Najwyżej nie wyjdzie

Jeśli duszpasterstwo młodzieży ma być skuteczne, nie może być wysiłkiem "robienia czegoś" dla młodzieży. Celem jest współtworzenie Kościoła.

Najwyżej nie wyjdzie

Ten tekst ukazał się w polskim wydaniu L'Osservatore Romano na początku lipca, ale nie widziałam, by wzbudził refleksję, a szkoda. Enzo Bianchi, włoski zakonnik i założyciel Wspólnoty monastycznej w Bose pisze o wyzwaniach związanych z październikowym synodem o młodych. Cały komentarz można znaleźć w tym miejscu, szczególnie zwrócił jednak moja uwagę jeden fragment:

"(...) w minionych dziesięcioleciach tzw. duszpasterstwo młodzieży było jak nigdy w historii przedmiotem wielkiej uwagi, lecz niestety ten trud okazał się niewystarczający, również dlatego, że w dalszym ciągu myślało się o relacji zewnętrznej między Kościołem z jednej strony i młodymi z drugiej. Nie wystarczy słuchać młodych ani przypisać im stereotypowych definicji „przyszłości Kościoła” lub „strażników przyszłości”; trzeba natomiast uznawać ich i postrzegać (...) jako część składową dzisiejszego Kościoła, jego aktywnych i ważnych członków już teraz; trzeba myśleć o nich w „my” Kościoła."

To bardzo cenna obserwacja. Jeśli duszpasterstwo młodzieży ma być skuteczne, nie może być wysiłkiem "robienia czegoś" dla młodzieży. To nie może być jednostronny dar, który można tylko wziąć, z całym pakietem autorytetu lepiej wiedzących, lub odrzucić. Owszem, czasem potrzeba prowadzenia, autorytetu. Ale taka relacja powinna z założenia prowadzić do samoograniczenia i podejmowania przez młodego człowieka odpowiedzialności. Za siebie, za swoje wybory, za świat wokół siebie, w końcu za Kościół. W wymiarze wspólnoty, którą współtworzy i szerszym.

Nie, nie za trzydzieści lat, jak już wszyscy jego mentorzy pójdą na zasłużoną emeryturę. Jak najszybciej. Rzeczywistość wskazuje, że za trzydzieści lat (jeśli tyle wytrzyma w warunkach braku możliwości podejmowania decyzji) nie będzie już zdolny do samodzielnego myślenia, a gdy w końcu przyjdzie mu decydować ze strachu ograniczy się  jedynie do powtarzania pomysłów tych, którzy byli przed nim. Ci młodzi, którzy nie będą chcieli zatrzymywać się w rozwoju odejdą w poszukiwaniu innych obszarów aktywności. Dlaczego mieliby się godzić na traktowanie jak dzieci?

Nie, nie mówię, że odejdą z Kościoła. Być może pozostaną głęboko wierzący. Ale zajmą się kształtowaniem innych przestrzeni naszej rzeczywistości. Świat odjedzie, Kościół zostanie w swoim grajdołku. Owszem, znanym i wygodnym. Tyle, że Jezus nie kazał apostołom wykopać sobie grajdołków, ale iść na cały świat i głosić Ewangelię.

Młodzi są Kościołem. I powinni być w Kościele nie tylko usłyszani, ale mieć udział w jego tworzeniu. To nie my - starzy - mamy "pochylić się z troską" nad problemami młodych, by powiedzieć im, co mają robić. Trzeba, byśmy wspólnie zabrali się za ich rozwiązywanie. Być może pomysły młodych wydadzą się ekstrawaganckie. Może wzbudzą opór: nigdy przecież tak nie postępowaliśmy! Cóż, każda tradycja była kiedyś nowinką. Dlaczego nie spróbować? Nie wszystko musi być trafione, ale może trzeba dać pomysłowi szansę i popatrzeć na owoce?

„Wolę raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody z przywiązania do własnego bezpieczeństwa” - pisał papież Franciszek w Evangelii gaudium. Nie musimy się bać. Najwyżej nie wyjdzie. Ale właściwie dlaczego miałoby nie wyjść? Może właśnie to jest droga, którą pokazuje nam Bóg?

TAGI: