Gdzie wola, tam droga

Jan Drzymała

publikacja 24.03.2010 00:00

Na szlaku z Dingboche do Chukung stoi tybetański czorten. Przypomina o Polakach – bohaterach południowej ściany Lhotse. Najwybitniejszy z nich pochodził z Katowic.

Gdzie wola, tam droga Andrzej Heinrich/Wiosna1980/Wikipedia Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok podczas wejścia na Mt. Everest w 1980 roku. Zdjęcie z domeny publicznej. Źródło: Zbigniew Kowalewski; Andrzej Paczkowski (1986). Mount Everest - Dzieje zdobycia i Podboju, 178, Warszawa: Wydawnictwo Sport i Turystyka.

Jerzy Kukuczka, legenda światowego himalaizmu. Ślązak z krwi i kości urodził się 24 marca 1948 roku w Bogucicach. Sercem również góral, bo jego rodzina pochodziła z Istebnej, w październiku 20 lat temu wyruszył na wyprawę, z której nie było mu dane wrócić. Zginął w ścianie, która była jego marzeniem. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, kiedy w 1979 stanął u jej podnóża i rozpoczął podbój Himalajów. – Jak Jurek i Andrzej Czok zobaczyli tę ścianę, od razu stwierdzili, że trzeba tamtędy atakować, niestety, nie było zezwolenia – opowiada Ignacy Nendza, uczestnik wyprawy, który znał Jerzego Kukuczkę praktycznie od dziecka.

„Houk”

Poznali się w tzw. Alpach Wełnowieckich. Ten pofałdowany teren ze zwaliskami po biedaszybach był miejscem zabaw. Ignacy Nendza pochodzący z Wełnowca miał właśnie zbiórkę drużyny harcerskiej. Podeszło trzech chłopców. Jeden przebrany za Indianina. – To był Jurek – wspomina Ignacy Nendza. Zbiórka się skończyła, każdy poszedł w swoją stronę, ale po dwóch latach znów się spotkali. – Jurek przyszedł uczyć się zawodu w Zakładach Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych w Katowicach. Poznałem go od razu i pozdrowiłem po indiańsku: „houk” – wspomina I. Nendza. – Domagał się zawsze takiej pracy, w której mógłby się wyżyć, więc kazałem mu kuć. Mógł walić młotem cały dzień – opowiada Ignacy Nendza.

Gdzie wola, tam droga   Jan Drzymała Ignacy Walenty Nendza Jerzy Kukuczka i Ignacy Nendza działali wspólnie w harcerstwie. Jerzy Kukuczka wstąpił też do Harcerskiego Klubu Taternickiego. Tam uczył się wspinaczki. Potem Kukuczka z Ignacym Nendzą wspinali się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i w Tatrach. – Był silny, wytrzymały i zwinny. Te trzy cechy dobrego wspinacza rozkładały się u niego bardzo harmonijnie. Nieraz potrafił zaskakiwać innych wspinaczy. Kiedyś Jurek z Piotrem Skorupą w ciągu jednego popołudnia wspięli się na przewieszoną skałę zakończoną kapeluszem, przylegającą do muru zamkowego w Olsztynie. Następnego dnia rano wybuchła z tego powodu afera, bo grupa wspinaczy z Częstochowy miała pretensje, że od 3 miesięcy oblegają tę skałkę, a tu jakichś dwóch Hanysów im ją „wykosiło” – relacjonuje Ignacy Nendza. W końcu śląscy wspinacze ruszyli w wyższe góry.

Pokonał siebie

– Jurek na początku miał problemy z aklimatyzacją – wspomina I. Nendza. Podczas wyprawy na Mount McKinley – najwyższy szczyt Ameryki Północnej – Kukuczka doznał dość poważnych odmrożeń. Kiedy w 1976 r. wziął udział w wyprawie na Kohe Tez (Hindukusz), chorował i zamiast atakować szczyt, leżał w namiocie. W trakcie akcji górskiej zdarzył się wypadek. Trzech wspinaczy spadło lodospadem kilkaset metrów. Chory Kukuczka dowiedział się o tym i popędził na ratunek. – Odcinek, który normalny śmiertelnik robi w trzy dni, on zrobił w ciągu dnia. Dotarł do Putgar, gdzie rosły pierwsze drzewka. Ściął kilka, zaniósł je na miejsce wypadku. Zrobiono z nich nosze i przetransportowano rannych do bazy. Żyją do dziś – opowiada Ignacy Nendza.

Trudności nie zniechęcały Jerzego Kukuczki. W 1978 stanął na najwyższym szczycie Hindukuszu Tirich Mir (7692 m n.p.m.). Rok później zaczęła się jego przygoda z Koroną Himalajów (tabelka). Zaczął od Lhotse. Jako że nie otrzymali z Andrzejem Czokiem zezwolenia na atakowanie południowej ściany, szli drogą klasyczną. Górę liczącą ponad 8500 m n.p.m. zdobyli bez tlenu. Później padały kolejne ośmiotysięczniki. W 1980 roku nową drogą Mt. Everest, rok później Makalu. Zdobywanie Korony Himalajów zakończył jako drugi człowiek na świecie w 1987 roku. Zajęło mu to 8 lat. Reinholdowi Messnerowi zdobycie 14 ośmiotysięczników zajęło lat 16. Co więcej, Kukuczka zrobił to w dużo lepszym stylu – bez tlenu, nowymi drogami lub bez zakładania stałych obozów. Z ostatniego – Sziszapangmy – zjechał na nartach. – Załoga w bazie przygotowała mu z tej okazji 14 klusek śląskich, które bardzo lubił. W każdej z nich była umocowana chorągiewka z nazwą jednego szczytu. Reinhold Messner z kolei przysłał Jerzemu telegram, w którym napisał „Nie jesteś drugi. Jesteś wielki” – mówi żona Jerzego Kukuczki Cecylia.

 

Wymodlić szczyt

- Jurek opowiadał, że Makalu to była jego wymodlona góra – mówi I. Nendza. – Jeszcze na Evereście Kukuczka dogadał się ze swoim ówczesnym partnerem wspinaczkowym Wojciechem Kurtyką, że najlepiej byłoby zdobywać ośmiotysięczniki w stylu alpejskim. Nie chcieli zakładać stałych obozów, ale cały potrzebny sprzęt nosić ze sobą i biwakować tam, gdzie dojdą - tłumaczy. Wraz z Alexem McIntyrem wprowadzili ten plan w życie na Makalu. Chcieli zdobyć górę dokładnie w linii spadku tzw. diretissimą. – Przebili się przez pionowe skały i lody. Byli już właściwie w obrębie kopuły szczytowej, ale to już trwało dwa tygodnie. Przez ten czas wisieli w ścianie, a ostatniego dnia zrobili zaledwie 20 metrów, bo takie były trudności. Postanowili się wycofać. McIntyre pojechał do Anglii, a Kurtyka stwierdził, że będzie wspierał Jurka z namiotu. Kukuczka wyruszył samotnie po półtora dnia odpoczynku w bazie – mówi I. Nendza.

O czwartej nad ranem Jerzy Kukuczka ruszył w stronę szczytu. Pogoda była nie najlepsza, ale szedł cały dzień. Stwierdził, że jeśli pogoda się nie poprawi następnego dnia, to schodzi. Kiedy rano się obudził, na niebie było trochę chmur, więc postanowił dłużej pospać, skoro i tak schodzi. – Obudził się około południa, a tu „lampa”. Słońce świeciło, więc stwierdził, że nie może schodzić. O zmroku znowu postawił namiot. Wtedy już wydawało mu się, że ktoś z nim idzie. Gdzie wola, tam droga   Jan Drzymała Chorągiewki oznaczające wszystkie 14 szczytów Korony Himalajów, które zdobył Jerzy Kukuczka Gotował dla dwóch, kiedy rano się budził, nie wstawał, bo wydawało mu się, że jego towarzysz jeszcze śpi. Zmagając się ze zmęczeniem, czwartego dnia samotnej wędrówki stanął na wierzchołku Makalu. Potem mówił, że w czasie tej wspinaczki odczuwał niesamowity kontakt z Opatrznością – podkreśla. I. Nendza.

Jerzy Kukuczka o szczęście w górach modlił się przed i po wspinaczce. – W górach czuł obecność Boga. Czuł, że jest blisko Niego. Zauważył nawet, że ludzie, którzy nigdy nie chodzili do kościoła, nie wierzyli w Boga, tam w górach się modlili – opowiada Cecylia Kukuczka, żona himalaisty. – W górach człowiek czuje się taki mały… Kiedy widzi ogromne Himalaje, jest taką maleńką mróweczką i myśli: „kim ja właściwie jestem na tym świecie”? Tam, kiedy jest się samemu, myśli się o Bogu i jest się bliżej Niego – dodaje.

Korona Himalajów według Kukuczki

Gdzie wola, tam droga   Jan Drzymała Medal olimpijski przyznany Jerzemu Kukuczce w Calgary w 1988 roku 4 października 1979– Lhotse – styl alpejski, bez tlenu

19 maja 1980– Mt. Everest – nową drogą

15 października 1981– Makalu – nową drogą, solo, bez tlenu, stylem alpejskim

30 lipca 1982– Broad Peak – drogą klasyczną, styl alpejski

1 lipca 1983– Gasherbrum II – nową drogą, bez tlenu, styl alpejski

23 lipca 1983– Gasherbrum I – nową drogą, bez tlenu, styl alpejski

21 stycznia 1985– Dhaulagiri – pierwsze zimowe wejście

13 lutego 1985– Czo Oju – zimowe wejście południową ścianą, bez tlenu

13 lipca 1985– Nanga Parbat – nową drogą, bez tlenu

11 stycznia 1986 – Kanczendzonga – pierwsze zimowe wejście, bez tlenu

8 lipca 1986– K2 – nową drogą, której nikomu nie udało się jeszcze powtórzyć – styl alpejski, bez tlenu

10 listopada 1986– Manaslu – nową drogą, styl alpejski, bez tlenu

3 lutego 1987– Annapurna – pierwsze zimowe wejście, bez tlenu

18 września 1987– Sziszapangma – nową drogą, styl alpejski, bez tlenu, zjazd na nartach

Góry zostawiał za progiem

Jerzy Kukuczka w 1974 leczył odmrożony w czasie wyprawy na Mt. McKinley palec. – Wtedy miał czas się ożenić – żartuje Ignacy Nendza. – W tym czasie postanowiliśmy się pobrać, a poznaliśmy się już cztery lata wcześniej. Ujął mnie jego spokój – opowiada Cecylia Kukuczka. – Zawsze miał takie dobre, łagodne, zamyślone oczy – wspomina.

W tamtych czasach o himalaizmie i alpinizmie niewiele się mówiło. Na topie była piłka nożna. Dopiero poznając Jerzego Kukuczkę, pani Cecylia weszła w świat ludzi gór. – Kiedy byłam młoda i kiedy on miał na to czas, jeździłam z nim w skałki. To było jeszcze zanim ruszył w Himalaje. W góry wysokie nigdy mnie nie wziął. Bardzo chciałam je zobaczyć. Widziałam je na zdjęciach, na przeźroczach, ale nie mogłam sobie wyobrazić, jak tam jest. Chciałam jechać z mężem do bazy, ale nigdy mnie nie wziął, bo mówił, że w górach kobiety rozpraszają – uśmiecha się . Opowiada, że kiedyś nawet poleciała do Katmandu. Umówili się z mężem, że pójdą na trekking pod Annapurnę. Niestety, Jerzy Kukuczka był wtedy na Manaslu. Była zła pogoda i wyprawa się przedłużała. Ze spotkania nic nie wyszło.

Gdzie wola, tam droga   Jan Drzymała Cecylia Kukuczka prezentuje koszulkę, którą jeden z Szerpów wyhaftował na pamiątkę wyprawy na Lhotse w 1989 r W ramach przygotowań do wypraw pani Cecylia robiła mężowi na drutach ciepłe wełniane skarpety. Kiedy wyjeżdżał, zaczynały się długie godziny, dni, tygodnie, a nawet miesiące nerwowego oczekiwania. – To były bardzo ciężkie chwile. Wtedy nie było takiego kontaktu jak dziś. Listy dochodziły dopiero, kiedy mąż był w domu. Nie mieliśmy żadnych wiadomości. Czekaliśmy tylko na jakieś wiadomości w radiu czy w telewizji, bo wiedzieliśmy mniej więcej, kiedy mają atakować szczyt. Dla nas to było tym bardziej trudne, że w tamtym czasie ginęło bardzo dużo ludzi, więc cały czas byłam myślami w górach – opowiada. Chociaż godziny mijały coraz wolniej, a czas oczekiwania dłużył się niemiłosiernie, Cecylia Kukuczka nigdy nie wymagała od męża, by wybierał: rodzina czy pasja. – Bardzo chciałam, żeby przestał się wspinać w takich ekstremalnych warunkach, żeby może odpuścił. Z drugiej strony, góry były jego wielką miłością. Nie mogłam mu tego odebrać . Nie wyobrażam sobie, co by się z nim stało, gdyby mu zabrać to szczęście i świat, w którym czuł się najlepiej – mówi.

Kiedy już Jerzy Kukuczka wracał do domu, niewiele opowiadał o wyprawach. Trzeba było raczej wydzierać z niego informacje. Pewnie nie chciał martwić rodziny. Nigdy nie mówił o wypadkach. Chłonął każdą chwilę ze swoimi synami. – Kiedy już był w domu, robił wszystko, żeby być z dziećmi. Przywoził im mnóstwo prezentów: zabawki, potem jakieś gry z zachodu, których u nas wtedy nie było. Rekompensował tym swoją nieobecność. Zazwyczaj wspólnie jeździliśmy do domu jego rodziców do Istebnej, gdzie było mniej dziennikarzy. Jerzy uczył wtedy dzieci jeździć na nartach, na saneczkach. Spędzał z nimi bardzo fajne chwile – opowiada C. Kukuczka.

Synowie odwdzięczali się ojcu. Kiedy wyjeżdżał dawali mu maskotki i zabawki na pamiątkę. Na Makalu wniósł plastikową biedronkę. Oficer łącznikowy, który opiekował się jego wyprawą, nie mógł uwierzyć, że Kukuczka samotnie zdobył górę. Długo nie uznawano tego wejścia. Dopiero po roku Koreańczycy znaleźli na szczycie Makalu zostawioną przez Kukuczkę biedronkę. Nie wiedzieli, co to jest. Stwierdzili, że znaleźli czerwonego żółwia. Wtedy sceptycy uwierzyli, że Jerzy Kukuczka rzeczywiście samotnie stanął na szczycie tego ośmiotysięcznika.

Lhotse 1989

Po zdobyciu Korony Himalajów Jerzy Kukuczka nie spoczął na laurach. Mógłby. W 1988 roku podczas igrzysk w Calgary otrzymał srebrny medal olimpijski. Odebrał go z dumą. Reinhold Messner wtedy otrzymał taki sam, ale widocznie poczuł się srebrem urażony, bo nie odebrał odznaczenia. – Jerzy Kukuczka stworzył pierwsze igrzyska w Himalajach – mówi Ignacy Nendza. – W ten sposób na stałe zapisał się w historii światowego himalaizmu – dodaje. Ambicja pchała Kukuczkę ku nowym wyzwaniom. Od dawna marzył o niezdobytej dotąd południowej ścianie Lhotse. Okazja nadarzyła się w 1989 roku. To nie był dobry rok dla polskiego himalaizmu. W maju na stokach Mt. Everest zginęło kilku czołowych polskich wspinaczy: Andrzej „Zyga” Heinrich, Wacław Otręba, Mirosław “Falco” Dąsal, Eugeniusz Chrobak  i Mirosław Gardzielewski. – Po tej tragedii wielu odradzało Kukuczce podejmowanie tego wyzwania – mówi Ignacy Nendza. Było ciężko skompletować skład. Jak wspomina Ryszard Pawłowski, który atakował z Kukuczką południową ścianę Lhotse w 1989 roku, nawet na samej wyprawie trudno było namówić kogoś do ataku szczytowego. Mimo trudności Kukuczka się nie poddawał. Gdzie wola, tam droga   Jan Drzymała Ryszard Pawłowski, partner ostatniej wspinaczki Jerzego Kukuczki – Jurek był bardzo ambitny, a południowa ściana Lhotse leżała nam bardzo na sercu. Polacy bardzo chcieli ją zdobyć, bo nie miała jeszcze żadnego przejścia – wspomina R. Pawłowski. – Wszystko wskazywało na to, że mamy szansę, bo pogoda była dobra. Wierzyliśmy, że uda się tę ścianę zdobyć – mówi. Jerzy Kukuczka stawiał sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Chciał zdobyć Lhotse w wielkim stylu. Wraz z Ryszardem Pawłowskim zdecydowali się też na pewne ryzyko, ale trudno nie ryzykować w tym sporcie. – Wspinaliśmy się na bliźniaczej (połówkowej) linie, która powinna być złożona na pół. Wspinacze powinni być związani taką podwójną liną. Tylko przy zjazdach wykorzystuje się całą długość liny. Chcieliśmy się poruszać szybciej i nie zakładać stanowisk co 40 m, ale co 80 na długość liny. To nam ułatwiało sprawę, bo nie jest łatwo w tamtym terenie zakładać stanowiska. Ryzyko było większe, ale zespół poruszał się szybciej. A ryzyko i tak było ogromne – zapewnia Ryszard Pawłowski. W pewnym momencie Pawłowski idący jako drugi zauważył, że Jerzy Kukuczka zsuwa się z płyty pokrytej śniegiem. Był na niecałą długość liny nad swoim partnerem. – Przeloty, które wydawało mi się, że zakładał, puściły, a lina przerwała się na jakimś ostrym ostępie skalnym nade mną. To najprawdopodobniej uratowało mi życie – opowiada Ryszard Pawłowski. Tragedia rozegrała się około 8300 m n.p.m. Jerzy Kukuczka runął w przepaść w momencie, kiedy wydawało się, że wspinacze już zbliżają się do momentu przedarcia się na łatwiejszy teren i drogę prowadzącą bezpośrednio na szczyt.

Po wypadku Pawłowski nawet nie mógł zawiadomić bazy, bo Jerzy Kukuczka spadł razem z radiotelefonem. Musiał sam w bardzo trudnym terenie radzić sobie z zejściem bez asekuracji. Korzystał tylko z tych lin poręczowych, które zostawiali w drodze na szczyt. – Wiedziałem wtedy, że walczę o swoje życie i nikt mi nie pomoże, więc co było robić? Nie miałem innego wyjścia,. Mogłem czekać, aż zamarznę, albo schodzić – opowiada. Kiedy był już na dole, wraz z kolegami pochowali Jerzego Kukuczkę u stóp ściany.

„Gdzie wola, tam droga”

– W czasach komunistycznych, gdy o wszystko było ciężko, a ludzie tkwili w schematach, które hamowały ich potencjał,  ojciec potrafił realizować swoją oderwaną od rzeczywistości pasję i robił to w sposób mistrzowski – opowiada Wojciech Kukuczka, fotografik, syn Jerzego. – Potrafił dojść do niesamowitego poziomu. Przypłacił to życiem, ale przecież wszyscy umrzemy, a o nim będzie się pamiętało przez wiele lat – dodaje.

Pamięć o Kukuczce trwa. Namacalnym świadectwem tego jest czorten, który stanął przy południowej ścianie Lhotse. W październiku 2009 r., dokładnie 20 lat po śmierci himalaisty, jego przyjaciele zorganizowali trekking pamięci Kukuczki. Wraz z żoną himalaisty i jego synem Wojtkiem dotarli do czortenu. – Samolotem dolecieliśmy do Lukli i stamtąd mieliśmy iść pieszo. Kiedy wylądowaliśmy w Lukli, deszcz zaczął strasznie lać. Szliśmy jeden dzień – leje. Szliśmy drugi – leję. Patrzę w niebo, na góry i mówię „Jurek, taki kawał świata do Ciebie przyjechaliśmy, a ty nam taką pogodę sprawiłeś”. Nie uwierzycie, ale na trzeci dzień zaświeciło słońce i już do końca przez dwa tygodnie było pięknie – opowiada żona Jerzego Kukuczki. Przyjaciele i rodzina zamontowali na czortenie tablicę z napisem „Lhotse South Face Heroes” (Bohaterowie południowej ściany Lhotse). – Wcześniej na czortenie była tylko tablica „In memoriam” z nazwiskami trzech Polaków i datami śmierci: Rafał Chołda 25 X 1985, Czesław Jakiel 15 IX 1987 i Jerzy Kukuczka 24 października 1989. Wszyscy oni zginęli, próbując zdobyć tę ścianę – tłumaczy Wojciech Kukuczka. – Nie mamy tutaj żadnego grobu Jerzego. Jest tylko tablica na placu kościelnym, więc chcę przynajmniej raz na 10 lat jechać pod południową ścianę Lhotse do Jurka, być blisko niego. W tym roku udało mi się podejść bardzo blisko. Byłam szczęśliwie, bo mogłam sobie z nim porozmawiać – opowiada Cecylia Kukuczka. – Mnie to bardzo uspokaja. Czuję, że jestem blisko niego. To jest mi bardzo potrzebne od czasu do czasu, bo kiedy się nie widziało zwłok, nie ma grobu, to ciągle nie chce się wierzyć w to, co się stało. Człowieka nie ma, ale ciągle się wydaje, że on ciągle gdzieś w górach istnieje, że jest – dodaje.