publikacja 21.06.2018 00:00
O aktorstwie, sporcie i historii opowiada Przemysław Babiarz.
jakub szymczuk /foto gość
Piotr Legutko: Jak to jest zaśpiewać w opolskim amfiteatrze?
Przemysław Babiarz: Najtrudniejsza była chyba sama decyzja. Bo to jest tak: człowiek w pewnym momencie się godzi, że nie będzie już wykonywał swojego wyuczonego zawodu, bo tak mu się ułożyło życie. A potem nagle trafia się okazja, by jednak coś związanego z tym zawodem zrobić. Takie szanse trzeba bardzo ostrożnie wykorzystywać. W ciągu 20 lat zostałem w końcu poważnym sportowym komentatorem, więc syn mnie przekonuje: tato, ty już się nie musisz tak wygłupiać. A potem przychodzi propozycja… I rozbudza tę naturalną u aktora potrzebę, by wyjść i zaśpiewać.
Nawet dla aktora regularnie wykonującego swój zawód wejście na opolską scenę wiąże się ze stresem.
To prawda, rozmawiałem z koleżankami występującymi w tym samym koncercie i niektóre tak bardzo się denerwowały, że trzeba było je trzymać za rękę. A potem wychodziły i pięknie śpiewały, ale wiem, jak dużo je to kosztowało. Trema… Znam wszystkie objawy tej choroby. W porównaniu z próbami podczas koncertu ona mnie też podżerała, a schodząc ze sceny, miałem mieszane uczucia.
Czy to ze względu na fakt, że nieuchronnie musiałeś być porównywany z Wiesławem Gołasem, niezrównanym interpretatorem piosenki „W Polskę idziemy”?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.