Cząstka dobroci Boga

Beata Zajączkowska

Trędowaci nazywają ją boginią. Widzą w niej cząstkę dobroci Boga, który przez jej ręce sprawił, że z niedotykalnych i odrzuconych stali się potrzebni i kochani.

Cząstka dobroci Boga

Siostry, o której piszę nie dane mi było (na razie) osobiście poznać. W czasie ostatniej wyprawy do Indii miałam jednak prawdziwą łaskę chodzenia jej śladami i spotykania ludzi, z którymi pracowała i którym służyła. Dawno nie słyszałam tak pięknego świadectwa o czyjejś pracy. Pracy wykonywanej w ciszy, bez wielkich fanfar, bo dobro wzrasta w ciszy, a nie w blasku jupiterów. Mowa o siostrze Stefani Gembalczyk ze Zgromadzenia Franciszkanek Szpitalnych, która przez ćwierć wieku niosła pomoc trędowatym w Ramgarh. Czy może być lepsza recenzja jej służby niż słowa podopiecznych: „wyrwała nas z piekła i dała nam nowe życie”.

To było niesamowite doświadczenie. Na imię siostry Stefanii otwierały się przed nami kolejne drzwi kolonii, w której z powodu społecznego odrzucenia zmuszeni są mieszkać trędowaci. Z „białych turystek” stałyśmy się „przyjaciółkami”, bo pochodziłyśmy z ojczyzny polskiej misjonarki. S. Stefania, która jest pielęgniarką otworzyła w kolonii przychodnię dla trędowatych, bo w szpitalach z powodu ostracyzmu ich i tak nie przyjmą, bo inni pacjenci nie przyjdą. Była ich aniołem stróżem. Nie tylko leczyła, ale uczyła dzieci pisać i czytać, a następnie założyła szkółkę. Przekonywała niepiśmiennych rodziców, że dla ich dzieci edukacja to szansa na nowe życie. Pilnowała, by maluchy porządnie odrabiały lekcje. Kobiety uczyła dokładnie sprzątać i dobrze kąpać dzieci. By miały fach w ręku i nie żyły tylko z żebraniny uczyła je kroju i szycia, a także robienia na drutach prostych czapek i szalików, które są niezbędne, gdy zimą temperatury spadają tam do zera. Pomagała naprawiać przeciekające dachy i w miejsce glinianych chat postawić solidne domki z cegły. Szczególnie dbała o najbardziej okaleczonych, którzy z trudem radzili sobie z podstawowymi czynnościami. Myła ich, goliła, prała ubrania, sprzątała domy i przygotowywała posiłek. Po prostu z nimi była. Zmieniać świat pokorną służbą. Nie przemocą, władzą, siłą, pustymi obietnicami składanymi w świetle kamer. Dawać cichutko siebie, a nie z wielkim rozgłosem tylko to, co nam zbywa.

Świadectwa o Matce Teresie z Kalkuty mówią, że zajmowała zawsze pokój, który był najbliżej toalety, by mogła ją posprzątać. Ona naprawdę wykonywała rzeczy, których inni ludzie nie chcieli wykonać. Siostra Stefania też taka była. Jej współsiostry wspominają, że bardzo ważne było dla niej życie wspólnotowe. Kochała Eucharystię i adorację i nawet jak była bardzo zmęczona nigdy nie zwalniała się z modlitwy. Pełnym sercem przyjęła to, co Indie jej zaoferowały. Pokochała hinduskie pikantne potrawy i pełne słońca owoce. Nie pozwoliła nigdy, by zmarnował się choćby okruszek jedzenia. Jak coś zostawało z poprzedniego dnia była pierwsza, która to zjadała. Zanim wyrzuciła zepsuty owoc wykrawała kawałek, który można było jeszcze zjeść. I bynajmniej nie piszę tu pochwalnej laurki tylko dzielę się świadectwem, jakie usłyszałam od jej podopiecznych i współsióstr – konkret życia. Dawno w żadnym miejscu na ziemi nie byłam tak dumna z tego, że jestem Polką.

Tacy ludzie jak ona realnie zmieniają świat, realnie zmieniają życie drugiego człowieka. Ona ocaliła wiele istnień ludzkich, przywróciła ludziom ich godność, sprawiła, że z niedotykalnych odrzuconych poczuli się potrzebni i kochani. I nie ma nic obrazoburczego w tym, że trędowaci nazywają ją boginią. Oni nigdy wcześniej nie spotkali się z taką dobrocią, z takim miłosierdziem, oni nigdy wcześniej nikogo takiego w życiu nie spotkali, to było poza zasięgiem ich myślenia, że do nich odrzuconych, niedotykalnych ktoś może przyjść i tak się nimi opiekować. Dlatego widzą w niej boginię, cząstkę Boga, bo tylko Bóg może być tak dobry.