Uzasadnienie wyroku budzi zdumienie

KAI |

publikacja 23.04.2010 09:42

W pierwszych dniach kwietnia Sąd Apelacyjny w Katowicach umieścił na stronie internetowej uzasadnienie wyroku w sprawie Tysiąc vs. „Gość Niedzielny”. Po okresie żałoby narodowej powracamy do sprawy, gdyż jest ona istotna dla przyszłego kształtu demokracji w Polsce - pisze KAI i publikuje komentarz prawnika Mikołaja Wilda.

Jest powiedzenie, które jak ulał pasuje do tej sprawy: „jeżeli wykażesz, że istnieją krasnoludki, wykazanie, że istnieją brodate krasnoludki jest już dziecinnie łatwe”. Jeżeli przyjmie się, że „Gość Niedzielny” (dalej: GN) rozpowszechniał nieprawdziwe zarzuty na temat Alicji Tysiąc (dalej: AT), że rzeczywiście porównał ją do hitlerowskich zbrodniarzy, że atakował powódkę używając „słów pogardy, niechęci i napastliwości” to wykazanie, że było to bezprawne naruszenie dóbr osobistych, jest już proste. Rzecz jednak w tym, że każde z tych twierdzeń jest bardzo dyskusyjne.

Całkowicie chybiony jest najpierw pogląd Sądu o upowszechnianiu przez pozwane czasopismo nieprawdziwych zarzutów na temat A.T. Nie stanowi takiego zarzutu twierdzenie, że Trybunał w Strasburgu przyznał powódce odszkodowanie  „za to, że nie mogła zabić swojego dziecka”. Podkreślmy: sądowi nie chodziło w tym miejscu o drastyczność użytych sformułowań. Posłużenie się mianem „zabójstwa”, sąd trafnie uznał za dopuszczalne, również w odniesieniu do A.T. Chodzi zatem nie o formę, lecz o treść przekazu: o to, że gazeta miała fałszywie relacjonować wyrok Trybunału Praw Człowieka, naruszając w ten sposób dobre imię powódki.

Zdaniem Sądu niezgodne z uzasadnieniem Trybunału było twierdzenie, że przyznał on powódce odszkodowanie za to, iż nie mogła dokonać aborcji. Przyjmijmy na moment to założenie. Zarzucanie dziennikarzom, że niezgodnie z oficjalnym stanowiskiem Trybunału relacjonują jego działania, jest dość niezwykłe. Uzasadnienia orzeczeń ETPCz częstokroć nie oddają w pełni motywów, ani też „prawdziwego sensu” wydanego orzeczenia. Nie do pomyślenia byłoby przecież karanie dziennikarzy za to, że „nieprawdziwie” relacjonują uchwalenie nowego prawa, powołując się na inne okoliczności niż podane w publikowanym uzasadnieniu. Dziennikarze nie muszą, a często wręcz nie powinni, wierzyć w wersje „oficjalne”. Zasada ta dotyczy wszelkich aktów władzy, w tym także orzeczeń Trybunału w Strasburgu.

W rzeczywistości jednak powyższe założenie nie daje się bronić. Już z uzasadnienia wyroku Trybunału wynikało, że w sprawie A.T. nie chodziło tylko o kwestie proceduralne, lecz także, a być może przede wszystkim, o „prawo do aborcji”. Poszczególne fragmenty uzasadnienia wyraźnie piętnowały „zbyt rygorystyczne” prawo aborcyjne RP. Wydaje się wręcz, że brak instancji odwoławczej stanowił tylko pretekst, dość niefortunnie zresztą dobrany. Kontrowersje w samym składzie sędziowskim zaszły tak daleko, że sędzia G. Bonnello poczuł się zobowiązany podkreślać w zdaniu odrębnym do uzasadnienia, że przyczyną, dla której głosował za wyrokiem, nie było naruszenie przez Polskę abstrakcyjnego „prawa do aborcji”. Gdyby praktyczna wymowa orzeczenia przedstawiała się tak, jak to przyjął sąd w Katowicach, zgłaszanie zdania odrębnego przez sędziego Bonnello byłoby irracjonalne.

Trudno też zarzucać redakcji głoszenie nieprawdy, gdy równie „nieprawdziwy” pogląd, wygłosił także inny członek składu orzekającego, sędzia J. Borrego. Sędzia w zdaniu odrębnym zauważa „żyje w Polsce dziecko, które obecnie ma sześć lat, którego prawo do urodzenia jest w sprzeczności z Konwencją”. Taki, zdaniem sędziego, był sens wyroku Trybunału. Sąd Apelacyjny w Katowicach dostrzegając tę wypowiedź, skwitował ją jednak następująco: „Przedstawiony przez niego pogląd pozostaje, [...] bez znaczenia o tyle, że pozostali członkowie składu orzekającego wyrazili inne zapatrywanie”. Tym samym, zdaniem Sądu, J. Borrego najwyraźniej upowszechniał fałszywe informacje na temat wyroku ETPCz. Biorąc to stanowisko na poważnie, należałoby się cieszyć, że odpowiedzialność sędziego Borrego nie podlega polskiej jurysdykcji.

Niezależnie od powyższego, nie sposób ustalić, jak „nieprawdziwe” informacje GN miałyby wpływać na dobra osobiste p. Tysiąc. Jaki fałszywy „zarzut” był jej stawiany? Czy A.T. nie chciała dokonać aborcji? Czy nie żądała ona odszkodowania za to, że jej usiłowania się nie powiodły? Stanowisko powódki pozostawało jednoznaczne – upatrywała ona krzywdy m.in. w uniemożliwieniu przerwania ciąży. Jakie znaczenie ma więc okoliczność, że Trybunał nie wypowiedział się wiążąco w tym zakresie? Nie zależało to w żaden sposób od A.T., nie mogło też rzutować na ocenę jej zachowania. Kwestia, czy GN prawidłowo oddał motywy, którymi kierował się Trybunał, pozostaje bez znaczenia dla sprawy, skoro precyzyjnie ujął on motywy, którymi kierowała się AT, dochodząc odszkodowania przede wszystkim za uniemożliwienie aborcji.

Chybiony jest też pogląd, jakoby powódka została porównana do hitlerowskich zbrodniarzy. Artykuły GN – a zwłaszcza tekst naczelnego ks. Gancarczyka – były wielokrotnie przedrukowywane, każdy więc może wyrobić sobie własny pogląd w tym zakresie. Tok argumentacji przyjętej przez Sąd budzi jednak jeszcze większe zdumienie niż teza, do której ma prowadzić. Sąd dostrzega wprawdzie główny wątek artykułu, odnoszący się do sędziów ETPCz, którzy mieli przyzwyczaić się do złego z równą łatwością co esesmani z Auschwitz. Sąd stwierdza jednak: „Uznać [...] trzeba, że nie można było, w tak skonstruowanym artykule i przy użyciu takich słów, obrazić sędziów tego Trybunału, nie obrażając równocześnie powódki”.

Pomińmy, że ostra ocena postępowania sędziów Trybunału jest dla Sądu równoznaczna z intencją ich obrażenia. Przede wszystkim uderza bowiem przeświadczenie, iż porównanie rozstrzygnięcia Trybunału z czasami hitlerowskimi oznacza porównanie powódki do hitlerowskich zbrodniarzy. Wyrok w sprawie Tysiąc p-ko Polsce nie ma zatem prawa budzić skojarzeń z czasami nazizmu, gdyż stanowiłoby to jednocześnie naruszenie dóbr osobistych powódki. Trudno znaleźć komentarz, oddający absurdalność tego zapatrywania. Czy nadwrażliwi dziennikarze, którzy dopatrzą się w wyroku Sądu Apelacyjnego reminiscencji czasów stalinowskich, naruszą w ten sposób dobra osobiste p. Tysiąc, czy też obrażą jedynie sędziów Sądu Apelacyjnego?

Owo „porównanie” powódki do nazistów bazuje w swej istocie wyłącznie na fakcie, że „firmuje” ona wyrok ETPCz swym nazwiskiem. Rzeczywiście źle się stało, że tak kontrowersyjny wyrok funkcjonuje w debacie jako wyrok w sprawie Tysiąc p-ko Polsce. Lepiej byłoby, gdyby o jego cywilizacyjnym wymiarze można było rozmawiać w sposób oderwany od osoby A.T. Trudno jednak przeoczyć, że to sama powódka świadomie zrezygnowała z utajnienia danych osobowych w postępowaniu przed Trybunałem. To w wyniku jej decyzji, Trybunał inaczej niż zazwyczaj w sprawach tego rodzaju, rozstrzygał „sprawę Tysiąc p-ko Polsce” a nie „sprawę A.T. p-ko Polsce”. Wyrok Trybunału z dnia 20 marca 2007 r. na zawsze pozostanie więc wyrokiem w sprawie Tysiąc p-ko Polsce ze wszystkimi pozytywnymi oraz negatywnymi skutkami tego faktu.

Z równym zdziwieniem należy odnotować uzasadnienie Sądu o posługiwaniu się „językiem nienawiści”, gdyż podnoszone argumenty w ogóle nie odnoszą się do konkretnych sformułowań użytych przez GN. Sąd uznaje, że dowodem na istnienie „języka nienawiści” jest rzekome porównanie powódki do hitlerowskich zbrodniarzy. Nawet jednak gdyby przyjąć, że porównanie takie miało miejsce, nie oznaczałoby to przecież posługiwania się „językiem nienawiści”. Z tego, że zachowania powódki byłyby uznawane przez działaczy pro-life za „równie straszne”, co działania nazistów, nie wynikałoby jeszcze, że nienawidzą oni powódki, ani że posługują się językiem nienawiści. Czym innym jest ocena zachowania, czym innym zaś wyrażanie nienawiści do osoby przy użyciu obraźliwych sformułowań. Sąd Apelacyjny w Katowicach ewidentnie nie odróżnia więc tego, co jest językiem (formą) wypowiedzi od tego, co jest jej treścią. Przy okazji należałoby zwrócić uwagę na różnicę między negatywną oceną osoby, a negatywną oceną jej postępowania, gdyż wydaje się, że także ta różnica uszła uwadze Sądu.

Reasumując, należałoby stwierdzić: „hard cases make bad law” (trudne przypadki „psują” prawo). Problem jednak w tym, że pod względem prawnym rozpoznawana sprawa wcale nie była tak skomplikowana. Jedynym elementem, który ją wyróżniał, była tożsamość powódki – osoby powszechnie znanej, biorącej aktywny udział w publicznej debacie, a jednocześnie budzącej powszechne współczucie, znajdującej się w skrajnie trudnej sytuacji życiowej, funkcjonującej jako ofiara „opresyjnego prawa aborcyjnego”. W myśl obiegowego poglądu A.T. utraciła niemal w całości wzrok, ponieważ uniemożliwiono jej wykonania przerwania ciąży. Jest to pogląd całkowicie fałszywy, co było wielokrotnie podkreślane przez lekarzy zajmujących się tą sprawą. Nic jednak dziwnego, że pozew skierowany przez powódkę przeciwko wiodącemu tygodnikowi katolickiemu, tworzył wrażenie konfrontacji osoby skrzywdzonej („oślepionej w obronie zarodków”, jak stwierdziła J. Senyszyn) z ideologami środowisk odpowiedzialnych za jej krzywdę. Jedynie tak daje się jakoś usprawiedliwiać to usilne dążenie do uwzględnienia za wszelką cenę wniesionego powództwa oraz szokujące poglądy formułowane przy tej okazji.