nie do końca po upadku komuny się udała - oświadczył G. Surdy.

Ma nadzieję, że nie wszystko zostało stracone, że da się jeszcze wiele odkręcić. - Muszę przyznać, że gdy byliśmy młodymi ludźmi, ta bezkompromisowość na pewno była wyżej postawiona. Nie zastanawialiśmy się nad tym, co z tego będziemy mieli. Kierowały nami zasady etyczne i moralne, a przy tym podejmowaliśmy jakieś ryzyko. Akcje były planowane i przemyślane, a płaciliśmy za nie różne ceny - opisywał.

Zaznaczył, że przyświecała im ideowość i żałuje, że wówczas nie rozmawiali o kształcie przyszłej Polski, ale były ważniejsze sprawy. - Brakowało nam w tym naszym powstaniu takich ludzi, jak generał "Nil" czy Grot-Rowecki. My chcieliśmy walczyć, choć - jak każdy - nie chcieliśmy ginąć. Mieliśmy kamienie i proce, czyli skromne możliwości, i walczyliśmy z milicją, która była dla nas uosobieniem zła - wspominał G. Surdy.

- Pewnie gdybym nie mieszkał w Nowej Hucie, podejrzewam, że nigdy nie miałbym tej fantastycznej przygody, jaką była działalność w Federacji Młodzieży Walczącej - stwierdził Bogdan Rymanowski. Przełomowym wydarzeniem dla niego był 13 października 1982 roku, kiedy Bogdan Włosik zginął po strzale oficera Służby Bezpieczeństwa. - To było dla mnie osobiste doświadczenie. Gdybym wtedy został zatrzymany jako prawie 15-letni chłopak przez zomowców, może bym tutaj nie siedział. Uciekałem z oblężenia wokół kościoła. Zomowcy kazali mi pokazać ręce. Wtedy po raz pierwszy politycznie skłamałem, bo powiedziałem, że mam 13 lat - opowiadał dziennikarz.

Te wydarzenia ukształtowały go jako człowieka, choć nie wie, jaki by był, gdyby wtedy wpadł. Wielu jego kolegów zostało aresztowanych, pobitych, wydalonych ze szkół. - Patrzyłem na swoją działalność opozycyjną jako na pewien obowiązek moralny. Dziś, po tylu latach, żyjemy w zupełnie innym kraju. I na Polskę można patrzeć teraz jak na szklankę - jest do połowy pełna lub do połowy pusta. Ja z natury jestem optymistą. Wtedy nigdy nie marzyłem o tym, że możemy mieć taką wolność, jak dziś - mówił B. Rymanowski.

Zaznaczył, że czymś, co cechowało wszystkich działaczy Federacji Młodzieży Walczącej, była bezinteresowność i to jest coś, co różni ich od wielu dzisiejszych współczesnych działaczy partyjnych. - Wtedy po prostu musieliśmy się sprzeciwić złu, które nas otaczało. I nie robiliśmy tego, żeby uzyskać jakieś korzyści w wolnej Polsce. Mam wrażenie, że dzięki temu uzyskałem kręgosłup moralny. Te kilka lat w opozycji sprawiło, że mogłem się oprzeć pewnym naciskom i presji w latach 90. i po roku 2000 w mediach. Pracowałem w kilku miejscach i w każdym z tych miejsc powstawały konflikty, które mogłyby doprowadzić do tego, że zrobiłbym coś wbrew sobie. Lata w opozycji zadziałały wtedy niczym szczepionka - antywirusowo - tłumaczył.

Jak dodał, być może nie wszyscy dziennikarze są tacy, jak byśmy chcieli, ale takiej wolności słowa nigdy nie mieliśmy. - W naszym pokoleniu panował absolutny kult Szarych Szeregów i mogę powiedzieć że Federacja Młodzieży Walczącej była takim odpowiednikiem Szarych Szeregów dla Solidarności - stwierdził B. Rymanowski.

W jednej ze swoich panelowych wypowiedzi oświadczył, że tak, jak dzisiaj mówimy o Piłsudskim i Dmowskim jako ojcach niepodległości, którzy się różnili, tak będziemy kiedyś mówić o Morawieckim i Frasyniuku.

Kolejny z zaproszonych gości - Maciej Gawlikowski - w roku 1983 zaczął bardziej świadomie patrzeć na totalitarny ustrój PRL. - W 1984 r. związałem się z Konfederacją Polski Niepodległej. Zobaczyłem radykalny antykomunistyczny program, wdrażany za pomocą realnych środków, i uwierzyłem w to. Byłem przekonany, że szlag trafi komunę. Choć przyznam, że gdy Leszek Moczulski mówił wówczas, iż komuna upadnie w ciągu 5-6 lat, to nie byłem przekonany, że tak szybko - zaznaczył.

Na pytanie, czy po 1989 roku wygraliśmy czy przegraliśmy, odpowiedział krótko: - Uzyskaliśmy wolność, ale nie udała się nam sprawiedliwość. To nigdy nie jest tak, że udają się konstrukcje idealne. Wyszło nieźle, choć oczywiście można było to wszystko robić inaczej i szybciej - mówił autor filmów i książek oraz producent telewizyjny.

Zbigniew Jagiełło zwrócił uwagę, że w Rumunii czy Czechach nie było FMW, a na Słowacji Solidarności, a te kraje także wyzwoliły się z komunizmu. To znaczy, że nie liczy się liczba organizacji podziemnych czy ilość wydrukowanego papieru konspiracyjnego. Nie te fakty decydowały o upadku komuny. - Komunizm przegrał ekonomicznie. My w kraju mamy poczucie braku moralnego zwycięstwa przez te zgniłe lata 90., które ciążą na nas wszystkich, na III RP. Nie było jakże potrzebnego marszu zwycięstwa, że wygraliśmy, że oni byli źli, a my byliśmy dobrzy - charakteryzował prezes Zarządu PKO Banku Polskiego.

Jego zdaniem, ciągle w tej historii niewiele mówi się o aspektach gospodarczych. Zmiana ustrojowa, która w Polsce nastąpiła, nie była zasługą młodych opozycjonistów, tylko następstwem wielkich zmian geopolitycznych, a Polacy tę sytuację tylko wykorzystali. - Nie wspomina się w ogóle, że Polska w latach 80. została zdegradowana gospodarczo. Kiedy my zastanawialiśmy się, czy lepiej dodać do farby drukarskiej takiego czy innego odczynnika, świat myślał nad komputerami i tranzystorami. Z perspektywy rozwoju gospodarczo-społecznego komunizm strasznie nas zdegradował i teraz to nadganiamy - analizował działacz Solidarności Walczącej.

Podkreślił, że teraz jesteśmy w okresie dużej przemiany gospodarczej i cyfryzacji. Czy wykorzystamy te nowe możliwości? Podciągniemy na lepszy poziom życia Polaków? Tego nie wiemy. - W moim przypadku największe piętno odcisnął fakt wprowadzenia stanu wojennego, który zniszczył marzenia Polaków. To wywołało we mnie moralny sprzeciw - wspominał Z. Jagiełło. Dodał, że w latach młodości antykomuniści zachwycali się żołnierzami Armii Krajowej, ale nie chcieli ginąć w taki sposób, jak ci bohaterowie.

- Upadek komunizmu przyjąłem z wielką ulgą. Wcześniej miałem trudne sny, budziłem się w nocy spocony, że mnie gonią i dobiegam do ślepej uliczki, z której nie mogę się wydostać. Ja nie chciałem nigdy zostać zawodowym konspiratorem i cieszyłem się, że to się w końcu zakończyło - podsumował prezes PKO BP.