Skazani na Fort Trump

Jacek Dziedzina

GN 39/2018 |

publikacja 27.09.2018 00:00

Stałe bazy amerykańskie w Polsce to ciągle bardziej marzenie Warszawy niż konkretne zobowiązanie Waszyngtonu.

Obecność wojsk amerykańskich w Polsce jest istotna dla bezpieczeństwa naszego kraju. Jakub Szymczuk /foto gość Obecność wojsk amerykańskich w Polsce jest istotna dla bezpieczeństwa naszego kraju.

Geopolityczne położenie nie pozostawia nam jednak wyboru: każda kolejna ekipa rządząca musi robić wszystko, by marzenia przekuć na konkret.

Publicystyka memowa

O wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w USA powiedziano już wiele. Przy czym można dostrzec pewną różnicę w stawianiu akcentów po obu stronach Atlantyku. Podczas gdy amerykańskie media podkreślały nową taktykę strony polskiej, mającą przekonać USA do wysłania na stałe żołnierzy nad Wisłę, w polskich mediach dominowała „publicystyka memowa”, polegająca na komentowaniu w nieskończoność, owszem, niefortunnego „na oko” zdjęcia stojącego przy biurku prezydenta Dudy, podpisującego w takiej postawie – obok siedzącego prezydenta Trumpa – wspólnej deklaracji. Kiedy prasa amerykańska analizowała polską propozycję wyłożenia 2 mld dolarów na budowę bazy oraz kokieteryjną wrzutkę prezydenta Dudy, że mogłaby ona nosić nazwę Fort Trump – prasa polska prześcigała się w analizach wspomnianej fotografii, mającej być dowodem na to, że nasze miejsce jest wśród pariasów łaszących się do bogatego wujka.

Momentami można było odnieść wrażenie, że strategiczne dla naszego bezpieczeństwa rozmowy w Waszyngtonie – niezależnie od ich wyniku – bardziej poważnie traktują Amerykanie niż rodzime podwórko. I choć trudno podzielać entuzjazm tych, którzy uważają, że z USA polski prezydent wrócił już właściwie z gotową umową – bo nie wrócił, a wątpliwości po stronie amerykańskiej w sprawie stałej bazy są faktem – to jeszcze trudniej poważnie traktować opinie tych, którzy wizytę Dudy w Waszyngtonie uważają za pożegnanie z „mrzonkami” o twardym i trwałym sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi.

Deklaracje z o.o.

Zacznijmy od wątpliwości, jakie mają Amerykanie. Bo to nie sam prezydent Trump będzie decydował o ewentualnym wysłaniu na stałe US Army do Polski, nawet gdyby nazwa Fort Trump bardzo mu imponowała (w Stanach jest już sporo budynków z jego nazwiskiem, więc perspektywa nazwania tak również bazy wojskowej w „dalekim kraju” wydaje się atrakcyjna dla ego każdego polityka, a z pewnością dla mocno rozbudowanego ego Donalda Trumpa). Wątpliwości Amerykanów nie są związane wyłącznie z globalną polityką, jaką prowadzą Stany Zjednoczone, a w której Polska jest tylko jednym z elementów, które trzeba tak poukładać, by pasowały do dalekosiężnych celów strategicznych. I choć wiele argumentów strony polskiej jest zbieżnych z interesami USA w tej części świata, co powinno przemawiać za zbudowaniem stałej bazy na naszym terytorium, to jednocześnie dynamika stosunków międzynarodowych i konieczność balansowania układu sił w relacjach z innymi mocarstwami (tu głównie z Rosją z jednej strony i Chinami z drugiej) nie pozwoli Amerykanom podjąć takiej decyzji tylko na podstawie niegłupiej kokieterii pod hasłem Fort Trump (a że było to niegłupie, świadczy fakt, że media amerykańskie potraktowały ją jako atrakcyjny punkt wyjścia do poważnych analiz, do szerszego zainteresowania tematem, więc „wrzutka” spełniła swoją rolę).

W głowie mamy ciągle niedawny szczyt Trump–Putin w Helsinkach, którego prawdziwe ustalenia pozostają tajemnicą, bo rozmowa przywódców toczyła się tylko przy udziale tłumaczy. Z konferencji prasowej obu prezydentów można zaś było odnieść wrażenie, że nie wygląda to dobrze dla naszej części Europy i że Donald Trump jest w tym przeciąganiu liny z Rosją na pozycji raczej popuszczającego sznur, niż ciągnącego do siebie. Dlatego z umiarkowaną, ostrożną nadzieją należy traktować deklarację podpisaną przez Trumpa z prezydentem Dudą. Z jednej strony to wyraźny sygnał o umocnieniu partnerstwa strategicznego obu krajów, z oczywistą dominacją i dyktowaniem warunków przez USA, ale też bez wyraźnego zobowiązania, że stałe bazy amerykańskiej armii zostaną u nas rozlokowane. Na wspólnej konferencji prasowej Donald Trump powiedział tylko, że propozycja Andrzeja Dudy będzie przedmiotem analiz i że wymaga zastanowienia.

W Polsce za ciasno?

A z analiz specjalistów, w tym zwłaszcza z Pentagonu, już wynika, że na razie mamy z tym tematem pod górkę. Oto na przykład Mark Esper, sekretarz ds. sił lądowych w Pentagonie, w jednym z wywiadów przyznał, że Polska może nie być jeszcze gotowa na stałą obecność amerykańskich wojsk na jej terytorium ze względu na to, że proponowany pod Fort Trump teren jest niewystarczająco przestronny. Esper sprawdzał to osobiście podczas swojego pobytu w Polsce i zastrzeżenia budziły także kwestie transportu – a tutaj infrastruktura, zwłaszcza kolejowa, nie spełnia warunków dla swobodnego przemieszczania się wojsk amerykańskich z ciężkim sprzętem (co, swoją drogą, każe postawić pytanie o sposób, w jaki mieliby nas bronić Amerykanie w razie wojny niezależnie od tego, czy taka baza powstanie, czy nie). Nie jest też pewne, skąd mieliby do nas przybyć amerykańscy żołnierze. Pomysł, by przesiedlić do nas marines stacjonujących w Niemczech, wydaje się może logistycznie najbardziej racjonalny (był zresztą rozważany w ostatnich miesiącach), jednak politycznie byłoby to dla Trumpa mocno ryzykowne. Jak trafnie zwrócił uwagę Tomasz Wróblewski z Warsaw Enterprise Institute, problem w tym, że Pentagon ani myśli się przeprowadzać. „Nie z jakichś głębokich strategicznych powodów, ale ze zwykłych ludzkich. Amerykanom – pisze Wróblewski – jest bardzo dobrze w Niemczech. Nie tylko dlatego, że baza obrosła najlepszymi szkołami, restauracjami, ośrodkami wypoczynkowymi dla rodzin, ale też całym zapleczem mieszkalnym. W Niemczech praktycznie na stałe mieszkają amerykańskie rodziny, w drugim pokoleniu mówiące już po niemiecku, czasem już z niemieckimi rodzinami i dziećmi w niemieckich szkołach. Część z nich doczekuje tu emerytury. To może wydawać się bardzo prozaiczny i mało ważny powód, ale proniemieckie lobby w Pentagonie jest naprawdę silne”.

Jeszcze trudniejsze może okazać się wysłanie żołnierzy wprost z USA. Przecież Trump od początku swojej kadencji daje raczej do zrozumienia, że zrobi wszystko, by ściągnąć z powrotem do kraju wiele oddziałów amerykańskich rozsianych po całym świecie. Wprawdzie w jego retoryce naprzemiennie występują akcenty zarówno wyraźnie izolacjonistyczne, jak i harde zapowiedzi pilnowania amerykańskich interesów, jednak dominuje nacisk na wycofanie się z wielu obszarów. Chyba że w grę wchodzi realny i przeliczalny na dolary biznes. I w tym kierunku poszedł prezydent Duda w czasie wizyty w USA.

Polityka realna

Nie chodzi przy tym wyłącznie o słynne już 2 mld dolarów, jakie miałaby Polska wyłożyć na budowę potencjalnego Fort Trump (pozostańmy już roboczo przy tej nazwie). Polska przekonuje Amerykanów, że ich obecność militarna na naszym terytorium to zarazem gwarancja dla ich interesów gospodarczych – krokiem do tego mają być zaawansowane rozmowy na stałą dostawę gazu z USA, zwieńczone już jedną umową i pierwszą dostawą. Dla nas to realna – choć nie tania – dywersyfikacja źródeł tego surowca, dla Ameryki – realny rynek zbytu i stworzenie konkurencji dla rosyjskiego gazu, także z perspektywą otwarcia na pozostałe rynki regionu. I jeśli Polska może mieć jakiekolwiek nadzieje na to, że rozmowy z Amerykanami rzeczywiście pójdą w kierunku ściślejszej współpracy militarno-gospodarczej (a podpisana deklaracja jest jednak świadectwem toczącego się procesu), to właśnie ze względu na zbieżność ich interesów z naszymi chociażby w tym jednym punkcie. To do pewnego stopnia trochę smutne, że w dzisiejszej polityce można mówić o partnerstwie opartym już tylko na interesach, a nie również na wartościach, ale realpolitik, jeśli ma przynieść nam gwarancje bezpieczeństwa, musi być właśnie oparta na takich argumentach.

Smutne jest również to, że takie partnerstwo powinniśmy móc budować przede wszystkim z naszymi najbliższymi sąsiadami, gdy tymczasem to właśnie najbliższe sąsiedztwo każe nam ciągle – także za cenę niewątpliwych upokorzeń wizerunkowych – szukać sojuszu za oceanem. W czasie gdy Moskwa jest po prostu sobą, czyli tradycyjnie zagraża pokojowi w naszej części Europy (co potwierdza kolejnymi agresywnymi działaniami oraz konsekwentną militaryzacją terenów graniczących m.in. z Polską), rozczarowują i muszą niepokoić, niestety, również kolejne ruchy naszych niemieckich sąsiadów. Niestety, bo potencjał na zbudowanie sojuszu Warszawy i Berlina mógłby być ogromny, nie tylko ze względu na wymianę handlową i całą sieć wzajemnych powiązań, ale również z racji wspólnej drogi, jaką przeszły nasze narody w ciągu ostatnich trzech dekad. Kolejne decyzje Niemiec, w tym pójście w ciemno na układ z Rosją przy budowie kolejnej nitki gazociągu Nord Stream 2, projektu niemal wyłącznie politycznego, bez mocnego uzasadnienia ekonomicznego, nie pozostawiają nam jednak wyboru. Kropkę nad „i” postawił zaś pod koniec sierpnia szef niemieckiego MSZ, który w opublikowanym w prasie artykule przedstawił wizję Europy, na którą nie może zgodzić się Polska. To projekt, który mieści się w szeroko rozumianej „pax germanica”: nowa Unia jako suwerenny podmiot bez suwerennych państw narodowych, oczywiście pod dyktando Berlina (przy ścisłej współpracy z Paryżem i… otwarciem na Moskwę). Dla nas niebezpieczne jest również to, że Maas pisze wprost o tym, iż sojusz Niemiec z USA dobiegł końca. Mając do wyboru „pax germanica” z jednej strony oraz „pax russica” z drugiej, znowu nie mamy za bardzo wyjścia. I choć „pax americana” też nierzadko oznacza kłopoty, co widać zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, żadna szkoła geopolityki nie wymyśliła jeszcze innej alternatywy dla naszej części świata.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.