AfrykaNowaka.pl |
publikacja 06.05.2010 14:18
W porze deszczowej lodowce Stanleya i Margherita otwierają się dziesiątkami szczelin, a opady śniegu skutecznie je maskują, czyniąc wspinaczkę bardzo niebezpieczną i praktycznie, odcinając szczyt. Niemniej próbujemy!
Ruwenzori - wyprawa Nowaka i Sztafety AfrykaNowaka
W hotelowym pokoju wielkości stołu bilardowego, zastajemy rowery oraz całą górę sprzętu. Przez krótką chwilę lokalizujemy łóżka, które praktycznie wyczerpują wolną przestrzeń. Siłą rzeczy rowery wędrują na podwórze, a reszta sprzętu zostaje spiętrzona pod jedyną wolną ścianą. Pomagamy sobie w zaśnięciu, licząc sakwy, worki, woreczki, części zapasowe oraz mnóstwo innych rzeczy, które będą nam towarzyszyć przez następne tygodnie.
Budzimy się wcześnie rano. Dziś dzień pełen zadań. Sprawnie lokalizujemy agencję, która ma wyłączność na organizację wypraw w Góry Ruwenzori. Przez kwadrans doprecyzowujemy warunki finansowe, kolejno rezygnując z takich zbędnych ozdobników jak: transport (na wyraźne żądanie naszego Defa), trzy noclegi i wyszukana kuchnia. W efekcie osiągamy przyzwoitą cenę 1130$ za osobę, obejmującą siedem noclegów, dwóch przewodników, dziesięciu porterów i kucharza – no, nijak mniej się nie dało!;)
Już za trzy godziny spotykamy się pod bramą Parku z naszymi nowymi przyjaciółmi, z którymi dane nam będzie spędzić kolejne długie dni. Nasz podziw wzbudza fakt niezwykle sprawnego zebrania ludzi, jedzenia i sprzętu. Jesteśmy w „deep low season”, a mobilizacja ekipy trwała tak szybko, jakby grali w bierki za rogiem, przypadkowo mając przy sobie całe wyposażenie.
Camp Nyabitaba położony na grani, stwarza miłe wrażenie. Lokujemy się wygodnie na piętrowych pryczach zbitych z desek, jemy kolacje, trochę rozmawiamy.
Zasypiając, nikt z nas nie przypuszcza, jak wiele wrażeń przyniesie noc w wysokogórskiej dżungli… (ze względu na dobro śledztwa oraz na wyostrzoną troskę naszych najbliższych, pozwolę sobie opisać nocne wypadki po powrocie).
Kolejne trzy dni to podejście do Elena Hut, schroniska położonego na 4500m. Droga wije się wysokogórską dżunglą. Wśród wszechobecnych paproci, drzew pokrytych soczystym mchem i wypłowiałymi porostami. Górska stroma ścieżka przechodzi coraz częściej w bagniste płaskowyże ozdobione lobeliami, kwiatami i drzewami kandelabrowymi.
Jesteśmy w środku pory deszczowej, wiec poziom błota jest zdecydowanie wyższy niż powszechnie przyjęty w relacjach naszych poprzedników, których artykuły nie omieszkałem przestudiować (pozdrawiam Boguś;).
Pomimo przepięknej przyrody, strzelistych szczytów porośniętych dżunglą, jakby żywcem przeniesionych z „Parku Jurajskiego”, ilość „evionro” (błota) powoduje pod koniec każdego dnia uczucie potwornego zmęczenia. Nie sądziliśmy, że banalne przemieszczanie może angażować tyle mięśni oraz zmysłów. Uzbrojeni w wodery po pachy mieliśmy za nic błota Ruwenzori. Niestety, już pierwsze dni pokazały, w jakim byliśmy błędzie.
Wspinaczka na Ruwenzori AfrykaNowaka.pl
Dwa następne dni to zejście, ale już inną drogą. Znów piękna przyroda, malownicze jezioro Kitandara, zielone doliny, ale także strome, ośnieżone skały, wyżłobione w zboczach ścieżki, zamienione w potoki oraz spokojne rzeki, pędzące teraz dziką masą spienionej wody. Śnieg, deszcz, zimno, błotniste trawersy i bagienne płaskowyże – to wszystko zestawione z niesamowitymi widokami i endemiczną przyrodą, dają mieszaninę jakby z innej planety.
Wracamy po siedmiu dniach niezapomnianych wrażeń, gór dzikich, twardych, gór tylko dla nas.
„Deep low season” ma swoje zalety…