Terytorium misyjne

Tak o Irlandii przed Światowym Spotkaniem Rodzin i wizytą papieża powiedział prymas tego kraju. Smutne, ale...

Terytorium misyjne

W 1979 roku ponad 90 procent społeczeństwa Irlandii deklarowało się jako katolicy. Dziś, po niecałych 40 latach, jest to tylko koło 50 procent. Gwałtowna laicyzacja. Jej źródeł upatruje się w dużej mierze w skandalach obyczajowych, w które uwikłani byli ludzie Kościoła tego kraju. Obyczajowych, bo nie chodziło tylko o pedofilię. I pewnie jest w tym sporo racji. Irlandia nie jest zresztą pierwszym krajem, w którym postawa duchownych sprawiła, że wielu odeszło od wiary albo przynajmniej zaczęło się dystansować od Kościoła. Podwójna moralność, jedna na ambonie, inna przyjmowana w praktyce, niekoniecznie zresztą tylko w zakresie szóstego przykazania, w ciągu wieków już nieraz bywały powodem, dla którego ludzie odwracali się od Kościoła (choć niekoniecznie od Chrystusa). Księżą są oczywiście tylko ludźmi. A że, przynajmniej teoretycznie, poświęcili życie Bogu, są pewnie szczególnie narażeni na szatańskie pokusy. Ale chyba co innego upadać i próbować się podnosić, a co innego trwać w grzechu i nie widzieć w nim nic zdrożnego. To, choć absolutnie nie jest jedynie domeną duchownych, w ich przypadku gorszy najbardziej.

Zastanawia mnie jednak co innego. Dlaczego niby to grzechy kapłanów miały sprawić, że Irlandia tak szybko się zlaicyzowała? Jaśniej: czy to był powód czy raczej pretekst? Bo jeśli wiara jest moim osobistym wyborem, to żaden grzech bliźniego, także kapłana,  nie jest mnie w stanie oderwać od Chrystusa. Jeśli jednak wiara jest głownie tradycją, obyczajem, nic dziwnego, że widząc wielkie zakłamanie można mieć go dość, odrzucić to wszystko i pójść inną drogą. I wybierać wbrew nauce Kościoła nawet w sprawach tak istotnych, jak życie nienarodzonych.

Skala powszechności skandali wśród irlandzkich duchownych każe też zadać pytanie o chrześcijańską kondycję społeczeństwa, które takich kapłanów wydało. Przecież księża nie spadają z nieba. Są dziećmi swoich rodziców, wychowywali się w zwyczajnych rodzinach. Dlaczego tak wielu z nich myślało, że są ponad zasadami, które głoszą? Czy to nie efekt tego, że religijność społeczności, która ich wychowała, też była powierzchowna i nie brała na serio zasad Ewangelii?

Myślę, że te dwie sprawy – zdumiewająca łatwość porzucania przez wierzących w Chrystusa swojej wiary i fakt, że duchowni są dziećmi społeczeństwa, w którym się wychowali – powinny pomóc nam zrozumieć, że dla sprawy królestwa Bożego nie jest obojętne, jakim ja sam  jestem katolikiem. Nie tylko inni mają się starać. I nie tylko duchowni. Także ode mnie zależy jaki jest dziś Kościół. A więc także jego przyszłość.