Czasem mówię: "Faustynko, pomóż…"

Monika Łącka

publikacja 05.10.2018 17:05

W 80. rocznicę śmierci św. s. Faustyny pielgrzymi odwiedzają w Łagiewnikach miejsca związane z Apostołką Bożego Miłosierdzia.

Czasem mówię: "Faustynko, pomóż…" Monika Łącka /Foto Gość Maciej z Poznania (po lewej) i Marek z Żywca przekonują, że nie mogą nie mówić o tym, jak wiele miłosierdzia doświadczyli w swoim życiu

5 października przez cały dzień siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia umożliwiły nawet wejście do celi, w której spędziła swoje ostatnie dni i zmarła św. s. Faustyna. Obecnie znajdują się tam jej relikwie - prochy z ciała. Wielu osobom modlitwa w tym miejscu dostarcza wielu wzruszeń.

- Niedawno czytałam, że w dniu liturgicznego wspomnienia św. Faustyny warto szczególnie mocno prosić ją o orędownictwo u Jezusa. A przecież każdy z nas nosi w sercu mnóstwo spraw, które przez wstawiennictwo Faustyny chce się przedstawić Bogu i prosić Go o miłosierdzie - mówi pani Joanna.

Od 1 do 5 października przy klasztorze sióstr trwało też spotkanie osób należących do stowarzyszenia "Faustinum", skupiającego tych, którzy poprzez codzienne życie i osobiste świadectwo wiary przekazują światu orędzie o Bożym miłosierdziu. W piątek opowiadali oni o tym, w jaki sposób Bóg przemienił ich życie i jak wielką rolę w nawróceniu odegrała św. s. Faustyna.

Maciej z Poznania przekonuje, że został odnaleziony przez Boże miłosierdzie. - Wyprowadziłem się z domu, mając 17 lat. Zacząłem trenować boks i szybko trafiłem do grupy osób pilnujących porządku na tzw. bramkach - opowiada.

Niedługo później wylądował już w grupie przestępczej. Pobicia, rozboje - to była zwykła rzeczywistość. - Byłem też uzależniony od wszystkiego: alkoholu, narkotyków, seksu, masturbacji, pornografii. Zostałem też ojcem, ale bardziej niż rodzina interesowały mnie imprezy, alkohol, pieniądze. W końcu trafiłem do więzienia - wspomina. Tam Bóg zaczął się o niego upominać.

Najpierw Maciej znalazł na półce książeczkę do modlitwy. Później współwięzień przyniósł mu Pismo Świętej, które przeczytał dwa razy. Coś drgnęło w jego sercu. Niebawem został przeniesiony do innego więzienia, gdzie w celi spotkał dwóch nawróconych już współwięźniów. Wspólnie zaczęli się modlić, a Maciej dostał "Dzienniczek" św. Faustyny. Zaczął się też modlić litanią do tej świętej. Po wyjściu z więzienia wrócił jednak do kolegów z grupy przestępczej, choć ci wyczuwali już, że z Maciejem stało się coś dziwnego. On sam także trudno miał już wytrzymać w ich towarzystwie.

- Konkubina namówiła mnie, żebyśmy pojechali na Jasną Górę, prosić Matkę Bożą o pomoc, żebym wyszedł na prostą. W końcu oddałem Jezusowi swoje życie, a On zabrał wszystkie moje uzależnienia. Nie przeszedłem żadnej terapii a od 6 lat jestem czysty - mówi.

Dziś nie wyobraża już sobie życia bez Boga. - Z matką mojego dziecka wzięliśmy ślub kościelny. Każdego dnia wspólnie odmawiamy różaniec, a o 15, gdy jestem w trasie - jestem kierowca ciężarówki - dzwonimy do siebie z kilkoma kolegami, żeby nie przegapić Godziny Miłosierdzia. To nie wszystko - nawrócili się też moi rodzice - opowiada.

Marek z Żywca wyznaje natomiast, że Łagiewniki są jego Damaszkiem, bo właśnie tu "spadł z konia swoich grzechów i pychy". Pochodzi z katolickiej rodziny, ale nigdy nie miał bliskiej relacji z Jezusem. Zaczęła to zmieniać jego żona, bardzo wierząca. Początki były trudne. Co więcej, Marka dręczyły myśli samobójcze. Pewnego dnia, gdy już wyjął broń z kabury (miał ją w pracy) i chciał strzelić sobie w skroń, do pokoju weszła sprzątaczka.

- Boże miłosierdzie przyszło do mnie przez Matkę Bożą. Miałem wtedy na sobie cudowny medalik, który nosiłem od jakiegoś czasu. Niebawem dowiedziałem się też o Łagiewnikach. Przyjechałem z pielgrzymką. Gdy usłyszałem tu "Te Deum", coś we mnie pękło. Usiadłem i płakałem nie mogąc powstrzymać łez. Zrozumiałem, że Jezus zaprosił mnie tu, by uzdrowić moje serce - opowiada.

Od tego momentu wydarzenia nabrały tempa. Marek najpierw trafił pod opiekę franciszkanów, a potem zatroszczył się o niego egzorcysta.

- Czułem Bożą opiekę, a Jezus dobitnie pokazał mi, że dotrzymuje słowa, gdy wydawało się, że umiera mój ojciec. Pytałem Go wtedy, czy naprawdę pozwoli, by tata zmarł bez pojednania z Nim. Bo przecież modliłem się o jego nawrócenie. Pomodliłem się więc, stojąc nad łóżkiem taty i wyszedłem z pokoju. 10 minut później tata stanął w drzwiach. Poprosił, bym zrobił mu kawy. Zmarł dopiero trzy lata później, pojednany z Bogiem. Odszedł, gdy odmawialiśmy Koronkę, w dziewiątym dniu Nowenny do św. Faustyny - wyznaje Marek i dodaje, że dziś ma w domu obraz św. Faustyny i czasem mówi do niej: "Faustynko, pomóż…".

Świadectwem podzieliła się też s. Eliana Chmielewska ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Kiedyś w jej życiu nie było Boga. Przez trudne doświadczenia życiowe zrozumiała, że tylko w Bożym miłosierdziu człowiek znajdzie spokój. Wtedy jednak jeszcze nie przypuszczała, że zostanie zakonnicą i będzie mieszkała w Łagiewnikach. Jej historię będzie można przeczytać w numerze 42. "Gościa Krakowskiego" (z datą 21 października).

Na godz. 19 siostry zapraszają natomiast na spektakl "Jestem z tobą" oparty w całości na "Dzienniczku" w reżyserii Adama Woronowicza. Zobaczyć go będzie można w auli św. Jana Pawła II. Z kolei od godz. 21 do 22.45 trwać będzie czuwanie przy grobie św. Faustyny. 

Czasem mówię: "Faustynko, pomóż…"   Monika Łącka /Foto Gość Przez cały dzień w celi, w której zmarła św. Faustyna, pielgrzymi modlą się prosząc ją o wstawiennictwo u Boga