Młodość i odpowiedzialność

Czy dwudziestosiedmioletni ksiądz to „młody w Kościele”, czy już jednak prezbiter, czyli starszy?

Młodość i odpowiedzialność

Parę dni temu światło dzienne ujrzała dotycząca młodych posynodalna adhortacja „Christus vivit” (Chrystus żyje). Posypały się komentarze. Trafiałem najczęściej na takie, których autorzy przyjmowali postawę „no proszę, Kościele musisz się nareszcie zmienić, zawsze to mówiłem/am”, „Kościół powinien to”, „Kościół powinien tamto”. No cóż... Moim zdaniem tkwi w takim sposobie myślenia pewien fundamentalny błąd, grzech pierworodny, który sprawi, że wszelkie budowane na tym założeniu projekty szybko okażą się nieprzydatnymi ruderami. Nie, nie to, że Kościół nie ma się nawracać, nie ma się zmieniać czy dostosowywać do współczesności. Raczej...

Oczekują młodzi. Oczekują kobiety. Oczekują rodziny. I jeszcze wielu innych. Od Kościoła znaczy się. A ja słysząc to nieustannie się zastanawiam: Kościół czyli kto?

U źródeł takiego stawiania spraw tkwi fałszywa eklezjologia. Że Kościół to duchowni. A już zwłaszcza biskupi. Podobno bronimy się przed klerykalizacją, prawda? Uważamy, że potrzeba większego zaangażowania świeckich w Kościele. Tymczasem takie stawianie spraw pokazuje, że nie. Że bardzo nam wygodnie odpowiedzialność za Kościół, zwłaszcza gdy chodzi o jakieś błędy,  przerzucać na duchownych. Jakbyśmy my, świeccy, Kościołem nie byli. Czym innym jak promocją klerykalizmu jest stawianie wobec Kościoła oczekiwań, gdy samemu się jest Kościołem? Dlaczego nie pytamy samych siebie, co ja, Andrzej, Barbara, Katarzyna czy Jacek wnoszę do Kościoła? Przez ponad czterdzieści lat jestem chrześcijaninem ponadprzeciętnie zaangażowanym w życie Kościoła. Wiem co to niezrozumienie, wiem co to wypływające z tego zniechęcenie. Nigdy jednak nikt nie postawił przede mną szlabanu i nie powiedział, że angażować się nie mogę. Wręcz przeciwnie...

Gdy chodzi o Kościół i młodych jest jeszcze jedno. Kto to właściwie jest młody? Nie dziwię się, gdy oczekiwania wobec Kościoła formułują nastolatki. Tak, oni sami jeszcze niewiele mogą zrobić. Ale gdy młody to trzydziestopięciolatek? Nie powinien już dawno temu wziąć na siebie odpowiedzialności za swoje życie i cały świat? Czego oczekuje od pokolenia swoich rodziców czy nawet dziadków? Czy np. dwudziestosiedmioletni ksiądz to „młody w Kościele”, czy już jednak prezbiter, starszy?

W rozumieniu roli młodych w Kościele czkawką odbijają się patologie w funkcjonowaniu młodych w społeczeństwie. Przerysuję, ale ujmę to tak: młodzi oczekują. Że dobrze wykształceni będą mieli dobrą pracę, że będę zaraz świetnie zarabiali, że zaraz stać ich będzie na własne mieszkanie, samochód i najlepiej jeszcze motorówkę. A starsi zrobiliby najlepiej, gdyby się usunęli w cień. Oczywiście nie na emeryturę, bo trzeba by ich utrzymywać...

Ten problem, istniejący zresztą już i wtedy, gdy moje pokolenie było „młode” pogłębiło wydłużenie czasu edukacji. Dzieci są coraz dłużej uzależnione, przynajmniej w pewnym stopniu, od rodziców. I często traktowane przez tychże rodziców i resztę społeczeństwa jak dzieci, w taką rolę wchodzą, taką rolę odgrywają. Nie biorą za nic odpowiedzialności (patrz plaga „wolnych związków”) i funkcjonują na pograniczu: między światem dzieci i dorosłych. Tymczasem starsze nastolatki to już ludzie dorośli. I jak dorośli powinni być traktowani. Wtedy jest też szansa, że będą dorośle podchodzili do swojego funkcjonowania w społeczeństwie. To znaczy nie będą się oglądali na to, co im przygotują starzy, ale sami będą brali odpowiedzialność za kształt świata. Także  w tym wymiarze, jakim jest życie Kościoła.

Jasne, my, Kościół, popełniamy sporo błędów. Mamy na przykład tendencję zamieniania formacji permanentnej w permanentne wyważanie dawno otwartych drzwi. Tym sposobem mało kto, nie tylko człowiek młody, okazuje się dostatecznie  uformowany, by podjąć jakąś odpowiedzialność. Ale największym błędem byłoby przeciwstawianie młodych i starych. W tym kluczu nic się nie zadziała. Młodzi ciągle będąc tylko przedmiotem duszpasterskiej troski, będą Kościół traktować jak petent traktuje instytucję i raczej nigdy nie dorosną, by wziąć za coś odpowiedzialność. Nie będą podmiotami kształtującymi wspólnotę Kościoła.