Złączeni z pasją Chrystusa

Monika Łącka

publikacja 07.06.2018 23:17

- Być w miejscach, gdzie o. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski urodzili się i pracowali, to dla mnie wielka łaska - zapewnia s. Berta Hernandez, która była świadkiem uprowadzenia męczenników z Pariacoto.

Złączeni z pasją Chrystusa Monika Łącka /Foto Gość - W ostatnich chwilach o. Zbigniewa i o. Michała dostrzegam wiele podobieństw do ostatnich chwil życia Jezusa - mówi s. Berta Hernandez

Peruwiańska zakonnica od kilku dni gości w Polsce i odwiedza miejsca związane z polskimi franciszkanami zamordowanymi 9 sierpnia 1991 r. w Peru. 7 czerwca, w liturgiczne wspomnienie błogosławionych męczenników, spotkała się z mieszkańcami Krakowa, by opowiedzieć, co wydarzyło się tamtej pamiętnej nocy.

- Dziś po raz pierwszy zobaczyłam tutaj ich zakrwawione koszule. To było bardzo poruszające, bo ostatnio widziałam je, gdy do naszej wioski zostały przyniesione ciała o. Michała i o. Zbigniewa. A gdy podczas Mszy św. słuchałam homilii, oni stanęli mi przed oczami, jak nauczali ludzi, wśród których pracowali. Nigdy się nie wywyższali, ale dali się zaakceptować - wspomina s. Berta. - Oni o prostu byli dla ludzi, oddali się im - o. Zbigniew chętnie kopał studnie, a o. Michał lubił grać z młodzieżą w piłkę. Dzięki ich prostocie, bezpośredniości i pogodzie ducha Peruwiańczycy nazywali ich "radosnymi franciszkanami" - dodaje.

Ostatniego dnia przed śmiercią o. Michał był właśnie z młodzieżą, a o. Zbigniew spotkał się z mieszkańcami gór, którzy zeszli do wioski, by odbyć dzień skupienia. - Kiedy wyruszyli w drogę powrotną, zostałam z o. Zbigniewem, by posprzątać, a potem poszłam do swojego klasztoru i miałam wrócić na Mszę św. o godz. 19. Idąc wieczorem do kościoła, dowiedziałam się, że w wiosce są terroryści. Postanowiłam pobiec, by ostrzec ojców - opowiada zakonnica.

O. Strzałkowski nie przejął się jednak wiadomością, bo terroryści już nieraz bywali w Pariacoto. Podobnie zareagował o. Tomaszek. Jednak gdy odprawiali Mszę św., cały czas patrzyli w stronę drzwi kościoła.

Po Eucharystii miało odbyć się spotkanie z katechistami. - Nagle usłyszałam mocne pukanie w bramę klasztoru. Pobiegłam, by ostrzec ojców, że jesteśmy otoczeni i wtedy usłyszałam pukanie i przy drugich drzwiach. Stało przy nich dwóch chłopców z jedną z sióstr zakonnych. Chciałam im powiedzieć, żeby nie otwierali, ale nie zdążyłam. Za drzwiami zobaczyłam kilkunastu ubranych na czarno mężczyzn. Mieli zasłonięte twarze - mówi s. Berta.

Wtedy wyszedł do nich o. Zbigniew, po chwili także o. Michał. Terroryści związali ich i zapytali, gdzie są samochody i kluczyki. - Pytałam, dlaczego wiążą ojców, przecież nie są niebezpieczni. Zadawałam też dużo innych pytań, co bardzo nie podobało się terrorystom. Wyprowadzili ojców i auta. W jednym z nich był o. Michał, do drugiego wepchnęli o. Zbigniewa. Udało mi się tam wślizgnąć i dopytywałam, gdzie jedziemy - opowiada zakonnica.

Na zakręcie zobaczyła w końcu pierwsze z aut, z którego terroryści wyciągnęli o. Michała i wrzucili go wręcz do samochodu, w którym była wraz z o. Zbigniewem. Włożyli również do niego duży galon z benzyną. - Przestraszyłam się, bo domyślałam się już, że chcą dokonać sądu. Przywódca terrorystów zarzucał ojcom, że usypiają naród i wykorzystują ludzi, mówiąc im o pokoju i głosząc Dobrą Nowinę, czyli religią - opium dla ludu - opóźniają ich rewolucję. Ojcowie nie mówili wiele, a gdy odpowiadali, robili to ze spokojem, czym rozwścieczali napastników - wspomina s. Berta.

Gdy w pewnym momencie chcieli rzucić granaty w stronę wioski, odważnie powiedziała, że przecież chcą bronić biednych ludzi, a nie zabijać. Wtedy dostrzegł ją przywódca i kazał wysiąść z auta. - Sprzeciwiłam się. O to, bym wyszła z auta, dwukrotnie poprosił też o. Zbigniew. Chciałam zostać z ojcami, ale jeden z terrorystów wypchnął mnie karabinem. Szybko odjechali, a gdy przejechali przez most, podpalili go. Mogłam już tylko wrócić do wioski, by powiedzieć, co się stało - opowiada s. Hernandez.

Gdy dotarła do Pariacoto, prosiła mężczyzn, by wyruszyli szukać miejsca, w które ojcowie zostali wywiezieni. Wtedy z oddali dało się usłyszeć cztery strzały... Jeszcze tej samej nocy dwóch mieszkańców Pariacoto odnalazło ciała o. Zbigniewa i o. Michała. Wtedy miejscowy biskup został powiadomiony o tragedii.

- Zastanawiałam się, dlaczego tak musiało się stać i dostrzegłam podobieństwo między ostatnimi chwilami życia Jezusa i naszych ojców. Zostali pojmani po odprawieniu Mszy św., jak Chrystus po ostatniej wieczerzy. Odbył się nad nimi niesprawiedliwy sąd, zostali wyprowadzeni za miasto, na wzgórze, jak Jezus na Golgotę. Podczas swojej pasji byli złączeni z pasją Chrystusa. Ich śmierć sprawiła w końcu, że stali się błogosławieni - zauważa s. Berta.

Tłumaczy też, dlaczego do ostatniej chwili chciała być z ojcami: - Byli zakonnikami, a ja zakonnicą, więc czułam się zobowiązana, by być. Przyjechali z Polski, by pomagać ludziom, służyć im, dlatego czułam, że powinnam być przy nich w tym czasie próby. Przyjechali czynić dobro, a dostali zło, czułam więc do nich wdzięczność. Byli pokornymi ludźmi miłosierdzia i tego wszystkich uczyli - zaznacza zakonnica.