San Giovanni Rotondo

Witold Kociński

publikacja 15.10.2003 08:19

Idea budowy "Domu Ulgi w Cierpieniu" narodziła się w sercu prostego brata kapucyna, który urodził się 25 maja 1887 roku jako Francesco Forgione w Pietrelcinie, w prowincji Benevento.


Półwysep Gargano. Nadchodzi wieczór. Mijamy spalone słońcem góry - czarne wierzchołki, im niżej, tym jaśniejsze odcienie brązów, beżów i czerwieni. Wokół wyrwane w ziemi dziury kamieniołomów. Tegoroczne lato dało się we znaki mieszkańcom całej Europy. Uschnięte drzewa. Jedynie gaje oliwne cieszą oczy srebrzystą zielenią. Gwałtownie skręcamy i wjeżdżamy w... górę. Jest droga - z daleka zupełnie niewidoczna. Wije się wyschniętą doliną. Nigdzie śladu źródła czy strumyka. Serpentyna pnie się coraz wyżej. Każdy wypatruje celu naszej podróży - San Giovanni Rotondo. Wjeżdżamy do pięknie oświetlonego miasteczka. To San Marco. W ciemnościach docieramy do San Giovanni Rotondo. Na mijanym hotelowym budynku wielki portret św. Ojca Pio. Jesteśmy na miejscu. Przed nami przyczepiony do góry, rozjaśniony setkami świateł, słynny szpital Ojca Pio, czyli „Casa Sollievo della Sofferenza”.

Idea budowy „Domu Ulgi w Cierpieniu” narodziła się w sercu prostego brata kapucyna, który urodził się 25 maja 1887 roku jako Francesco Forgione w Pietrelcinie, w prowincji Benevento. Był piątym z ośmiorga dzieci w rodzinie chłopskiej. Od wczesnych lat pomagał rodzicom w pracy na roli. Od dzieciństwa był bardzo pobożny. Zdobywanie wiedzy nie przychodziło Franciszkowi łatwo, lecz udało mu się zdać egzamin do nowicjatu. Po ukończeniu piętnastu lat wstąpił do zakonu kapucynów i przyjął imię Pio. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1910 roku. Był bardzo chorowity. Z tego też powodu z woli przełożonych często wracał do rodzinnej wioski. Dłużej lub krócej przebywał w różnych klasztorach prowincji Foggia. W 1916 roku został wysłany do San Giovanni Rotondo, i tutaj, 20 września 1918 r., na dłoniach, stopach i boku został naznaczony stygmatami.

Padre Pio zdobył niezwykłą sławę na całym świecie. Było to dla niego utrapieniem, próbą pokory, ale owocowało gorliwością posługi: wyjątkowa celebracja Mszy św., wielogodzinna służba w konfesjonale. Napominał o znaczeniu modlitwy i sam dawał przykład pobożnego życia. Nękano go przesłuchaniami, aby sprawdzić autentyczność stygmatów. Ograniczano w pełnieniu posługi kapłańskiej. Ojciec Pio wszystkiemu poddawał się z pokorą. Przypomnijmy słowa Jana Pawła II: „Na twarzy Ojca Pio jaśniał blask zmartwychwstania. Jego ciało, naznaczone stygmatami, było świadectwem głębokiej więzi między śmiercią a zmartwychwstaniem, cechującej tajemnicę paschalną. Dla świętego z Pietrelciny uczestnictwo w męce było doświadczeniem szczególnie dojmującym: specjalne dary, jakie zostały mu udzielone, oraz towarzyszące im cierpienia wewnętrzne i mistyczne sprawiały, że przeżywał udręki Chrystusa całym sobą i w każdej chwili, z niezmienną świadomością, że Kalwaria jest górą świętych”.
Ojciec Pio zmarł w opinii świętości w nocy 23 września 1968 r., w wieku 81 lat. W przededniu śmierci z jego ciała zniknęły stygmaty. Po pogrzebie San Giovanni Rotondo pozostało miejscem nieustannych pielgrzymek. Zostawił po sobie wielkie dzieła - przede wszystkim tysiące ludzi, którzy wrócili na łono Kościoła, i to jest największy cud ukochanego przez miliony Świętego.


Najdroższe dziecko św. Ojca Pio, „Dom Ulgi w Cierpieniu”, gdzie nie tylko wspaniali lekarze i najnowocześniejsza aparatura służą chorym, ale przede wszystkim kapłani dbają o ich potrzeby duchowe, stale się rozwija - dzisiaj jest tu około 1000 łóżek. Zwiedzam go w towarzystwie polskich lekarzy. Ogromne, czyste przestrzenie korytarzy. Do sal chorych nie zaglądamy - nie wypada wszak nieproszonym gościom wkraczać w intymny świat cierpiących ludzi. Chodzimy po śladach świętego Kapucyna. Duże wrażenie robi kaplica w najstarszej części szpitala. Tutaj odprawiał Mszę św., pewnie też spowiadał - czym zasłynął na całym świecie. Doktor Janusz z Byczyny przygląda się detalom. Pragnie odtworzyć tę kaplicę w swoim hospicjum.

Wymarzony przez Ojca Pio już w 1957 roku dom opieki dla ludzi w podeszłym wieku znajduje się kilkaset metrów od klasztoru. Te „dzieła” stale się rozrastają pod czujną opieką świętego patrona i założyciela. Wspierają je liczne wydawnictwa - czasopisma i książki. Kontynuacją drogi przemiany duchowej, do której wzywał Święty, są m.in. kapucyńskie grupy modlitewne.

Coraz liczniejsze tłumy codziennie tutaj ściągają, aby zobaczyć miejsca, w których przebywał charyzmatyczny zakonnik. U stóp „Casa Sollievo” wyrosło pielgrzymie miasteczko - hotele, sklepy, kawiarnie. - Patrz - pokazuje mi Piotr, który zwiedzał San Giovanni Rotondo w 1996 roku - tutaj było pole (dzisiaj jest centrum handlowo-usługowe), a tam (dzisiaj stoją domy w zwartej zabudowie) w ogóle nic nie było. Taki ugór...

W podziemiach bazyliki Matki Bożej Łaskawej grób Ojca Pio. Prosta tumba za metalowym ogrodzeniem. Wszędzie świeże kwiaty i rozmodleni pielgrzymi. - Całkowicie oddał się Bogu. Powiadają, że gdyby był zdrowy, zrobiłby więcej. Nie dyskutujmy z Bogiem. Taką misję mu powierzył. Nie żył dla siebie, żył dla innych. Przychodzili ludzie utrudzeni - on ich pocieszał. Był pokorny. Czasem krzyknął, zdenerwował się, ale i Chrystus czasem się denerwował, choćby na faryzeuszy. Nie lękajmy się bycia cichymi, pokornymi. Ostatni będą pierwszymi - notuję słowa wypowiadane przez naszego opiekuna duchowego ojca Ludwika, paulina.

Charyzmatyczny spowiednik został beatyfikowany 2 maja 1999 r., a następnie kanonizowany 16 czerwca 2002 r. przez Jana Pawła II. Uroczystość ta zgromadziła w Rzymie około 300 tys. wiernych z całego świata, gdyż kult Świętego błyskawicznie rozprzestrzenił się na wszystkie kontynenty. To dlatego miejsce posługi i śmierci Ojca Pio przyciąga tak wielu ludzi. Odchodzą przemienieni i umocnieni - jak wtedy, za jego życia, kiedy już w nocy gromadzili się, by uczestniczyć w Eucharystii o świcie przez niego sprawowanej, i by u kratek konfesjonału za jego pośrednictwem doświadczyć Bożego miłosierdzia.

październik 2003
To nie jest twarz śmierci – ale twarz świętości

Święta twarz

Małgorzata Głowacka

Wyjazd do Włoch to nieśmiałe marzenie. Kraj pizzy, spagethii, pomidorów i oliwek, a także starożytnych ruin, krzykliwych Włochów, pięknych małych miasteczek zawsze mnie fascynował. I wreszcie się udało. Wykupiłam wycieczkę objazdową w jednym z krakowskich biur podróży, spakowałam plecak i wyruszyłam w trasę. Oprócz standardowych punktów zwiedzania: Rzym, Watykan, Siena, Florencja, Wenecja, Pompeje, Padwa był tez czas na odpoczynek: Capri, jak i zadumę czy refleksję religijną: Loreto, Lanciano, San Giovanni Rotondo.

San Giovanni Rotundo to niewielka miejscowość w południowych Włoszech, na półwyspie Gargano. Pielgrzymów i turystów przyciąga tu postać słynnego mistyka Padre Pio, który żył w tutejszym klasztorze i tu został pochowany. Na miejsce dojeżdżam późnym popołudniem. Jest pięknie. Dziś akurat nie ma ogromnych tłumów, które od końca kwietnia, prawie nieustannie ustawiają się przed Kościołem Matki Bożej Łaskawej. Panuje atmosfera ciszy, spokoju i skupienia. Mimo niepewności (brak potwierdzenia przez oo Kapucynów rezerwacji i możliwości wejścia do krypty, gdzie spoczywają doczesne szczątki świętego o.Pio) czekamy, wierząc nie odejdziemy stąd odprawieni z kwitkiem. Po kilku minutach oczekiwania w niedużej kolejce, wchodzę do wnętrza Kościoła Matki Bożej Łaskawej. Po prawej stronie, za szybą dostrzegam konfesjonał, w którym godzinami spowiadał ten najsłynniejszy, włoski kapucyn. Ktoś obliczył, że podczas całego swego życia, wyspowiadał przeszło 2 miliony ludzi. Nad ołtarzem głównym już z daleka dostrzegam chór, a nad nim duży krzyż. Miejsce szczególne, tu bowiem 20 września 1918 roku o. Pio otrzymał stygmaty. Te ślady ran Chrystusa były przyczyną wielkich udręk i bólu świętego. Bólu fizycznego i wewnętrznego. Na polecenie przełożonych i papieża o. Pio wielokrotnie poddawany był badaniom lekarskim, które nigdy nie potwierdziły ingerencji osób trzecich, czy prób samookaleczenia. Te szczególne ślady miłości Boga, nosił o. Pio przez 50 lat. Zniknęły tak samo nagle, jak się pojawiły. Kilka godzin przed śmiercią zakonnika.

Po kilku minutach pobytu w Kościele MB Łaskawej udaję się do krypty, gdzie złożone są doczesne szczątki zmarłego kapłana. Jego ciało zostało pogrzebane 26 września 1968 roku, zaś w nocy z 2/3 marca 2008 roku, zwłoki ekshumowano. Od 24 kwietnia 2008 r. wystawiono je na widok publiczny. Sarkofag z ciałem świętego, u każdego kto wchodzi do krypty, wywołuje kolosalne emocje.

To niesamowite, jak wygląda człowiek, który nie żyje już 40 lat! Ciało o. Pio spoczywa w relikwiarzu, składającym się z piedestału z kutego żelaza, który spina konstrukcja z 4 kolumn (symbol ewangelistów), 3 sfer (symbol Trójcy Świętej) i 8 ramion (symbol Nowego Przymierza). Habit, w którym jest pochowany wykonały siostry klaurowe z Klasztoru Zmartwychwstania z San Govanni Rotondo. Rękawiczki i buty są tymi samymi, które o. Pio miał, wśród jeszcze nie używanych sztuk odzieży, w szafie przy ścianie swojej celi. Stuła, którą ma na sobie, uszyta została wg kroju sprzed Soboru Watykańskiego II, z czystego jedwabiu, w kolorze białego lodu. Materiał ma 5 m długości. Na jego hafcie szczególną uwagę zwracają kłosy (symbol płodności Kościoła) i winne grona (symbol chwały i życia wiecznego). Stuła zdobiona jest nićmi i 312 kamieniami kryształów. Mimo tak głębokiej symboliki, wszystko jest bardzo proste. Być może zrobiono to celowo, by dekoracje nie przygniatały tego, co najważniejsze, nie rozbudzały uczuć czy sentymentów. Ciało Padre Pio wydobyto z trumny w stanie prawie nienaruszonym. Zachowane były zasadniczo rysy i broda. Obecnie twarz o. Pio została pokryta delikatną, cienką silikonową maską. Poza tym prawie niczego nie zmieniono.

Po wyjściu z krypty zwiedzam jeszcze klasztor, w którym tyle lat żył święty. Przez szklaną szybę, którą wstawiono zamiast ściany zobaczyć mogę celę, w której mieszkał i sprzęty użytku codziennego. Wszystko jest takie proste: łóżko, stół, fotel, klęcznik, małą komodę, zegar, pantofle, na stole leżą zakrwawione rękawiczki. Obok w gablotach zakonnicy przechowują habity swego wyjątkowego współbrata i pamiątki, które po nim pozostały: pisma, książki, paramenty liturgiczne i inne drobiazgi.

Na noc do hotelu wracam z mnóstwem wrażeń. A nocka jest krótka. Wstaje o 5 rano, by zdążyć na Mszę Świętą. I siedząc w ławce, pogrążona w modlitwie, czuję się prawie jak w niebie. Odczuwam jakby namacalnie orędownictwo o. Pio a przed oczy mimowolnie powraca obraz jego świętej twarzy. W uszach powtórnie rozbrzmiewają wczoraj zasłyszane zdania. Padły one podczas inauguracji wystawienia doczesnych szczątków św. Ojca Pio. Kardynał Jose Saraiva Martins prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych powiedział wówczas w kazaniu: „Lepsze poznanie o. Pio, który stał się świętym ludowym, który teraz będzie łatwiej dostępny dzięki wystawieniu jego ciała, wymaga od nas pokory w uznaniu tajemnicy (…) To co widzimy, to nieżywe ciało, pozbawione już tego życia, które Bóg stwórca tchnął w pierwotną glinę. Stojąc tedy w obliczu tajemnicy śmierci, wezwani jesteśmy do zrozumienia, że to, co widać, to nie jest całe życie. To ciało jest tu, ale Ojciec Pio nie jest jedynie zwłokami; w istocie on, który żył w pełni jedności z Jezusem ukrzyżowanym, żyje teraz w ostatecznej jedności ze zmartwychwstałym Jezusem (…) Relikwie są zapowiedzią nowego stworzenia, które narodzi się w jedności ze Zmartwychwstałym”.

Około godziny 8 rano opuszczam San Giovanni Rotundo udając się w dalszą drogę i odkrywanie nowych miejsc. I choć pobyt tu był nie długi, na zawsze pozostanie w mej pamięci. Bowiem poznanie człowieka z drugiej strony, w oparciu o jego doczesne otoczenie, osobiste drobiazgi i dowody świętości, staje się bardziej wiarygodne i namacalne. I trwa na zawsze.