Rowery wśród wulkanów

Janusz Adamski

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 25.05.2010 14:20

Za miastem stajemy przed bramą Parku Virunga. Podobno ilość drapieżnych zwierząt wyklucza bezpieczną jazdę. Co tam zwierzaki, przeżyliśmy rebeliantów, przeżyjemy i zwierzaki;)

Rowery wśród wulkanów   AfrykaNowaka.pl Rowery wśród wulkanów Kanyabayonga – Rutshuru

Śpimy jak zabici do szóstej. Potem w promieniach wschodzącego słońca mocujemy na masywnych drewnianych drzwiach kolejną „nowakową” tabliczkę. Jest nam podwójnie miło, ponieważ w uroczystości bardzo aktywnie uczestniczą pozostali klienci hoteliku, zafascynowani historią Kazimierza. Rozmawiamy długo z kilkoma policjantami, którzy znając realia, nie mogą się nadziwić, jak pokonaliśmy góry na rowerach.

Żegnamy przyjazne Kanyabayonga i jedziemy w dół. Zapowiada się szybka jazda, bo droga na przestrzeni kilkunastu kilometrów ma zgubić prawie tysiąc metrów.

Za miastem stajemy przed bramą Parku Virunga i tu zaskoczenie, bo poruszanie się na rowerach na terenie rezerwatu wymaga specjalnego zezwolenia. Podobno ilość drapieżnych zwierząt wyklucza bezpieczną jazdę. Nie dyskutujemy. Pakujemy grzecznie rowery na dach auta, machamy na pożegnanie, po czym za pierwszym zakrętem zrzucamy cały kram z powrotem na koła. Co tam zwierzaki, przeżyliśmy rebeliantów, przeżyjemy i zwierzaki;)

Tak jak przypuszczaliśmy, droga nagle przepada w dół. Pędzimy z szaleńczą prędkością przez piętnaście kilometrów. Co za jazda!

Wyhamowujemy kilometr niżej na przepięknym płaskowyżu. Widok żywcem wyjęty z programów National Geographic. Rozległa przestrzeń, z różnobarwną trawą, z rozłożystymi akacjami – nagle jesteśmy w zupełnie innym świecie. W ciągu kilkunastu minut zniknęły wysokie drzewa, bananowce, wzgórza i osady. Teraz po horyzont rozciąga się rozpalona i falująca krajobrazem… sawanna!

Niestety poza kilkoma pawianami i jedną lichą jaszczurką, zwierzaków nie ma. Przyczyny są dwie. Pierwsza to pokłosie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w okolicach Parku koczowało kilkaset tysięcy uchodźców z Rwandy, którzy wybili całą miejscową populację. W tamtych czasach udało się uratować tylko część goryli górskich, (chociaż ostatnie ginęły jeszcze dwa lata temu od kul rebeliantów gen. Nkundy). Druga przyczyna, to duża baza wojsk UN, umiejscowiona na samym środku płaskowyżu.

Dziesiątki ciekawskich oczu śledzą naszą drogę zza długiego na dwieście metrów ogrodzenia z białych kontenerów z napisem UN, ze szpaleru obłożonych workami z piaskiem wartowniczych wieżyczek. Idealny cel dla strzelca, tylko drobna korekta wiatru i…  Zastanawiam się jak wyglądam w lunecie snajpera. Chyba już czas założyć czapkę;)

Rowery wśród wulkanów   AfrykaNowaka.pl Strażnik parkowy Nagła zmiana klimatu daje się ostro we znaki. Zmęczeni południowym upałem rozbijamy biwak pod drzewem. Przez godzinę odpoczywamy w cieniu, ciesząc oczy widokiem przejeżdżających aut oraz minami ich pasażerów, których zdziwienie widokiem trójki białych piknikujących w krzakach jest… bezcenne. Na dłuższą chwilę wpada także strażnik parkowy, który robi wszystko, aby zagarnąć jak najwięcej pamięci na karcie aparatu. Są więc pozy dobrotliwe, groźne, pady w trawę, zasadzki i salutowanie. Przemiły gość!

Sawanna przechodzi w busz. Droga niekończącą się prostą przecina rozległy płaskowyż. Jedziemy wśród setek, wśród tysięcy różnobarwnych motyli, podrywających się z drogi.

Kiedy zachodzące słońce maluje wszystko na złoto, wjeżdżamy w potok ludzi, zmierzających w kierunku miasta. Z każdym kilometrem potok nabrzmiewa, zasilany z dziesiątek ledwie widocznych ścieżek wydeptanych wśród wysokich traw. Większość niesie drewno na opał.

Drewno, o które w tej okolicy bardzo trudno. Można tylko zbierać to, co chce dobrowolnie oddać natura. Władze rygorystycznie zabraniają wycinki drzew w Parku. Aby coś znaleźć, trzeba iść daleko, dalej niż wczoraj, dalej niż inni.

Wjeżdżamy do Rutshuru. Gonimy Kazika, wyprzedza nas już tylko o pięć dni. Bardzo chcemy przed końcem etapu być w jakimś miejscu dokładnie w dniu, w którym On tam był 77 lat temu. (...)

Rutshuru (Rutszuru) – Goma

Gdyby na koniec dnia ktoś spytał, co jest największym dobrodziejstwem, bez wahania wykrzyczelibyśmy – „Niewiedza jest błogosławiona!”

Noc minęła koszmarnie. Impreza w lokalu na dziedzińcu trwała jeszcze długo po naszym wyjściu, skutecznie wykluczając spanie. Były nawet pomysły ataku na agregat, ale parna noc oraz duża ilość malarycznych komarów, skutecznie nas zniechęciły.

Rowery wśród wulkanów   AfrykaNowaka.pl Widok na położone w dole jezioro Kivu Rozespani i bez śniadania ruszamy w drogę. Śniadanie planujemy podczas przerwy, na którymś z długich zjazdów. Tak przynajmniej wygląda to na mapie – do jeziora Kivu, jest po „zielonym”.

Już najbliższe dziesięć kilometrów rozprawia się brutalnie z naszymi planami. Od godziny wspinamy się dziurawą drogą, za każdym kolejnym zakrętem, wypatrując zjazdu lub choćby dłuższego wypłaszczenia. Przez kolejne godziny zgadujemy, na jakiej wysokości będzie przełęcz – na 1500…1600…, no maksymalnie na 1700 – jest na 2150m! Do tego dobry los dokłada nam jeszcze dwugodzinną ulewę około południa. Najbardziej lajtowy dzień w naszych planach, okazuje się kompletną rowerową rzeźnią!

Z przełęczy droga gwałtownie opada w kierunku miasta. Rozciąga się piękny widok na położone w dole jezioro Kivu. Mijamy schowaną w chmurach potężną sylwetkę wulkanu Nyiragongo, którego ostatnia erupcja zniszczyła Gomę w 2002 roku. Ślady potoków lawy widać wyraźnie w wielu miejscach miasta.

Na zjeździe trochę zbyt mocno rozluźniamy szyki i gubimy się w gąszczu uliczek Gomy. Kuba przemierza Landem kolejne zakamarki, aby zebrać nas do kupy. Nie jest to trudne, bo każdy z nas zostaje otoczony pieszo-rowerowo-motocyklowym tłumem, który swoim rozmiarem bezbłędnie nakierowuje Kubę na nasze pozycje.

Znajdujemy hotel, potem szybka kolacja i telefon szefa biura Parku Virunga w Gomie. Pomimo późnej pory łapiemy go cudem w biurze. W tej chwili nie ma zbyt wielu chętnych, więc ekspresowo organizuje nam na jutro wyprawę w góry. Wyprawę do niezwykłej krainy – do krainy Goryli Górskich…