Sekrety sukcesu Parkiet Hajnówka

Grażyna Myślińska

GN 41/2018 |

publikacja 11.10.2018 00:00

Rodzinna firma Aliny i Walentego Wasiluków z Hajnówki na Podlasiu osiągnęła światowy sukces. Jak do tego doszło?

W przedsiębiorstwie państwa Wasiluków w większości pracują młodzi ludzie. GRAŻYNA MYŚLIŃSKA W przedsiębiorstwie państwa Wasiluków w większości pracują młodzi ludzie.

www.parkiethajnowka.pl

Jeśli będziecie Państwo w Filharmonii w Oslo, Operze Narodowej w Helsinkach albo Teatrze Komedii w Baku, zwróćcie uwagę na podłogi, po których stąpacie.

Za daleko? Może zatem Teatr Słowackiego w Krakowie, obiekty sportowe Skry Bełchatów albo Arena w Gdyni? Bo podziwianie podłogi w rezydencji prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa wydaje się mało prawdopodobne. Miejsca i podłogi są różne, ale wszystkie mają jedną wspólną cechę – zostały zrobione w Hajnówce, w rodzinnej firmie Aliny i Walentego Wasiluków.

Od kilku lat Polska jest największym producentem drewnianych podłóg w Europie. Mamy firmy tworzące panele podłogowe na wielką skalę. Firma Aliny i Walentego Wasiluków specjalizuje się w podłogach ekskluzywnych, najwyższej jakości. Ich miejsce to teatry, zamki, ambasady, rezydencje milionerów, polityków i celebrytów (ale również mieszkania młodych małżeństw rozpoczynających wspólną drogę – podkreśla właściciel firmy). Jaka była droga do sukcesu, kim są ludzie, którzy z dębowego drewna potrafią zrobić perełki?

Miejsce z tradycją

Firma mieści się w centrum Hajnówki. – Kiedyś to była parkieciarnia. Powstała przed wojną, w 1933 roku – opowiada Walenty Wasiluk. W tych przedwojennych czasach Hajnówka produkowała meble i podłogi do naszych ośrodków dyplomatycznych m.in. w Mediolanie, Paryżu. Po II wojnie zakład znacjonalizowano, powstało Hajnowskie Przedsiębiorstwo Przemysłu Drzewnego, które działało do czasów transformacji, do III Rzeczypospolitej. Z początkiem lat 90. firma znalazła się w rękach angielskich, jej losy były różne, aż w roku 2004 całkiem podupadła. Budynki jednak stały, a właściciel musiał płacić od nich podatki. Aby tego uniknąć, postanowił wyburzyć przedwojenne zabudowania. – Dużo wtedy zburzyli – opowiada Walenty Wasiluk. – Nie ma śladu po hali iglastej, suszarni, estakadzie, natomiast ten budynek, solidny, ale wtedy w bardzo złym stanie, obecną naszą siedzibę, udało się uratować. Kupiłem go za nieduże pieniądze. Dość powiedzieć, że za papę na remont dachu zapłaciłem trzy razy więcej niż za całą halę.

Wiedza i tradycja

– Moja wiedza wynika z 30 lat doświadczenia, żadna szkoła tego nie nauczy – mówi Walenty Wasiluk. – Korzystałem też z wiedzy, którą zgromadzili ludzie zatrudnieni tu przed wojną. W tym miejscu przez 40 lat pracował doktor Włodzimierz Poskrobko – to on zajmował się procesem suszenia drewna. Przez kilkadziesiąt lat prowadził notatki i mi je udostępnił.

Włodzimierz Poskrobko był fachowcem wybitnym, oprócz własnych notatek zgromadził też sporą biblioteczkę specjalistycznych książek, jeszcze przedwojennych. Zbiór przekazał panu Walentemu. Część była po niemiecku, część po rosyjsku. – Rosyjski znam biegle – mówi pan Walenty. – Z tymi nie miałem kłopotu. A te niemieckie książki musiałem sobie mozolnie tłumaczyć – dodaje. – Uczyłem się od fachowców, z książek oraz na własnych błędach. Minęło tyle lat, a ja cały czas cieszę się wymyślaniem nowych kolorów, wzorów moich podłóg – ożywia się pan Walenty. – Można powiedzieć, że się bawię: mieszam, eksperymentuję. Lubię stare rzeczy, mam wizję, jak to powinno wyglądać. Pamiętam, jak u mojej babki te deski, te sionki wyglądały, i czegoś takiego poszukuję. Nie podobają mi się rzeczy proste, bo takie każdy potrafi zrobić. Im trudniej osiągnąć jakiś efekt, tym lepiej. Wiele desek przechodzi skomplikowany proces wybarwiania, który trwa dwa, trzy tygodnie. Szybciej się nie da.

Rodzinna atmosfera

– Nasza firma jest rodzinna w podwójnym sensie – mówi Alina Wasiluk. – Jest rodzinną własnością i jest prowadzona przez rodzinę. – Mąż jeździ po świecie (tylko w tym roku był w USA, Japonii, we Francji, na Białorusi, Ukrainie, Węgrzech i w Rosji; w listopadzie leci do Dubaju, a później jeszcze do Czech), reprezentuje firmę na targach budowlanych i dba o zbyt naszych wyrobów oraz zaopatrzenie w surowiec (tu ciekawostka: dęby na par­kiety pochodzą z całej Europy: z Ukrainy, Rosji, Serbii, Chorwacji, ale nie z Polski). Siostra męża jest kierownikiem produkcji i zajmuje się doborem pracowników. Ona ma taki dar, że od razu wie, czy ktoś będzie dobrze pracował, czy będzie chciał się rozwijać. Ale wszyscy interesujemy się tym, co się dzieje w zakładzie. Gdy ktoś ma jakiś kłopot, od razu reagujemy. Zatrudniamy 60 osób, wszyscy się więc znają. Załoga to w większości młodzi ludzie. Musimy sobie wszyscy pomagać i czuć się razem dobrze.

– Zaczyna nam brakować pracowników – martwi się Walenty Wasiluk. – Żeby zatrudnić dobrych specjalistów, być może trzeba będzie pomyśleć o kupieniu mieszkań dla pracowników z innych części Polski. Myślimy także o założeniu przedszkola.

Szczęśliwy zbieg okoliczności

Po nauce w Liceum Lotniczym w Dęblinie i maturze Walenty Wasiluk rozpoczął studia na SGGW w Warszawie. Skończył w przede- dniu ustrojowej transformacji w 1987 r. Rok później nastąpiły dwa wydarzenia, które przesądziły o jego dalszym życiu. Po pierwsze, Polskę zalała fala tanich kurczaków z USA. Rodzimi producenci – w tym rodzice absolwenta – mieli problem ze zbytem. Hodowlany interes zaczął podupadać. Po drugie, nad północno-wschodnią Polską przeszedł huragan, który spustoszył lasy i wyrządził wielkie szkody w Puszczy Białowieskiej. Lasy Państwowe potrzebowały ludzi do uprzątania wiatrołomów. Nie płaciły gotówką, inflacja zaczynała się rozkręcać. – Za sprzątnięcie 10 metrów sześciennych drewna dostawaliśmy przydział na jeden metr sześcienny szczap dębowych, użytkowych – wspomina Walenty Wasiluk. – Wtedy stworzyliśmy firmę. Ojciec miał oddzielny zakład stolarski, ja oddzielny – ze względu na te przydziały. Z tych szczap robiliśmy różne elementy do mebli i eksportowaliśmy je do Holandii i Belgii. Firma się rozkręcała – w 2004 roku mogliśmy już kupić obecną siedzibę i zacząć produkować parkiety. W tym czasie wytwórni parkietów było w Hajnówce bardzo dużo. Czas zweryfikował te działania, wiele firm upadło.

Co daje sukces?

– Na pewno poczucie własnej wartości – uważa właściciel. – Kocham swoją pracę. Już kiedy oglądam powalone pnie, widzę w nich podłogę w pięknych wnętrzach. Leżą na przykład dwa pnie. „Dlaczego ten kupujesz, a tego nie chcesz?” – pytają mnie sprzedawcy. Odpowiadam: „Bo ten pachnie pieniędzmi, a ten tylko robotą”. Później przecinasz kłodę na 6 metrach. Jeśli jest taki kwaśny, nieprzyjemny zapach, to dąb będzie miał kolor marmurkowy, szeroki słój – trudny w obróbce, w suszeniu. A jeżeli kolor jest słomkowy, a trociny stają się różowe w ciągu 2–3 minut i zapach trocin jest jak skórka od chleba albo orzech, wiadomo, że drewno to jest bardzo dobre i na mebel, i na podłogi, i do produkcji beczek do koniaku czy wina. Sukces daje możliwości realizowania własnych pasji i zainteresowań, komfort życia rodzinie i pracę ludziom.

– Jest to też możliwość pomagania innym, wspomagania cennych inicjatyw, wydarzeń kulturalnych czy klubu sportowego – dodaje Alina Wasiluk. – Pomagamy dzieciom – finansujemy między innymi zakup środków edukacyjnych. Sponsorujemy Dni Muzyki Cerkiewnej i inne imprezy kulturalne. Widzimy też, że na przykład klub sportowy jest dla dzieci czy młodzieży sposobem na życie w małym miasteczku. Mają cel, dążą do niego. Mamy nadzieję, że w przyszłości odniosą sukces, i cieszymy się na myśl o tym, że będziemy mieli w tym swój udział.

Dostępne jest 13% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.