Wojna światów

Jacek Dziedzina

GN 5/2019 |

publikacja 31.01.2019 00:00

Rosja, zachęcona wygraną w Syrii, nie odpuści Wenezueli. USA, zachęcone kryzysem politycznym w tym kraju, są zdecydowane odbić go Rosji. Nowy światowy konflikt gotowy.

Juan Guaidó, tymczasowy prezydent Wenezueli, cieszy się poparciem obywateli, którzy domagają się ustąpienia z urzędu Nicolása Maduro. Cristian Hernandez /epa/pap Juan Guaidó, tymczasowy prezydent Wenezueli, cieszy się poparciem obywateli, którzy domagają się ustąpienia z urzędu Nicolása Maduro.

Całkiem możliwe, że nikt nie kruszyłby kopii o Wenezuelę, a może nawet nie zainteresowałby się kryzysem politycznym, katastrofą humanitarną oraz zapaścią gospodarczą tego kraju, gdyby nie jedne z największych na świecie złoża ropy, jakimi dysponuje. USA i Rosja mają tam o co ze sobą walczyć już tylko z tego powodu. W przypadku Wenezueli chodzi jednak o coś więcej: to dla Rosji również wizerunkowa i strategiczna „rekompensata” za utratę stref wpływów w Ameryce Łacińskiej po rozpadzie ZSRR. Bo przez całe lata zimnej wojny również tam toczyła się zaciekła rywalizacja między dwoma mocarstwami. W powszechnym wyobrażeniu przyczółkiem radzieckich interesów była tylko Kuba Fidela Castro, ale tak naprawdę Moskwa wspierała wszelkie rewolucje komunistyczne i lewicowe w krajach latynoskich. Upadek Związku Radzieckiego zahamował lub wyparł wpływy Kremla z tej części świata, ale to się zmieniło, gdy stery przejął Władimir Putin. Na tej mapie odzyskiwania lub umacniania wpływów Wenezuela zajmuje miejsce szczególne. Wysłanie przez Rosję komandosów z prywatnych firm wojskowych do ochrony prezydenta Maduro to jasny sygnał, że Wenezueli Moskwa nie odpuści. Za dobrze jej poszło na Bliskim Wschodzie, gdzie rosyjska ofensywa w Syrii umożliwiła utrzymanie się u władzy Asada, by teraz walkowerem oddać kluczowy kraj w Ameryce Łacińskiej.

Kto jest z kim

Obecny kryzys, stawiający Wenezuelę na skraju wojny domowej z aktywnym udziałem światowych mocarstw, wybuchł w momencie, gdy przewodniczący parlamentu Juan Guaidó ogłosił się tymczasowym prezydentem kraju. Wcześniej urzędujący prezydent Nicolás Maduro został zaprzysiężony na drugą kadencję po ostatnich wyborach, których ważność zakwestionowały i opozycja, i USA, i większość krajów Ameryki Łacińskiej. Faktem jest, że Maduro nie dopuścił do startu swoich głównych rywali, niektórzy też wylądowali w więzieniach. Ale o tym, że ludzie wyszli na ulice w proteście przeciwko Maduro, zadecydowała katastrofa humanitarna i totalne załamanie gospodarki kraju. Opozycyjnego prezydenta poparły od razu Stany Zjednoczone, co utwierdziło otoczenie Maduro w przekonaniu, że cała zawierucha jest zamachem stanu wywołanym przez służby amerykańskie. W odpowiedzi na uznanie przez Waszyngton nielegalnego – zdaniem Maduro – prezydenta dotychczasowy przywódca Wenezueli ogłosił zerwanie wszelkich stosunków dyplomatycznych z USA.

Sytuacja jest patowa, bo za Maduro twardo stoi wojsko. Na ulicach setki tysięcy obywateli domagają się jednak jego ustąpienia. Presja Zachodu (w tym Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii) na Maduro, by ustąpił, jest ogromna. Ale równie silna jest presja Rosji, by pod żadnym pozorem nie ugiął się pod naciskiem. Rosja w ostatnich latach wpompowała, w zamian za wenezuelską ropę i wpływy w regionie, miliardy dolarów i tysiące sztuk broni. Rosyjscy oligarchowie przejęli ogromną część przemysłu naftowego w Wenezueli. W praktyce przeciągający się pat może doprowadzić do wojny domowej. A właściwie wojny światowej toczonej – jak w Syrii czy Jemenie – przez mocarstwa nie na swoim terytorium. Nic nie wskazuje na to, by samozwańczy (choć z dużym poparciem) prezydent ­Guaidó ustąpił, zwłaszcza mając aprobatę USA, podobnie jak nie można liczyć na dobrowolne oddanie władzy przez formalnie legalnego prezydenta Maduro. Chyba że uda się otoczeniu Guaidó przeciągnąć na swoją stronę armię. Ale to i tak jeszcze nie będzie oznaczało odparcia rosyjskiej ofensywy.

Pustynia w raju

Może między tymi informacjami o demonstracjach, kryzysie, zamachu stanu itd. ktoś zadał sobie pytanie: jak to możliwe, że kraj ropą płynący, mający zasoby większe od tych, którymi dysponują Arabia Saudyjska i Stany Zjednoczone (albo przynajmniej porównywalne), jest praktycznie krajem upadłym, w dosłownym i najbardziej dotkliwym tego słowa znaczeniu? Jak to możliwe, że państwo, mając takiego patrona jak Rosja, która zainwestowała ogromne środki w tamtejszy przemysł naftowy, nie jest w stanie utrzymać swoich obywateli nawet w pobliżu minimum socjalnego? Wystarczy przypomnieć, że tylko w ciągu sześciu lat rządów Nicolása Maduro narodowy pieniądz Wenezueli stracił na wartości… ponad 40 tysięcy razy! Nie, to nie pomyłka: nie 40, nie 400 razy, ale 40 tysięcy razy. W kraju, który mógł budować miasta przewyższające nowoczesnością i technologią Zjednoczone Emiraty Arabskie, inflacja pod koniec 2018 r. osiągnęła – uwaga, proszę zapiąć pasy – prawie 1,7 mln procent! Właściwie należy się dziwić, że z kraju tak dotkniętego kryzysem wyemigrowało tylko 3 mln ludzi (na ok. 32 mln mieszkańców). Takie sytuacje jak kolejki od 3 w nocy za chlebem czy dwie godziny prądu dziennie musiały doprowadzić do wybuchu, nawet bez wsparcia z zewnątrz. Mówimy o kraju, który mógł być prawdziwym eldorado dla swoich obywateli, a jest państwem o zadłużeniu zagranicznym przekraczającym kilkunastokrotnie jego rezerwy w złocie i walutach. W tym wszystkim dobrze funkcjonowała tylko armia, która zresztą zajmowała się dystrybucją żywności i innych produktów niezbędnych do życia. Nic dziwnego, że w obecnej sytuacji wojskowi nie chcą opuścić Maduro, który jest dla nich gwarancją przetrwania.

Komunizm praktyczny

Najprostsza odpowiedź na pytanie, jak to możliwe, że kraj z takimi zasobami praktycznie nie funkcjonuje, brzmi: komunizm. Czyli programowa kradzież z ideologią, która to usprawiedliwia. Do tego komunizm w latynoskim wydaniu, a więc z punktu widzenia różnych światowych pięknoduchów, którzy przez całe dekady zachwycali się „romantyzmem” lewicowych rewolucji (czego pochodną był m.in. kult Che ­Guevary w popkulturze), komunizm bardziej kolorowy, przyjazny, bliski ludziom. Problem w tym, że ta bliskość w praktyce oznacza dotkliwość i zaprzepaszczenie szans rozwoju całych pokoleń Wenezuelczyków. Oczywiście, komunista Maduro nie jest jedynym winowajcą. Jego poprzednik Hugo Chávez nie zostawił przecież kraju o kwitnącej gospodarce. Ale jakimś cudem udawało mu się utrzymywać państwowy moloch, który funkcjonował dzięki wydobyciu ropy, z czego zyski szły m.in. na pokrycie kosztów rozdmuchanej do gigantycznych rozmiarów biurokracji, na armię i na wsparcie bratnich reżimów w Ameryce Łacińskiej. Ogromna liczba urzędników (już za Cháveza było to ponad 2,5 mln osób!) sprzyjała również rozkwitowi korupcji. Jej widocznym efektem jest zastój m.in. w edukacji i służbie zdrowia (tak bogatego w złoża naftowe kraju nie było stać na profesjonalne szpitale i lekarzy – przywódcy Wenezueli leczyli się na Kubie), w budowie dróg i całej infrastruktury. Skorumpowane sądy i policja to z kolei doskonałe warunki do rozwoju przestępczości – i pod tym względem Wenezuela znajduje się w czołówce krajów południowoamerykańskich, konkurując tu mocno z Kolumbią.

Republika Putina

Niektórzy próbują tłumaczyć kryzys gospodarczy w Wenezueli amerykańskimi sankcjami, jakie od czasów Cháveza ciążą na tym kraju. Tyle tylko, że sankcje te nie objęły sektora naftowego w Wenezueli, w którym również Amerykanie mają udziały. Interesy Amerykanów zderzają się tutaj, jak w wielu innych miejscach na świecie, z interesami Rosji. Problem w tym, że w przypadku Wenezueli Rosja nie odpuści. Po pierwsze, Putin będzie szermował argumentem, że broni legalnie wybranego prezydenta Maduro. Zarzuty, jakie stawia Zachód, na lokatorze Kremla wrażenia wywołać nie mogą. Po drugie, dla Putina Wenezuela to sprawa prestiżowa – z punktu widzenia Rosji to Ameryka wchodzi z butami w „naturalną” strefę wpływów rosyjskich. Po trzecie, sukcesy w Syrii i zmuszenie Amerykanów do wycofania się z niej dają Rosjanom dodatkową motywację, by walczyć do skutku również w Ameryce Łacińskiej. Wypływający regularnie z kubańskiego portu należący do rosyjskich służb wywiadowczych okręt, krążący u wybrzeży USA i pozyskujący dane z nasłuchu elektronicznego, to za mało dla mającego mocarstwowe ambicje Putina i całego rosyjskiego establishmentu. Utrzymanie Wenezueli w swojej strefie wpływów to być albo nie być dla Rosji w Ameryce Łacińskiej.•

Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.