Kuli, aż iskry szły

Karolina Pawłowska

publikacja 09.09.2018 17:58

Jeśli ktoś sądził, że kowalstwo to wymierające rzemiosło, z pewnością zmienił zdanie po weekendzie w Węgorzewie Koszalińskim.

Kuli, aż iskry szły Karolina Pawłowska /Foto Gość Węgorzewski plener to jedna z nielicznych okazji do poznania ginącego rzemiosła.

W przyświetlicowy plac na jeden weekend w roku zamienia się w wielką kuźnię. Kilkunastu kowali, którzy na pomorską wieś zjechali się z całej Polski, rozpaliło swoje paleniska, ustawiło kowadła i kuło, aż iskry szły spod młotów.

- To raczej wąskie środowisko, nie ma nas tak wielu, jak adwokatów czy farmaceutów. Kowal to rzadki okaz, więc zobaczenie go przy pracy to okazja - przyznaje Aleksander Czernecki, artysta kowal, który zwołał swoich przyjaciół z różnych stron kraju na Przystanek Kuźnia.

Kowala w Węgorzewie wymarzył sobie sołtys. Spotkał go przypadkiem w Koszalinie, na jarmarku. Od słowa do słowa, znalazł dla niego kawałek ziemi. Na razie biegają tam konie, ale w przyszłości stanie kuźnia.

- Kiedyś, dawno temu, była kuźnia w Węgorzewie, tam, na wjeździe od Sianowa. Mieliśmy też swojego kowala. A zaraz po wojnie, od czerwca do października 1945 r., był tu szwadron ułanów Warszawskiej Brygady Kawalerii. Większość z nich była zza Buga, więc kiedy ich rozformowano, 13 z nich postanowiło się tu osiedlić. Oni też nadawali pewien charakter temu miejscu. Mamy więc tradycje, które warto przywoływać - opowiada Piotr Kłobuch.

Węgorzewski sołtys jest człowiekiem z pasją i takimi ludźmi lubi się otaczać. Więc gdy w ubiegłym roku narodził się pomysł, by do wsi zaprosić innych pasjonatów wymierającego rzemiosła, szczerze się ucieszył.

Przystanek Kuźnia to z jednej strony okazja do spotkania rzemieślników, wymiany doświadczeń i podciągnięcia warsztatu pod okiem starszych kolegów, ale również zaproszenie dla mieszkańców regionu. Nie tylko najmłodsi z wielkim zainteresowaniem podpatrywali mistrzów młota przy pracy. Mogli również sami spróbować swoich sił przy kowadle albo stuletnim miechu.

- Łatwo nie jest. Ale mięśnie można sobie wyrobić - przyznaje Kacper oddając młot kowalowi, spoglądając na niego z nieco większym niż przed chwilą szacunkiem.

- Mięśnie są ważne, ale nie wystarczą. A technikę mogą zdobyć i drobne kobiety - zapewnia Anna Podolecka, krakowianka, która osiedliła się w Wielkopolsce. Jedna z niewielu w tym fachu pań swoja przygodę rozpoczęła osiem lat temu od… kupna konia. Potrzeba korekcji kopyt wierzchowca sprawiła, że zainteresowała się podkuwnictwem.

- W Europie są kobiety-kowale, które z powodzeniem rywalizują z mężczyznami. W Polsce są chyba jeszcze trzy, które pracują w zawodzie - opowiada.

Choć dzisiaj kowale częściej kują podkowy na szczęście niż podkuwają konie pani Ania właśnie w tym się specjalizuje.

- Ja jeszcze nie mam potrzebnej do wykucia podkowy precyzji. Tu każde uderzenie musi paść w odpowiednie miejsce. Nieostrożny ruch może też dotkliwie zranić konia, dlatego to tak wymagający zawód - opowiada pani kowal.

Z Adamem poznali się na szkoleniu podkuwaczy. Postanowili, że dalej kuć będą już razem. Także w Węgorzewie zaprezentowali swoje umiejętności na klaczy Magdzie, dla której było to pierwsze w dwudziestopięcioletnim spokojnym końskim życiu podkuwanie. Dla większości widzów zaś pierwsza w życiu okazja do podpatrywania podkuwacza przy pracy.

Podczas II Plenerowego Spotkania z Rzemiosłem i Sztuką Kowalską powstała też praca zbiorowa która wpisuje się w cykl imprez organizowanych w całej Polsce z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości.

Wydarzenie dofinansowane zostało ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich. Jego organizatorem były Stowarzyszenie Refugium, Pracowania Kowalstwa „Kuźnia” i Sołectwo Węgorzewo Koszalińskie. 

Więcej o Przystanku Kuźnia i kowalach w jednym z kolejnych wydań papierowych Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego.