Pożytki z nieliniowości

Żeby na ziemi pojawiło się życie Bóg musiał rozwiązać jeden problem na wiele różnych sposobów. Zastanawiające.

Pożytki z nieliniowości

W szkole bardzo lubiłem chemię. Fizykę, owszem, też. Ale dla mnie wszystko układało się w niej jak w matematycznym równaniu: to co po prawej stronie znaku równości, było (i jest) nieubłaganą konsekwencją tego, co napisano po jego stronie lewej. O zakrzywieniu czasoprzestrzeni czy o zasadzie nieoznaczoności usłyszeliśmy dopiero znacznie później. Chemia zaś od początku zaskakiwała nieszablonowością. Nie tylko konstatacją, że „atom, niepodzielna cząstka materii składa się z” ;-).  Ale na przykład sposobem, w jakim różne pierwiastki mogą się ze sobą łączyć. Że raz jest SO2, raz SO3, raz CO raz CO2. Tlenki, siarczki, fluorki, kwasy, zasady i sole zbladły jednak, gdy przyszedł czas na chemię organiczną. Okazało się, że zwykły węgiel, wodór i tlen z paroma innymi mogą łączyć się ze sobą w tak skomplikowany sposób, że przemiana  C12H22O11 w C2H5OH to przy tym nic. Tych kilka cegiełek można połączyć tak, że powstaną z nich łańcuchy, pierścienie, a nawet podwójna helisa DNA. Nie powiem, wzbudziło to mój wielki podziw dla fantazji Tego, który coś takiego wymyślił. Zauważyłem przy tym jeszcze jedno: że gdyby Stwórca myślał jak fizyk, to Kosmos owszem, byłby piękny, ale na pewno nigdy nie powstałoby w nim życie. By zaistniało potrzeba było pomyśleć jak chemik, nieliniowo; sprawić, by problem łączenia się ze sobą tych samych pierwiastków rozwiązać na wiele różnych sposobów.

Nie sposób nie zauważyć, że nieliniowe myślenie to wielki motor rozwoju cywilizacji. Gdyby ludzie trzymali się tylko wcześniej wymyślonych zasad i procedur pewnie do dziś polowalibyśmy kijami na tury i mieszkali w jaskiniach. To genialni wynalazcy, sprawni inżynierowie, zmyślni architekci i ślęczący nad badaniami naukowcy przemienili świat. Znacznie bardziej niż przypisujący sobie największe w tym dziele zasługi przedstawiciele tzw. sztuk pięknych. Trzymanie się pewnych podstawowych zasad, pewnych procedur, jest oczywiście bardzo ważne. Taki architekt projektujący dom czy biuro nie może zapominać, czemu jego budowla ma służyć (no, chyba że nazywa się Gaudi – vide pałac jego projektu w Astordze). Ale jeśli trzymałby się jednego, „sprawdzonego sposobu”, to nie byłoby zapierających dech w piersiach gotyckich katedr i dzisiejszych szklanych domów, a lepianki czy nudne blokowiska epoki późnego Gierka. Podobnie jest w innych dziedzinach życia: „wypróbowane sposoby” specjalistów często oznaczają w najlepszym wypadku stagnację. Świeży pomysł wizjonera trafia do podręczników.

Podobnie bywa i w Kościele. Zwyczajne duszpasterstwo, owszem, jest bardzo potrzebne. Bez sensu byłoby zastępować gadżeciarstwem. Prawdą jednak jest, że wielkie przebudzenia w Kościele to raczej nie dzieła trzymających się utartych zasad specjalistów, ale poruszonych Bożą łaską i myślących nieliniowo charyzmatyków. Hm, a może to taka zasada, ze życie może zrodzić się tylko tam, gdzie człowiek, wzorem Stwórcy, nie ma nic przeciwko różnym nowym rozwiązaniom tego samego problemu?

TAGI: