"Ekumenizm" w cudzysłowie, ale nie z przymrużeniem oka

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 25.01.2019 18:17

Tradycjonaliści - charyzmatycy, słuchacze radia - czytelnicy tygodnika, zwolennicy portalu "x" - zwolennicy portalu "y". Linie podziału między wiernymi samego Kościoła katolickiego są różne i jest ich sporo. Gdzie miłość wzajemna i dobroć?

"Ekumenizm" w cudzysłowie, ale nie z przymrużeniem oka Józef Wolny /Foto Gość - Potrzeba nam i rachunku sumienia, i odbudowy zasad wzajemnego szacunku - mówi ks. Wojciech Wójtowicz.

Kończy się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Czasami nabożeństwa z tej okazji nie cieszą się zbytnią popularnością. Być może jest tak dlatego, że w Polsce, a już na pewno w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, nie ma aż tak wielu chrześcijan niekatolików.

Wydaje się więc, że problem ekumenizmu nie jest aż tak ważny, bo w małym stopniu nas dotyczy. To oczywiście błędne myślenie, ponieważ nasza modlitwa tu i teraz ma znaczenie dla całego świata chrześcijańskiego, a ten jest przecież podzielony - i to bardzo.

Podzielony jest też sam świat katolicki. Można więc mówić o swego rodzaju "ekumenizmie" w cudzysłowie - co nie znaczy - mniej poważnie. Brak jedności wśród wiernych Kościoła katolickiego jest nieraz bardzo widoczny i również domaga się modlitwy.

O tym, czym różni się dzielenie się sobą od dzielenia się między sobą rozmawiamy z ks. dr. Wojciechem Wójtowiczem, rektorem WSD w Koszalinie, przewodniczącym Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych, wykładowcą eklezjologii, czyli dziedziny teologii zajmującej się Kościołem.

Ks. Wojciech Parfianowicz: Tradycjonaliści - charyzmatycy, słuchacze radia - czytelnicy tygodnika, zwolennicy portalu "x" - zwolennicy portalu "y", cytujący papieża obecnego - cytujący papieża poprzedniego. To oczywiście pewne uproszczenie, ale faktem jest, że linie podziału między wiernymi samego Kościoła katolickiego są różne i jest ich sporo.

Ks. Wojciech Wójtowicz: Zapominamy, że sama różnorodność w Kościele może być ogromnym darem. Kościół jest ciałem Chrystusowym i różne członki pełnią w nim różne funkcje. Warto wrócić do tego, co powiedział Hans Urs von Balthasar, kiedy stwierdził, że prawda jest symfoniczna. To jest obraz bardzo eklezjologiczny, ponieważ, faktycznie, prawda może wybrzmiewać na różne sposoby, podobnie jak muzyka. Najważniejsze, żeby dyrygentem tej orkiestry był Duch Święty, który jest Duchem prawdy i jedności. Jeśli On jest zaczynem, fundamentem i pryncypium tej kościelnej różnorodności, to będziemy nieustannie składali się w piękną symfonię.

Jedna i pewna jest wiara, ale ci, którzy narzucają wizję Kościoła jako monolitu w aspekcie formy, nie zdają sobie sprawy z tego, że to prowadzi do rodzenia się fundamentalizmów. Potrzebne są różne spojrzenia na różne sprawy. Jeśli ktoś staje tylko z jednej strony i monopolizuje, czy absolutyzuje swoje spojrzenie, stwarza pożywkę pod narastanie mentalności sekciarskiej. Różnorodność spojrzeń w Kościele jest więc darem, szansą i także pewnego rodzaju wyzwaniem.

Podziały między nami widać chyba najbardziej na portalach społecznościowych. Bywa, że jakieś katolickie medium opublikuje materiał, pod którym zaraz pojawiają się wpisy "za" i "przeciw". Niektórzy nie przebierają w słowach. Dużo ostatnio mówi się o tzw. mowie nienawiści. Czytając niektóre wpisy, wydaje się, że może stać się nią nawet cytat z Ewangelii, kiedy użyty jest w celu... no właśnie - w jakim celu? Skąd biorą się postawy jawnej wrogości wobec myślących inaczej wewnątrz tego samego Kościoła? Jak je przezwyciężyć?

Warto pamiętać o zasadzie prostej życzliwości. Jeśli podchodzimy do rzeczywistości jakiegoś ruchu, wspólnoty, z pozycji podejrzliwości, to zwykle negatywne emocje zaburzają nam uczciwy proces poznawczy. Chrześcijańskie podejście jest ewangeliczne, co oznacza, że jeśli chcę skonfrontować się z czymś, co jest wobec mnie zewnętrzne i inne, będę miał w sobie otwartość i zaciekawienie. Trzeba przyznać, że niektóre ruchy, wspólnoty, czy osoby, nie mają w sobie tej życzliwości i serdeczności. Dominuje w nich duch recenzowania, czy wręcz swego rodzaju mania tropienia choćby drobnych nadużyć.

Ale czasami nie musi chodzić o inny styl wyznawania wiary, o formy, które może nie są moje, ale jednak mieszczą się w tym, co dopuszcza Kościół, tylko o konkretne błędy, pomyłki, właśnie nadużycia, sprawy naprawdę ważne.

Oczywiście nie chcę tutaj powiedzieć, że jeśli są nadużycia, to mamy udawać, że wszystko jest w porządku. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, czy w naszym spoglądaniu na innych jest wspomniana życzliwość i empatia; czy oceniając innych, stajemy faktycznie z nimi na płaszczyźnie braterstwa. Kryterium oceny drugiego, powołując się znów na Hansa Ursa Von Balthasara, jest miłość. Wiarygodna jest tylko ona. W relacjach między wspólnotami, ruchami, poglądami, to zawsze miłość musi być podstawą.

Czyli nie chodzi o same spory, ale bardziej o ich formę?

Podsumujmy. Jest różnorodność, która wynika z samej natury prawdy, która jest symfoniczna, czyli może być wyrażona na różne sposoby. Absolutyzowanie swojego sposobu myślenia, przeżywania wiary, prowadzi do fundamentalizmu. Istnieją też różnice, które wynikają z obiektywnych błędów. Nie wolno wtedy milczeć, ale ewentualne spory nie mogą nigdy prowadzić do wrogości. Celem każdego procesu relacji, konfrontacji, oceny wewnątrz Kościoła, nie jest to, żeby ktokolwiek z nas zwyciężył, ale, żeby zwyciężyła Boża prawda i żeby Bóg był uwielbiony. Kiedy poruszamy się po płaszczyźnie wzajemności, idzie nam o Boga, a nie o własne ego, konkurowanie, czy jakiekolwiek emblematy.

Czasami spory wewnątrz Kościoła, kiedy rozgrywają się na forum medialnym, przybierają formę pojedynków miedzy konkretnymi przedstawicielami wspólnoty, których można by nazwać swego rodzaju "katolickimi celebrytami". Bywa, że są to także duchowni. Może takie medialne pojedynki są jakimś zgorszeniem?

Owszem, bywają zgorszeniem, szczególnie jeśli komuś chodzi o budowanie osobistego kapitału i marki. Ale też krytycznie myślący człowiek wie, że dyskusja w Kościele jest potrzebna. Potrzebny jest też rachunek sumienia, czy poprzez te nasze "walki" tak naprawdę nie uruchamiamy w sobie mechanizmów samousprawiedliwienia. Atakujemy rzeczy wtórne, podczas gdy nie stajemy sami ze sobą w uczciwym obrachunku tego, czy ja jako kapłan, świecki, daję mojemu Kościołowi wszystko, co dać mogę. Krytykanctwo często bywa zasłoną dymną i formą samousprawiedliwienia.

Powiedzmy otwarcie - dla lenistwa. Może czasami mamy tutaj do czynienia także z syndromem "psa ogrodnika"?

Ważny jest też czynnik lękowy. Jak mówi nam Ewangelia, uczeń Królestwa podobny jest do ojca rodziny, który ze skarbca wydobywa rzeczy stare i nowe. Chodzi tu o błogosławioną, pastoralną dialektykę poruszania się między starym i nowym; o umiejętność kosztowania dobrego, sprawdzonego wina, ale także gotowość do szycia nowych bukłaków. To jest nieraz trudne, ponieważ w każdym z nas jest jakiś lęk przed nowością. To, co nowe, zamiast stać się ewangelizacyjną szansą, staje się zagrożeniem, bo burzy nasz pastoralny schemat.

Przy okazji Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan warto więc może zrobić sobie rachunek sumienia z moich katolickich sporów? Czy one prowadzą do jedności, czy do rozłamu? Przecież w końcu to, co stało się reformacją, było właśnie takim wewnętrznym sporem w łonie samego Kościoła.

Potrzeba nam i rachunku sumienia, i odbudowy zasad wzajemnego szacunku. Papież Franciszek przypomina, jak bardzo potrzebna jest nam parrezja, tj. szczerość i otwartość, a także entuzjazm człowieka, który chce budować, a nie niszczyć. Te zaś przymioty wyrastają na glebie miłości i pokory, której niekiedy brakło różnym nurtom reformatorskim. W perspektywie dążenia do upragnionej jedności zawsze aktualnym pozostaje znane pryncypium św. Augustyna: in necessariis unitas, in dubiis libertas, in omnibus caritas (w rzeczach koniecznych - jedność, w niepewnych - wolność, we wszystkich - miłość).

"Ekumenizm" w cudzysłowie, ale nie z przymrużeniem oka   ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Ks. dr Wojciech Wójtowicz, rektor WSD w Koszalinie, przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych.